Przez sen przedarł się odgłos zamykanych drzwi.
– Adam? – spytała sennym głosem.
– Śpij, kochanie – powiedział czule. Podszedł do łóżka i patrzył na skuloną postać. Wyglądała młodo, bezbronnie i, mimo siniaków, niewiarygodnie pięknie. Nachylił się i pocałował ją lekko.
– Gdzie byłeś? – Spojrzała na niego spod rzęs i przeciągnęła się leniwie.
– Odbierałem bliźnięta – oświadczył uroczyście.
– Bliźnięta?
– Tak. – Usiadł na brzegu łóżka i śmiał się do niej szeroko. – Pani Fry urodziła dziewczynki, cztery tygodnie przed terminem.
– Zdrowe? – Christy usiadła. Prześcieradło osunęło się z jej ciała i, nagle onieśmielona, podciągnęła je skromnie do ramion. Twarz Adama rozjaśnił uśmiech.
– W idealnym stanie – odpowiedział. – Bóg miał w opiece panią Fry, że nie urodziły się w terminie. Już teraz każda z nich ważyła po trzy kilogramy. Przepraszam, że cię niechcący obudziłem. Potrzebujesz snu.
Christy rzuciła okiem na stojący na stoliczku zegar i krzyknęła ze zdumienia. Ósma trzydzieści. Odrzuciła nakrycie i przypomniawszy sobie o swej nagości sięgnęła po szlafrok. Adam był szybszy i wziął go sam.
– Nie przejmuj się. Jest ciepło.
– Adamie, oddaj mi szlafrok. – Odetchnęła głęboko. – O dziewiątej muszę być w pracy.
– Nie – zaprzeczył stanowczo.
– Nie? – spytała oszołomiona. Znowu sięgnęła po szlafrok, ale Adam cofnął się. Pokonana położyła się do łóżka. – Dziś jest sobota, a w soboty apteka jest rano czynna – wyjaśniła.
– Nie dzisiaj – oświadczył. – Właśnie teraz Ruth wiesza na drzwiach apteki informację, że w związku z niezwykłym bohaterstwem i guzem na głowie u części personelu, w dniu dzisiejszym apteka realizuje wyłącznie nagłe zlecenia. Nie mam zamiaru wydawać pilnych recept i zakazałem to robić Richardowi. Tak więc, z wyjątkiem ukąszenia węża i innych nieprzewidzianych wypadków masz dzisiaj wolny dzień.
– Na ukąszenie węża i tak niewiele mogłabym poradzić – powiedziała z powątpiewaniem. – Naprawdę jestem w stanie pracować…
– Ale nie będziesz. To jest polecenie lekarza.
– Niezbyt dobrze wykonuję polecenia – przyznała się. – Lepiej mi wychodzi ich wydawanie…
Śmiech Adama wypełnił pokój.
– To podstawa niezgodności charakterów. – Dotknął lekko jej policzka i uśmiech zniknął mu z twarzy. – Christy, ostatniej nocy… – Zawahał się. – To był pierwszy raz?
– Tak – potwierdziła cicho. Spojrzała mu w oczy i jej serce przepełniło się miłością. Nie byłaby w stanie kochać bardziej niż w tej właśnie chwili. Ujęła jego dłoń i przytuliła do policzka. – Warto było czekać – powiedziała lekko i uśmiechnęła się. – Dobrze, że pomyślałeś o zabezpieczeniu.
– Żadnych dzieci? – Usiadł wygodnie na łóżku.
– Twoja postawa wobec macierzyństwa sugerowała, że masz większą świadomość niebezpieczeństwa.
– Moja postawa… – Christy zmarszczyła brwi i nagle przypomniała sobie. Powiedziała mu, że nie chce mieć dzieci. Nie mogła wyobrazić sobie większego szczęścia, niż posiadanie jego dzieci, ale nie był to odpowiedni moment na wyprowadzanie go z błędu. Zmusiła się do uśmiechu i zmiany tematu oraz nastroju.
– Jaki miałeś rozmiar?
Spojrzał na nią zaskoczony i napotkał rozbawiony wzrok.
– Słucham?
– Tego, czego używałeś w nocy. Jaki rozmiar?
– Zachichotała, widząc wyraz jego twarzy. – Sprzedajemy je w aptece – wyjaśniła. – Dla zabawy Ruth włożyła je do trzech pudełek i nakleiła etykiety z rozmiarami: standard, large i extra large. Ze środkowego pudełka nie ubyło ani jednej sztuki. Każda kobieta kupująca je podchodzi prosto do pudełka z napisem „standard”, a każdy mężczyzna – do „extra large”. Nie było żadnego wyjątku.
