Выбрать главу

– Wujku Arahon! Zabił dziś wujek jakichś złych ludzi? Ciach, ciach! Nauczy mnie wujek czegoś nowego? Tamto pchnięcie to ja cały tydzień ćwiczyłem, pokazałem nawet chłopakom z ulicy, a strażnik z gwardii miejskiej, pan Argonez, kiedy zobaczył, jak to robię, śmiał się i powiedział, że któregoś dnia wygram zawody…

Chłopiec nie przestawał mówić. Y’Barratora patrzył ponad jego głową na donnę Iorandę, która siedziała na tle ciemnej ściany, przy stole, z białymi dłońmi złożonymi na blacie. Błyszcząca suknia z zielonego batystu i blada twarz w kontraście z czernią tła wyglądały jak idealne chiaroscuro vlaanmarskich mistrzów pędzla. Na obliczu kobiety zobaczył chyba nawet delikatną zapowiedź uśmiechu, którą tak często północni mistrzowie próbowali uchwycić, tworząc portrety dam.

Jaheiro spróbował wyciągnąć mu zza pasa lewak. Donna Ioranda w końcu się uśmiechnęła.

– Synku, idź na dół, mama musi porozmawiać z wujkiem Arahonem.

– Ale maaaamo!

– Idź na dół. Jeśli będziesz grzeczny, wujek nauczy cię czegoś nowego. Niegrzecznym chłopcom nie daje się do ręki rapierów, bo może być z tego tylko nieszczęście.

Jaheiro zacisnął usta, a potem zsunął się z kolan Y’Barratory. Zszedł po skrzypiących schodach, tupiąc z niezadowolenia.

– Kto tym razem? – spytała zimno donna Ioranda, kiedy syn był już na dole.

– Co?

– Kogo zabiłeś? Jeśli przychodzisz i dajesz mi t o – wskazała grubą sakiewkę, którą szermierz położył na stole – znaczy, że gryzie cię sumienie.

– Ja…

– Tylko nie kłam. Jeszcze czuję od ciebie krew.

– Realto Arcuzon. Zdradził mnie, próbował zabić.

– Gnida. Nie wierzę, byś go żałował. Kto jeszcze?

– Dwóch przybocznych… i jakaś kobieta.

– Wszystko jasne – westchnęła. – I co? Myślisz, że sakiewka wszystko naprawi? Myślisz, że czym jestem? Szmatą, którą możesz wytrzeć sobie ręce uwalane krwią? Twoim sumieniem?

– Jeśli mnie tu nie chcesz… – wymamrotał, podnosząc się.

Biała dłoń chwyciła go za przedramię.

– Nie, zostań. Nie chciałam, żeby to zabrzmiało aż tak surowo. Po prostu… Kiedy tu byłeś ostatnio, do diabła? Miesiąc temu? Czuję się taka…

– Przepraszam.

– Powinnam od początku cię nienawidzić.

– Argonez tu był? Po co? – Y’Barratora postanowił zmienić temat.

– Martwi się. Mówi, że to nie jest już odpowiednia dzielnica dla samotnej kobiety.

– Ma rację.

– Przestań, Arahon. Pamiętasz, jak wpakowałam ci w udo bełt z kuszy, kiedy pierwszy raz tu wszedłeś?

– Ja byłem jeden, ale…

– Daj spokój. No, już. Zjesz coś?

Zawahał się, ale po chwili skinął głową. Jeśli czegoś teraz pragnął, to jak najdłużej zostać w tym domu pachnącym krochmalem, suszonymi ziołami, pachnidłem z róży, kobiecym pudrem. W domu pełnym kojącej ciszy i ciemności.

Donna przyniosła dwa cynowe kufle napełnione wodą z winem, drewniany półmisek z odrobiną sera i zimnego mięsa oraz trochę chleba. Y’Barratora zaraz wbił zęby w pieczeń, obficie posypaną grubo mielonym pieprzem.

– Mój mąż też tak wyglądał. Zawsze kiedy wracał z… no, wiesz. Zawsze wtedy był głodny. Nie mówił tego, ale widziałam po oczach. Zabijanie musi być dobre na apetyt.

Kolejne zagadnienie, w które Y’Barratora wolał nie wnikać.

– Wychodzisz czasem? – zmienił temat.

Wzruszyła ramionami.

– Jaheiro wychodzi. Opowiada mi wszystko, co usłyszy na ulicach. Czasem gada godzinami. To sprytny chłopiec, nawet nie zgadłbyś, ile już wie o życiu.

– Wie, że…

Jej twarz ściągnęła się w grymasie i Arahon natychmiast poznał, że teraz to on poruszył nieodpowiedni temat.

Czasem miał wrażenie, że ich rozmowy są jak zaloty dwóch jeży.

