Выбрать главу

Y’Barratora odpowiedział, unosząc kącik zasłoniętych ust w chłodnym uśmiechu. Wyciągnął przed siebie rapier i ruszył w ich stronę, w myślach rysując już linie Magicznego Kręgu.

Gdyby to Arahon spotkał się z Księciem, a Holbranver wpadł na kobietę zwącą się Legionem, gdyby trzech oprawców trafiło na Legion, albo nawet na Księcia, nic złego zapewne by się nie wydarzyło. Jednak ze wszystkich możliwych kombinacji, ze wszystkich potencjalnych spotkań tej nocy labirynt Klasztornego Wzgórza wylosował to, które miało się okazać najbardziej brzemienne w skutki.

Jego konsekwencje wkrótce odczuło nie tylko miasto, ale – bez żadnej przesady – także cały świat.

* * *

Kiedy Arahon z wilczą zwinnością wpadł między wrogów, w innej części Klasztornego Wzgórza walka trwała już w najlepsze. Na środku długiej, wąskiej uliczki, pomiędzy ścianami, za którymi tajemnicze uszy słuchały, a tajemnicze usta się oblizywały, Legion oraz Czarny Książę wymieniali ciosy, oboje zaskoczeni umiejętnościami przeciwnika.

Czarny Książę dawno już miał za sobą najlepsze lata. Przekroczył czterdziestkę. Pod kaftanem wyraźnie rysował mu się brzuch, a czarne loki przetykane były pasemkami siwizny. Brak jednego oka utrudniał mu ocenę odległości. Jednak na jego korzyść działały doświadczenia wojny dwudziestoletniej, którą oglądał z bliska od jej pierwszego do ostatniego dnia. A jeszcze zanim trafił na pola Vlaanamarku, przed osiemnastymi urodzinami dwa razy wygrał turniej o podwiązkę królowej. Wtedy to zyskał swój przydomek – jako synowi granda nie przysługiwał mu wprawdzie książęcy tytuł, ale ponieważ ubierał się na czarno i miał loki tegoż koloru, zaczęto żartować, że jest wcieleniem zmarłego sto lat wcześniej księcia Fryderyka.

Walczył według szkoły florentyńskiej, co gorszyło konserwatywną szlachtę Serivy. Poruszał się na ugiętych, szeroko rozstawionych nogach, z ostrzem skierowanym lekko ku górze, cały czas pracując stopami i zmieniając pozycję. W jednej dłoni dzierżył szpadę – cienką i giętką, przystosowaną bardziej do dworskich pojedynków. W drugiej, za plecami, trzymał swój zerwany z ramion płaszcz, którym próbował schwycić ostrze przeciwnika jak w sieć.

Miał też nad Legionem jedną przewagę, o której kobieta jeszcze nie wiedziała. Czubek jego szpady pokrywała cieniutka warstwa jadu białego skorpiona, który paraliżował w kilka chwil. Książę nie musiał wyprowadzić śmiertelnego pchnięcia – wiedział, że wystarczy mu, jeśli zadraśnie napastnika, utoczy pierwszą krew.

By do tego doprowadzić, wykorzystywał cały swój spryt, wszystkie sztuczki i tajne ciosy, których uczył się przez całe życie. Nadaremnie.

Czuł się tak, jakby walczył nie z jednym, lecz z pięcioma różnymi szermierzami, którzy zmieniali się niepostrzeżenie – każdy z nich reprezentował inny styl i każdy był szybszy, zwinniejszy, bardziej agresywny od niego. W pewnym momencie kobieta przeszła nawet w półparadę typową dla la destrezy, dla świata serivskich zabijaków oraz najemnych zabójców.

Nie potrafił przełamać jej inicjatywy. Nieustannie spychała go w tył uliczki, a Czarny Książę cofał się, zbijając kolejne ciosy i odpowiadając kontratakami, z których wszystkie dalekie były od sięgnięcia celu.

Kim była? Skąd się wzięła w Serivie? Strój sugerował kogoś zza Morza Sargassowego. Ale skoro była obca, skąd znała techniki tutejszych szkół szermierczych?

Dopiero gdy zza chmur wyszedł na chwilę księżyc, a cień nieznajomej położył się długą plamą na bruku, Czarny Książę zaczął rozumieć.

To nie był cień jednej osoby. To były cienie wielu osób, nałożone na siebie, zespolone tajemniczą mocą.

– Jesteś z Patry – wydyszał, gdy odskoczyli od siebie na chwilę. – Jesteś… uczennicą Ibn-ahima.

Kobieta się roześmiała.

– Jesteśmy Ibn-ahimem. I wieloma przed nim. Nie wygrasz, morderco.