Adam roześmiał się.
– Panno Blair! – wykrzyknął z udawanym oburzeniem. – Nie wierzę własnym uszom.
– Nie powiedziałabym ci o tym, gdybyś nie był lekarzem. – Uśmiechnęła się. – To tajemnica zawodowa, między nami medykami.
– Oczywiście – zgodził się z powagą, ale zaraz znowu wybuchnął śmiechem.
Był to śmiech młodego i szczęśliwego człowieka; śmiech, jakiego nigdy dotąd u niego nie słyszała. Dotknęła palcem karku Adama i przesunęła go tuż nad kołnierzykiem koszuli.
– Adamie?
– Powinnaś się przespać. – Wyciągnął się obok niej na łóżku.
– Nie… Nie potrafię zasnąć.
– Aha. – Udawał, że się poważnie zastanawia.
– Ruth wywiesiła ogłoszenie – powiedział w końcu.
– Szkoda, żeby się zmarnowało.
– Powinnam pójść do pracy.
– Wykluczone. – Obrócił się do Christy i wyjął z jej dłoni prześcieradło, którym się okryła. – Jesteś pewna, że nie potrafisz zasnąć?
– T-t… tak. – Zobaczyła, jak Adam pieści ją wzrokiem i nagle zabrakło jej tchu.
– Więc potrzebuje pani, moja droga – powiedział, przesuwając palcem po jej nagiej skórze – terapii zajęciowej. Czegoś, co pozwoli pani zapomnieć o bólu głowy.
– Och – westchnęła cicho. Pod dotknięciem jego dłoni ciało Christy ożyło i miała trudności z myśleniem o czymś innym, niż o przesuwaniu się jego ręki coraz niżej. – Czy wiesz… co mogłoby pomóc?
– Znam odpowiednią terapię – odpowiedział.
– Jeśli nie jesteś śpiąca, to co powiesz na piknik?
– zapytał dużo później, kiedy obudzili się ponownie.
– Do szczęścia potrzebne mi tylko duże drzewo, trochę trawy oraz nieco wody do pływania. – Uśmiechnął się do niej z czułością. – I ty, kochanie – dodał miękko.
Zatopiona w pieszczocie jego spojrzenia oddała uśmiech.
– Znam świetne miejsce – urwała z wahaniem – ale czy będę mogła się kąpać?
– Jeśli nie masz czepka, możesz pływać trzymając głowę na mojej piersi. – Objął ją ciepłym spojrzeniem.
– Przyjemniejszego ciężaru nie mógłbym sobie wymarzyć.
To był wspaniały dzień. Napięcie, utrzymujące się od wielu tygodni, zniknęło, a zapotrzebowanie na usługi medyczne było wyjątkowo niewielkie. Amy została rano przewieziona do Melbourne. Adam wyjaśnił, że – choć krwawienie zostało zatrzymane – chciał, aby ortopeda złożył jej ramię. Nowo urodzone bliźniaczki były ulubienicami pielęgniarek, które nadskakiwały im bez przerwy i lekarz nie był im potrzebny.
Sześć kilometrów za miasteczkiem rzeka płynęła przez posiadłość jednej ze znajomych Christy, która zapraszała ją do korzystania z kąpieli o dowolnej porze. Było to urocze miejsce. Piaszczysty brzeg rzeki łączył się z gęsto zadrzewioną doliną. Pod drzewami gumowymi obficie rosnące paprocie tworzyły miękki dywan, na którym się położyli. Odpoczywali i rozmawiali o wszystkim i o niczym, potem pływali, jedli kanapki, pili wino, kochali się i w końcu zasnęli pod baldachimem z eukaliptusów, a przez cały ten czas telefon komórkowy szczęśliwie milczał.
Obudzili się, kiedy słońce zachodziło za horyzont.
– Czy musimy już wracać? – spytała Christy z żalem.
Objął ją, pocałował i odsunął na odległość ramienia.
– Jesteś najpiękniejszą z kobiet, Christy Blair. Sprawiłaś, że prawie…
– Prawie co? – spytała łagodnie. Czuła, że Adam stara się dojść do siebie, jakby nie chciał myśleć o czymś, co sobie przypomniał. – Prawie co? – powtórzyła miękko.
– Prawie poczułem się znowu młody – powiedział, ale z jego oczu zniknął śmiech i Christy wiedziała, że co innego miał wcześniej na myśli.
Przytuliła się do niego.
– Jak rzekł siwobrody – dodała lekko. – Ile masz lat?