Выбрать главу

Zerknęła na Jess. Czy Jess też to widziała? Eve wolała nie pytać. Jeśli Jess nie uważała, że cienie poruszają się, jakby były żywe, lepiej było jej nie denerwować. Jess zdawała się nie spuszczać wzroku z kościoła. Bardzo dobry pomysł. Eve również utkwiła wzrok w kościele i dalej stawiała nogę za nogą. Wkrótce będą bezpieczne w środku.

Ale cienie były lepkie. Może trochę dziwne określenie na cienie, ale było to jedyne słowo, jakie przyszło Eve do głowy: lepkie. Jakby były z gęstej, czarnej melasy albo czegoś takiego. Z każdym krokiem szło jej się coraz trudniej. A do tego cienie… mruczały.

Nie, zdecydowała Eve. To mruczenie, te wszystkie syki i ciche jęki to działo się w jej głowie. Ponosiła ją wyobraźnia. Wyluzuj, dziewczyno, jeszcze tylko niecała przecznica, powiedziała sobie, próbując poskromić wyobraźnię.

Ale mruczenie nie ustało. Zrobiło się głośniejsze i Eve uświadomiła sobie, że słyszy słowa: „skóra", „dusza", „śmierć", „udręka". A potem słowa utworzyły zdania, które malowały tak straszne obrazy, że Eve zrobiło się słabo. Najpierw przenikniemy pod skórę twojej matki, potem wypijemy jej krew i wyssiemy szpik z jej kości. Wreszcie wyssiemy jej duszę i twoja matka stanie się jedną z nas…

Jess wrzasnęła.

Eve natychmiast na nią spojrzała. Jess młóciła rękami powietrze przed sobą.

– Zostawcie ją! Dajcie jej spokój! Mamo! – Po jej twarzy płynęły łzy.

Ona to widzi – to, o czym one mówią, uświadomiła sobie Eve. Usłyszała w głowie śmiech, paskudny, złośliwy śmiech.

– Jess, wszystko dobrze. – Wzięła przyjaciółkę za rękę.

– Mamo – zatkała Jess.

– Jess, twojej mamy tu nie ma. To dzieje się w twojej głowie. To dzieje się tylko w twojej głowie! -zawołała Eve.

Jess znowu krzyknęła, a w następnej chwili ugięły się pod nią kolana. Eve nie miała wyjścia – objęła ją ramieniem i zaczęła ciągnąć za sobą. Musiały dotrzeć do kościoła. Do Luke'a.

–  Och, ależ miękka i słodka jest jej skóra. Ale twoja będzie jeszcze słodsza… – W głowie Eve znowu rozbrzmiały głosy. – Będziemy się nią delektować. Będziemy jeść powoli, a ty będziesz ciągle żyć, ty będziesz na to patrzeć. Twoje krzyki będą muzyką dla naszych uszu.

Nie spuszczając wzroku z kościoła, z którego gapiły się na nią setki gargulców, Eve dalej holowała Jess.

– Przestańcie, proszę, proszę – szlochała Jess. Eve objęła ją mocniej i zaczęła nawijać. Pomyślała, że może to oderwie uwagę Jess od tego, co widziała. A może nawet wyciszy głosy w jej własnej głowie.

– Jesteśmy prawie na miejscu, Jess. Prawie na miejscu. To nie dzieje się naprawdę. – Znowu usłyszała śmiech. – To nie dzieje się naprawdę – powtórzyła. – Jesteśmy, Jess. Jesteśmy na kościelnym dziedzińcu.

Na kościelnym dziedzińcu pełnym cieni. Wijących się, pełzających wokół jej nóg. Próbujących ją przewrócić, ściągnąć na ziemię.

– Jesteśmy przy drzwiach. Jeszcze chwila i będziemy w środku. Jeszcze chwila, Jess! – Eve wyciągnęła rękę, drugą cały czas trzymając przyjaciółkę w pasie. Chwyciła zimną metalową klamkę podwójnych drzwi; przycupnięty na niej gargulec patrzył błyszczącymi w księżycowym świetle oczami.

– Jeszcze chwila – wysapała Eve. Szarpnęła drzwi i wepchnęła Jess do środka.

– Nie! – wrzasnęła Jess. – One są w środku!

Rozdział 12

Jess, spójrz na mnie! – błagała Eve.

– Nic ci nie grozi, Jess. Już dobrze – uspokajał Luke pewnym głosem.

Stali po bokach Jess, wewnątrz mgliście oświetlonego cichego kościoła. Jess zasłaniała oczy dłońmi.

– Proszę cię, Jess, otwórz oczy. – Eve delikatnie odciągnęła dłonie Jess od jej twarzy. Powieki miała mocno zaciśnięte. – Tylko my tu jesteśmy, ty, ja i Luke.

