Выбрать главу

Zdziwiła go maniera wypowiedzi nieznajomego oraz południowy akcent, ale widział w życiu już dość obcokrajowców, by nie okazywać zdumienia.

Przybysz kucnął na deskach, tam gdzie widać było jeszcze odbarwienia od krwi, a skryba, widząc, jak kamizelka układa się wokół piersi obcego, zorientował się, że prawdopodobnie ma do czynienia z kobietą. Tylko skąd u kobiety tak surowy, niski głos, którego nie powstydziłby się stary korsarz?

Minęła długa chwila.

– Spóźniliśmy się. Spóźniliśmy o jeden dzień – rzekła wreszcie nieznajoma, gładząc dłonią chropowate drewno.

Tylko po lekkim załamaniu głosu urzędnik poznał, że zabita musiała być dla niej kimś bliskim.

Nagle kobieta drgnęła – w jakimś zagłębieniu wyczuła widocznie odrobinę wilgoci. Klęczała tak jeszcze długo – zgarbiona, przywierała do podłogi niczym stary mnich – a skryba lustrował ją ciekawsko. Nie widział dokładnie twarzy, ale wydało mu się, że jedna łza upadła na deski obok krwawej plamy.

Przestąpił z nogi na nogę. Miał do spisania jeszcze kilka dostaw z portu, nie mógł sterczeć tu w nieskończoność. Skrzypnięcie desek ocuciło nieznajomą. Wstała, obciągnęła kamizelę, a potem odwróciła się do skryby z zaciętym wyrazem twarzy.

– Powiedz, człecze, wiedzą, kto to zrobił?

– Sam Wszechcień pewnie albo inne złe. Musiał to być wielki zabijaka. No, wiecie, pani, wlazł w środek zasadzki, a mimo to usiekł dwóch chłopa, znanych tu osiłków, no i oczywiście wielmożnego Realta Arcuzona z tą zamorską…

Błysk w oku nieznajomej sprawił, że skryba w ostatniej chwili ugryzł się w język.

– Z tą panną zza mórz.

– Więc chyba łatwo będzie go znaleźć, prawda?

– Tego żem nie powiedział, wasza szlachetność, to przecie Seriva, tu co drugi rapier nosi, a na tuzin noszących jeden zacnie nim włada. Nawet kmiotki z cechów rękodzielniczych własne szkoły mają, gdzie na wypadek wojny machać się wszelakim żelazem uczą. Szkół fechtunku mamy z osiemdziesiąt, a…

Nieznajoma pokręciła głową i sięgnęła do sakiewki przy pasie. Wysupłała z niej coś, chwyciła dłoń skryby i wsadziła w nią kilka zimnych grudek.

Skryba zdał sobie sprawę, że garść ma pełną małych szlifowanych rubinów, szmaragdów, szafirów; pełną potencjalnych marzeń, czekających tylko na spełnienie.

Zatrząsł się.

– Musimy wiedzieć, kto ją zabił, rozumiesz? – rzekła nieznajoma. – Mamy dużo więcej kamieni. Jeśli pomożesz nam znaleźć tego człowieka, uczynimy cię bogaczem. Idź, pytaj, słuchaj, chcemy, żebyś wiedział, co porabiał ten Arcuzon, dla kogo pracował, w kim miał wrogów. Czy znał jakichś dobrych szermierzy i co oni tego dnia porabiali. Szczególnie rozpytuj o człowieka raczej wysokiego, z długim rapierem o graniastym ostrzu. To broń wojskowa, więc pewnie szukasz weterana ostatniej wojny, i to nie oficera, bo oni noszą lżejszą broń. Człowiek ten zna stare vastylijskie uderzenie, znane jako Pchnięcie Królowej, więc jest duża szansa, że pochodzi z Serivy lub okolic.

– Ale czemu wasza wielmożność pewna jest, że…

– Byliśmy w garnizonie. Oglądaliśmy ciało.

– Ale…

– Spytaj o jeszcze jedną głupią rzecz, a zmienimy zdanie.

To mówiąc, nieznajoma przyciągnęła do siebie skrybę, zaciskając na jego ramieniu palce twarde jak żelazo. Małe oczka portowego urzędnika znalazły się naprzeciw lodowatych oczu o niezwyczajnie wydłużonych źrenicach.

– Mamy kajutę na pokładzie Morskiego Węża, w zachodnim porcie. Kiedy się czegoś dowiesz, natychmiast przychodź. A jeśli nas zawiedziesz, jeśli postanowisz uciec albo opowiesz komuś o naszym spotkaniu…

Nie musiała kończyć. Kiedy puściła skrybę, ten zachwiał się, zupełnie jakby jej spojrzenie wyssało z niego wszystkie siły. Nieznajoma uśmiechnęła się – a nie był to miły uśmiech – i wyszła z magazynu prosto w czerwoną poświatę zachodzącego słońca.