Czarny Książę uniósł brew. Cóż to znaczyło? Wiedział, że na Patrze oraz innych pirackich wyspach kultywowano jeszcze obyczaje Ibrów. Członkowie rodów i gildii zespalali się cieniami w słonecznym świetle, by dzielić doświadczenia, wiedzę i wspólną pamięć. To czyniło z Patryjczyków najgroźniejszych korsarzy Morza Sargassowego. Ich motto brzmiało: „Jeden z wszystkich, wszyscy z jednego”.

Spośród nich najsłynniejszym szermierzem był anatozyjski filozof i zabójca Ibn-ahim. Trudno było jednak uwierzyć, że mógł zespolić się z tą kobietą. Zespolenie działało bowiem w obie strony – mistrz przekazywał trochę wiedzy uczniowi, ale i przejmował od niego trochę niepewności, złych nawyków, błędów.

Czarny Książę jeszcze raz przyjrzał się jej broni, ozdobom, strojowi. Legion była bogata. Wątpił, by jego wrogowie, nawet sam eklezjarcha, mogli ją kupić.

Po kolejnej wymianie ciosów spojrzał na jej ucho, na kolczyk z niezwykle rzadką i cenną czarną perłą. Perłą, która była symbolem królewskiego rodu Almuaharów, rządzącego Patrą od setek lat.

Mężczyzna zdał sobie sprawę, że tej walki nie wygra.

Nastąpiła kolejna wymiana ciosów. Loki przylepiły mu się do czoła. Twarz miał czerwoną, dyszał ciężko. Widząc to, przeciwniczka nabrała jeszcze więcej energii.

Wtem nieopodal, w plątaninie uliczek Klasztornego Wzgórza, rozległ się przeraźliwy, agonalny krzyk. Walczący odskoczyli od siebie, wsłuchując się w ciemność nocy. Krzyk się powtórzył.

Czarny Książę zrozumiał, że to właściwy moment, by wprowadzić plan awaryjny. Zaatakował znienacka – pierwszym cięciem, które wykonał podczas tej walki, i to wyprowadzonym zza głowy, z góry. Był to cios tak elementarny, tak prymitywny i nietypowy dla walki na szpady, że przeciwniczka sparowała go odruchowo, bez zastanowienia, blokując jego ostrze swoim tuż nad głową.

Nim zdążyła go odepchnąć, Czarny Książę zrobił krok do przodu i szybkim ruchem nadgarstka zwrócił ostrze ku sobie, tak że rękojeść jego szpady mierzyła w przeciwnika.

Legion zobaczyła otwór w dole rękojeści. I małą zapadkę pod jelcem koszowym, którą właśnie wciskały palce Księcia.

Rozległ się głośny, suchy trzask, w twarz buchnęły jej gorące, prochowe opary, a tępe uderzenie w bark prawie powaliło kobietę na kolana. Książę odskoczył, przyciskając do siebie wykręcony odrzutem nadgarstek. Przerzucił szpadę do drugiej dłoni i zaatakował, by dokończyć dzieła.

Nawet teraz, gdy była zdezorientowana, ranna i oślepiona, gdy po jej koszuli spływała krew z postrzelonego barku, Legion nie pozwoliła się pokonać. Wiedziona bardziej instynktem, niż zdając się na wzrok, uniknęła jednego pchnięcia i sparowała następne.

– Zabiję cię! Zabiję i pożrę twój cień! – ryknęła.

Cofnęła się szybko i otarła piekące oczy. Ale gdy odzyskała wzrok, Książę już zniknął na końcu uliczki.

Dwadzieścia lat wojny przeżył głównie dlatego, że wiedział, kiedy należy uciekać.

Kobieta nie ścigała go. Osunęła się na jedno kolano, wypuszczając rapier. Dyszała ciężko i kaszlała, czując, że krew przecieka jej do płuc. Miała niewiele czasu. Lewą ręką sięgnęła do kieszonek naszytych po wewnętrznej stronie płaszcza i wyciągnęła z nich drobne fiolki oraz puzderka z proszkami, rozkładając je na bruku wokół siebie.

Tymczasem Książę pędził uliczkami Klasztornego Wzgórza. Minął placyk, na którym w przelocie spostrzegł trzy leżące na bruku ciała i wysokiego szermierza, który pochylał się nad czwartym. Szermierz usłyszał kroki, odwrócił twarz, która Czarnemu Księciu wydała się dziwnie znajoma, ale nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Biegł ostatkiem sił, aż zostawił za plecami wzgórze i odcinające się od gwiaździstego nieba pozbawione okien ściany, kamienice, wieże.