Выбрать главу

Meredith Amy

Cienie

The Shadows, 2010

Rozdział 1

Duch prześliznął się między dwiema sosnami, bezszelestnie, nie zostawiając śladów na pokrytej igliwiem ziemi. Nagle zatrzymał się, jakby coś wyczuł – coś żywego.

Bez paniki, nakazała sobie Eve Evergold, kiedy jej serce zaczęło szybciej bić. Jestem silna, jestem dzielna. Dam radę, pomyślała. Objęła się rękami i próbowała stać kompletnie bez ruchu. Ale to było niemożliwe. Musiała oddychać, a więc jej pierś unosiła się i opadała.

Duch przekręcił nieco głowę, węsząc, lustrując wzrokiem ciemność. Jego twarz – gładka, biała, nieludzka – była pozbawiona wyrazu. Przekręcił głowę bardziej i teraz patrzył prosto na Eve. Jego oczy rozbłysły. Czuła na skórze jego palący wzrok. Była pewna, że jeśli to potrwa dłużej, te oczy zabiorą ją prosto do piekła.

Spojrzała na Jess, swoją najlepszą przyjaciółkę właściwie od zawsze. Jess wpatrywała się w ducha, a jej twarz wykrzywiało przerażenie. Oczy zjawy płonęły żywym ogniem. Eve słyszała trzeszczenie, kiedy duch zaczął się do nich zbliżać. To było…

Jess krzyknęła. Natychmiast posypały się na nie garście popcornu. Kilka osób syknęło „ciii", ale znacznie więcej po prostu się roześmiało.

Koniec z horrorami, obiecała sobie Eve. Od tej pory w moim życiu nie będzie nic strasznego!

– Nie do wiary, że krzyknęłam. Na głos! – przeżywała Jess, wychodząc z Eve na szeroki chodnik przedkinem.

– A da się krzyknąć inaczej? – zakpiła Eve, kiedy ruszyły Main Street. – Ja jakoś mogę uwierzyć. Zawsze sikasz ze strachu na horrorach.

– Ale to nie miał być horror – powiedziała Jess. -Słyszałam, że miał być jak Zmierzch. A nawet się nie całowali.

– Należy się nam jakaś mała przyjemność po tych przejściach – odparta Eve.

– Buty? – zapytała z nadzieją Jess, patrząc na sandałki na koturnach na wystawie Jildor Shoes.

– Nie wydaje mi się, żebyśmy aż tak ucierpiały. Poza tym prawie przekroczyłam limit na mojej karcie. – Właściwie to karta nie była jej, tylko rodziców, którzy by się nie ucieszyli, gdyby przekroczyła wyznaczony przez nich limit. A i tak byli bardzo hojni, o czym jej często przypominali. – Myślałam raczej o czymś takim jak…

– Lody – dokończyła Jess.

– Dwie gałki. – Kiedy szły spacerem do lodziarni, Eve spojrzała na sznury białych światełek rozwieszone na gałęziach wiązów rosnących wzdłuż ulicy. Zapalały się codziennie o zmierzchu, ale na razie było jeszcze za widno. Eve uwielbiała te maleńkie światełka. I wiązy. I Main Street – całe dwie i pół przecznicy.

Tęskniła za Deepdene, niewielkim, eleganckim miasteczkiem w Hamptons, gdzie mieszkała przez całe życie, nawet jeśli lato spędzone na Kauai z rodziną i Jess było absolutnie cudowne.

Weszły przez żółte drzwi do lodziarni Big Ola's na końcu przecznicy. Jak zwykle w piątkowy wieczór, wszystkie stoliki i boksy były zajęte. W ich małym miasteczku lodziarnia była jednym z trzech miejsc, w których przesiadywały nastolatki; dwa pozostałe to Java Nation i pizzeria.

Eve spojrzała na Jess.

– Okej, kogo znamy?

Obie skanowały wzrokiem niewielkie pomieszczenie.

– Prawie wszystkich. Tam jest mój brat z innymi głupkami – powiedziała Jess.

– Shanna z ekipą pod oknem. – Eve im pomachała.

– Wróciłyście! – zawołała Katy Emory, która siedziała obok Shanny. Pokazała gestem, żeby do niej zadzwoniły.

Jess przysunęła się do Eve i zniżyła głos.

– Wydaje mi się, nie, jestem pewna, że przy stojaku z pocztówkami siedzi syn nowego pastora. Luke Thompson.

– Kto?

– Gadałam z Megan. Pamiętasz? Z tydzień temu. Jak byłaś na masażu gorącymi kamieniami, a ja nie, bo spaliłam się na słońcu – wyjaśniła Jess. – W każdym razie Megan mówiła, że Luke ma blond włosy, które opadają mu na oczy, i ten koleś właśnie tak ma.