Jess uchyliła nieco powieki, zaczerpnęła tchu i otworzyła całkiem oczy.

– Myślałam… Eve, te cienie… One miały moją matkę. – Zadygotała.

Eve żałowała, że nie miała swetra, żeby opatulić nim przyjaciółkę. Ale wieczór był ciepły i przyjemny, więc nie przyszło jej do głowy, żeby wziąć coś na wierzch. W każdym razie taki był na początku. A zresztą sweter nic by tu nie pomógł, pomyślała. Jess nie było zimno przez pogodę. Tylko w środku. Eve czuła to samo, zupełnie jakby głosy zostawiły w jej wnętrzu paskudny, lodowaty osad.

– Wcale nie. To działo się tylko w twojej głowie -powiedziała łagodnie Eve. – Tb wszystko działo się tylko w twojej głowie.

Jess rozglądała się nerwowo po kościele. W końcu, chyba uznając, że jest bezpieczna, podeszła powoli do najbliższej ławki i usiadła. Była blada i wyczerpana.

– Co się stało? – zapytał Luke. – Znowu ci kolesie? Przepraszam. Żałuję, że po was nie wyszedłem.

– Nie, cienie – odparła Eve. Słowo „cienie" w ogóle nie brzmiało groźnie. – Zupełnie jakby były żywe – usiłowała wyjaśnić. – Wyciągały po nas macki, czepiały się nas. I szeptały okropne rzeczy.

– Szeptały? – powtórzył Luke ze zdziwieniem.

– Właściwie to krzyczały, ale szeptem. Albo… Sama nie wiem. W każdym razie tak było ze mną. Cienie mówiły, ale nie słyszałam ich w taki normalny sposób. Słyszałam je w głowie, jakby przenikały do moich myśli.

Luke nie odpowiedział, ale jego mina wystarczyła, żeby Eve zaczęła się niespokojnie wiercić. Wiedziała, że to brzmiało jakby zwariowała, ale mówiła prawdę.

– Jess miała gorzej – ciągnęła. – Ja tylko słyszałam głosy, ale Jess widziała to wszystko, o czym one mówiły.

– Nie, ja nie tylko widziałam – poprawiła ją Jess. -Ja to czułam, zapach, dotyk, wszystko. Czułam zapach krwi mojej mamy.

Przez chwilę cała trójka milczała. Luke patrzył to na jedną, to na drugą dziewczynę, a jego oczy były wielkie jak spodki.

– Kawa – powiedział w końcu.

– Oo? – zapytała Eve. – Kawa dobrze nam zrobi. Przyjemny zapach. Przyjemny smak – wyjaśnił. – Mam ze sobą. Chwycił z podłogi za ławką swój plecak i wyjął duży, kraciasty termos i trzy styropianowe kubki.

– Rzeczywiście ładnie pachnie – potwierdziła Eve, kiedy Luke rozlał kawę do kubków.

– Ostatni raz widziałam kogoś z termosem chyba w czwartej klasie – stwierdziła Jess. Upiła łyk gorącej kawy i zmusiła się do uśmiechu. – Nawet fajna ta kratka, taka retro. Kojarzy mi się z krótką, uroczą spódniczką.

Eve trochę się rozluźniła. Jess wyraźnie zaczynała dochodzić do siebie.

– Właśnie dlatego go kupiłem – zakpił Luke. -Właściwie to mój tata go kupił. Prawie nigdy nie chodzi w krótkich uroczych spódniczkach.

Wszyscy się roześmiali, ale ich śmiech wchłonęła w końcu gęsta, kościelna cisza. Luke napił się kawy.

– Więc… cienie.

– Tak – jęknęła cicho Jess.

– Ale jak tylko weszłyście do kościoła, wszystko było okej. Zgadza się?

– Jeśli o mnie chodzi, to tak – odparła Eve. Przycisnęła do siebie kubek z kawą, próbując ogrzać się jego ciepłem.

– Ze mną też – przyznała Jess. – Po prostu chwilę to trwało, zanim dotarło do mnie, że już po wszystkim.

– Czyli gargulce działają – stwierdził Luke.

– Że co? – zdziwiła się Eve.

– Że co? – powtórzyła Jess.

– Gargulce – powiedział Luke, takim tonem jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.

Eve rozejrzała się po kościele. Roiło się w nim od gargulców. Dziesiątki tych stworów – radosnych uśmiechniętych szyderczo albo jakby warczących -patrzyło na nich z góry, jak gdyby przysłuchiwały się ich rozmowie. Na zewnątrz też było ich mnóstwo. Przypomniała sobie, że patrzyły na nią, kiedy przedzierała się przez cienie. Jess odchrząknęła.