– Nie, oczywiście, że nie – odparła. – Myślisz, że wtedy przepuściłabym cię przez próg? Nie bądź naiwny, Arahon!

– Mam teraz czas. Myślałem, że moglibyśmy spędzić go razem.

– Jak? Pójść do twojej tawerny? Siedzieć ze spoconymi mężczyznami, z tym bufonem D’Larnem i nudziarzem Caminą? Za jaką kobietę mnie masz? Tego tylko brakowało!

– Nie to miałem na myśli.

– A więc co, Arahon? Bo ja nie widzę w tym mieście wielu możliwości dla najemnego oprycha i byłej kurwy.

Powiedziała to tak miękko, z tak delikatnym uśmiechem, że mężczyźnie zabrakło słów. Przełknął z trudem kilka kęsów, a potem zaczął przyglądać się swoim kłykciom.

– Wiesz, dlaczego do mnie przyszedłeś? – spytała po chwili. – Bo zaczynasz tracić kontrolę nad własnym życiem. Czworo zabitych w ciągu jednego dnia? A ilu w ostatnim tygodniu, miesiącu? Tego nikt nie wytrzyma, Arahon, chyba tylko oprawcy eklezjarchy. Na pewno nie normalny człowiek, taki jak ty.

Poruszył się niespokojnie i otworzył usta, ale donna Ioranda nie pozwoliła mu się odezwać.

– Tak, wiem, uważasz inaczej: że to fach jak każdy inny, że każdy, kto chwyta za broń, rozumie, że może od broni zginąć. Ale pomyśl o czymś innym. Czworo ludzi? A ludzie nie żyją przecież samotnie, wszyscy są częścią wielu układów, rodów, stronnictw, mają przyjaciół. Od każdego z nas rozchodzi się we wszystkie strony cała pajęczyna. Wycinasz człowieka z serca tej pajęczyny, a ona zaczyna się pruć. Nitki rozchodzą się na boki: rodziny w żałobie, osierocone dzieci, pragnący zemsty bracia, zranieni kochankowie. Z każdą śmiercią w Serivie pojawia się coraz więcej tych luźnych końców, łatwiej się w nie zaplątać. Powiedz, Arahon, kiedy to wszystko się zawali? Czy jest jeszcze jakieś miejsce w tym mieście, którego nie uszkodziłeś swoim rapierem? Chyba nie, bo inaczej nie przychodziłbyś do mnie. Do zerwanej nitki.

Szermierza po raz kolejny zdumiała przenikliwość tej kobiety.

– Iorando… – zaczął ostrożnie. – Mówisz o jakichś pajęczynach, o kręgach na wodzie, które rozchodzą się przy każdym ruchu. A co z ludźmi, których kręgi są dużo większe od moich? Co z Ernestem Rodrigano, z Arcuzonem, grandami, królem, z eklezjarchą? Takie mamy czasy. Seriva to gotujący się kocioł, a nie spokojne jeziorko, w którym tylko ja mącę wodę, jak zdajesz się to widzieć. A jeśli sam jestem tylko kręgiem? Jeśli to przez Lammondów i Arcuzonów tego miasta robię to, co robię?

– Tak, już to słyszałam. Vincenz odpowiadał dokładnie tak samo. – Twarz Iorandy zasnuła się nagle cieniem. – Wiesz, dlaczego cię nie zastrzeliłam, kiedy przyszedłeś tu pierwszy raz, po jego śmierci? Kiedy zobaczyłam, jak bezczelnie wkradasz się do domu, w którym jeszcze trwała żałoba?

Nie odpowiedział, wpatrzony w pęknięcia na blacie stołu.

– Bo śmierć nie jest odpowiedzią na śmierć. Krwią nie zmyjesz krwi, ubrudzisz się tylko bardziej. Przecinając kolejne nici, nie połączysz pajęczyny. Tego ani ty, ani Vincenz nigdy nie rozumieliście. Po nim mogę tylko płakać, ale mam nadzieję, że ty to zrozumiesz, póki jeszcze masz czas. Jeśli jeszcze masz czas. Myślisz, że śmierć Arcuzona przejdzie bez echa?

Y’Barratora milczał. Wyciągnął powoli rękę, jak do płochliwego zwierzęcia, a potem położył ją na dłoni donny Iorandy. Ale kiedy ich ręce się spotkały, oczy uciekły gdzieś w bok.

Zastanawiacie się teraz pewnie, kim jestem, że tak dokładnie mogłem obserwować intymne chwile Arahona i wdowy po Vincenzie de la Roja? Obawiam się, że jeszcze za wcześnie zdejmować maskę. Wysłuchajcie wpierw całej historii, by na wasz osąd nie wpłynęły moje imię, profesja czy stopień bliskości z Arahonem Y’Barratorą.