Co, tak na marginesie, bardzo mi się podoba. Mówiła jeszcze, że zaczyna w tym roku liceum, tak jak my.

Mówiłam ci, że poznała go w wakacje.

– A tak. Jasne – przypomniała sobie Eve. Najbliższa sąsiadka Jess, Megan Christie, zawsze pierwsza poznawała nowych ludzi, bo jej rodzice prowadzili najlepszą, i jedyną, agencję nieruchomości w mieście. Zapewniali pełną obsługę, łącznie z wyszukaniem firmy przeprowadzkowej i wynajęciem pomocy domowej. Wszystko po to, żeby nabywcy willi przypadkiem się nie zmęczyli. Domy w Deepdene, poza tym że wielkie, były różne – od rustykalnych rezydencji we francuskim stylu w komplecie ze stodołami po supernowoczesne szklane budynki na piaszczystej plaży. Megan poznawała więc nowo przybyłych, ledwo ich noga stanęła w mieście. To było naprawdę coś w Deepdene liczącym dwa tysiące czterech mieszkańców, tym bardziej że część z tych dwu tysięcy czterech osób należała do kategorii bardzo sławni i bardzo bogaci; reżyserzy filmowi, gwiazdy po-pu, projektanci mody, prezenterzy telewizyjni, dzieciaki celebrytów i inne postaci z okładek kolorowych magazynów. Każdy, kto jest kimś i mieszka w Nowym Jorku, ma również dom w Deepdene albo jakimś innym miasteczku w Hamptons, raju niecałe dwieście kilometrów od Manhattanu. To znaczy, jeśli ma dość pieniędzy.

Eve posłała nowemu ukradkowe spojrzenie. Jego włosy wydawały się takie jedwabiste. Miała ochotę zanurzyć w nich palce.

– Pewnie Megan kręciła z nim w wakacje – powiedziała Jess. Zaczęła nucić pod nosem Son of a Preacher Man, piosenkę z płyty, którą jej matka włączała prawie za każdym razem, kiedy gdzieś ją podwoziła.

– Na pewno – zgodziła się Eve. Talenty flirciar-skie Megan były już legendą. Jak i fakt, że w piątej klasie urosły jej piersi, wcześniej niż innym dziewczynom. Eve i Jess, rok młodsze od Megan, były wtedy pod wielkim wrażeniem. I wielce zaniepokojone, kiedy i jaki rozmiar same wyhodują. Eve nigdy nie osiągnęła rozmiaru, na jaki liczyła, ale chłopcom chyba nie przeszkadzało, że była tak drobna. Kto wie – może to się jeszcze zmieni?

– Megan jest szybka – przytaknęła Jess. – Ale jak z nią rozmawiałam, miała już oko na kogoś innego. Nie powiedziała, na kogo. Wiesz, jaka ona jest. Uwielbia robić aluzje i czeka, żebyś zaczęła ją błagać. Ale nie zdążyłam się niczego dowiedzieć. Powiedziała, że jest zmęczona i musi się położyć, chociaż była u niej dopiero dziewiąta. Prawie zasypiała. Mówiła, że ostatnio mało śpi. Koszmary senne czy coś. – Jess znów zerknęła na chłopaka, który musiał być Lukiem. – Przysiądźmy się do niego – zaproponowała.

– Czemu nie? – Eve się roześmiała. – Musiał czekać całe lato, żeby poznać takie superlaski jak my. Biedaczek. – Pierwsza ruszyła w jego stronę i po chwili siedziała już przy jego stoliku. – Wyglądasz na znudzonego, Luke. Uznałyśmy, że przyda ci się trochę rozrywki – zagadnęła, uśmiechając się do niego.

– Jestem Jess. A to Eve. Witaj w Deepdene – zaczęła Jess, szturchając Eve tyłkiem. Eve przesunęła się. robiąc Jess miejsce na krześle. Luke siedział przy dwuosobowym stoliku.

Eve odsunęła łokciem pusty pucharek po lodach.

Ktoś tu wcześniej z nim siedział. Ciekawe kto? – pomyślała. Nie żeby to miało znaczenie.

– Dzięki, ale jestem tu od miesiąca. Gdzie byłyście? – zapytał Luke.

– Na Kauai – odpowiedziały jednocześnie.

– Racja. Hawaje. Bogaci lubią maratony plażowe – zauważył Luke, kiwając głową. – Nawet jeśli tu, w Hamptons, mają świetną plażę pod samym nosem. Jako biedak ciągle o tym zapominam.

Jess zrobiła zakłopotaną minę, ale Eve się roześmiała. Koleś żartował – poznała to po tym uśmieszku.

– Biedak? – zapytała sceptycznie.