Urzędnik został na progu. Dopiero teraz zauważył, że cień nieznajomej, rozciągnięty na bruku na kształt kilku stóp czarnego płótna, nie był zwykłym cieniem. Coś ruszało się w nim przy każdym kroku.

Zmrużył oczy i wtedy spostrzegł, że to co prześwietlone słońcem ciało kobiety rzucało na ziemię, nie było zwykłą ciemną plamą z czarnym zarysem kości. Jej cień był dziurawy, ażurowy, a przenikające go plamki światła tańczyły na kocich łbach w rytm kroków kobiety.

Dopiero teraz elementy łamigłówki wskoczyły na swoje miejsce i w jednej chwili herb wyszyty na kamizeli nieznajomej, jej cień, czarna perła w uchu, sposób, w jaki mówiła, a nawet rapier wiszący po innej niż zwykle stronie – wszystko ułożyło się w całość i skryba wyszeptał imię, za które eklezjarcha mógł każdego człowieka posłać na stos.

Nagle przestał się cieszyć z drogich kamyków, które czuł jeszcze w dłoni.

Przyszło mu bowiem pracować dla samego diabła.

VII

Parę lat temu, kiedy Seriva otrząsała się jeszcze po krwawej wojnie, wieczorem do Lwiej Grzywy po prostu nie dało się wejść. Przychodziło tam tak wielu ludzi, że jedna izba nie potrafiła ich pomieścić, wylewali się zatem na zewnątrz rzeką potu, krzyków i stukających o siebie glinianych kubków.

Lwia Grzywa była małą tawerną na granicy dzielnic Escapazar i Contegro. Jeśli coś wyróżniało ją z tuzina podobnych przybytków, to rozwieszony nad wielkim paleniskiem, podziurawiony kulami vastylijski sztandar z bitwy pod Riazano. Uniósł go z pola właściciel przybytku, Horhe, dzielny żołnierz i dobry człowiek, którego twarz znalazła się kiedyś zbyt blisko wybuchającej paczki prochu i teraz, upstrzona czarnymi bliznami, wyglądała jak deska nadgryziona przez tysiące korników.

Nic dziwnego, że szczególnie upodobali sobie to miejsce weterani wojny dwudziestoletniej. Przybytek ów był porządniejszy od innych portowych tawern. Nie zachodzili tu pijani marynarze, bo wiarusy brali się z nimi za łby przy byle okazji, więc do spokojnego jak na tę okolicę szynku z czasem ściągnęli również żacy, ubodzy malarze, poeci na dorobku. Wszyscy, którym nie przeszkadzały głośne patriotyczne pieśni, śpiewane czasem przez podchmielonych żołnierzy.

Trwało to do czasu, aż złoto i łupy z wypraw północnych się skończyły. Parę lat po wojnie większość żołnierzy popadła w biedę, a Horhe nie miał w zwyczaju wpuszczać do przybytku bezdomnych pijaków. Pozostali chwycili się różnych fachów, a ponieważ wielu trafiło do armii w wieku ledwie piętnastu lat, jedynym narzędziem, którym władali, był rapier. Tak zaczęły się w Serivie ciemne czasy zabójstw, napaści, zasadzek i ledwie tylko skrywanych wojen między możnymi rodami. Czasy, które dla wielu mniej uzdolnionych szermierzy okazały się zgubą.

I tak oto jeszcze więcej ław w Lwiej Grzywie pokryło się kurzem.

Artyści przenieśli się do innych, lepszych przybytków. Żacy przestali nocami chodzić po tawernach za sprawą królewskiego edyktu, na mocy którego każdy złapany na rozboju student pozbawiany był miejsca na uniwersytecie oraz trzech palców służących do trzymania pióra.

Ostatni goście siadali już teraz razem w jednej części sali, by uczcić dawne czasy, podczas gdy ciemna pustka, władająca resztą izby, czekała cierpliwie, aż ostatni bywalcy znikną, aż Horhe zamknie interes, a wnętrze Lwiej Grzywy stanie się wreszcie domeną cienia, pajęczyn i kurzu.

Jednym z takich ostatnich gości był Arahon Y’Barratora. Kiedyś przychodził tu z innymi weteranami Trzeciego Królewskiego Regimentu. A gdy wielu z nich zabrały kolejne wojny i zaraza, gdy wielu opuściło miasto lub zginęło ze szpadą w ręku i w masce na twarzy, swoją krwią użyźniając brudne zaułki Serivy, kawaler zaczął przychodzić tu z przyjaciółmi – razem przez jakiś czas byli znani jako Serivska Trójka. W służbie starego króla wspólnie dokonali wielu czynów, sławnych w swoim czasie nawet za granicą. I drugie tyle takich, o których – związani przysięgą wobec królewskiego arcyszpiega, hrabiego Detrano – mówić nie mogli i nie chcieli.