Wtedy właśnie władca zyskał sobie przydomek Sprawiedliwego, z którego cieszył się jak dziecko, głuchy na nutę złośliwości, która pobrzmiewała w głosie grandów nadających mu to przezwisko.
Oprócz fałszywego przekonania, że jest najlepszym władcą od czasu legendarnych Siedmiu Rycerzy Vastylii, Fryderyk miał inną, dużo poważniejszą wadę. Nie znosił despektów, rzeczywistych ani urojonych. Dlatego gdy Holbranvia zawarła pakt z Brunszwią i miastami Vlaanmarku, gdy przed vastylijskimi okrętami zamknięto liczne porty, łącznie z Koppendamem, król postanowił pomścić tę hańbę. Wypowiedział wojnę, która według niego trwać miała najwyżej rok, a ciągnęła się ze zmiennym szczęściem przez lat dwadzieścia.
Fryderykowi nie było dane poznać rozmiarów swojego błędu. Już w drugim roku walk, podczas oblężenia Lerwaldu, spadł ze spłoszonego armatnim wystrzałem konia i skręcił sobie kark. Działo odpowiedzialne za ów wystrzał władca Brunszwii ochrzcił Królobójcą, kazał przystroić kwiatami i przeprowadzić przez miasto we wspaniałej procesji. Potem ustawił je we własnym ogrodzie.
Ponieważ jednak na froncie musiał stale przebywać ktoś z rodziny królewskiej, szlachta ściągnęła z Serivy młodziutkiego następcę tronu, Leona II Jasnego. Zwano go Słońcem Vastylii nie tylko z powodu jasnych loków, ale i niespotykanie wesołego usposobienia. W 611 roku nowej ery Leon II wyruszył na północ, do Vlaanmarku, na mgliste, mokre pola wojny dwudziestoletniej.
Z krótkimi przerwami spędził tam resztę życia.
Słońce Vastylii gasło powoli, latami, tłumione przez kolejne porażki i osobiste tragedie, aż w końcu wypaliło się zupełnie pewnej marcowej nocy podczas siarczystych przymrozków, w przemoczonym namiocie. Leon umarł osiwiały, pomarszczony, zupełnie niekrólewski i z pewnością niesłoneczny. Gdy odszedł, vastylijska szlachta stanęła przed trudnym wyborem. Następca tronu, z którym wiązano największe nadzieje – książę Iniego – nie zdołał przeżyć ojca. Umarł, nosząc za okiem zbłąkaną kulę, która trafiła go podczas bitwy pod Koppendamem. Pocisk zagłębił się częściowo w mózgu, dlatego jego wyjęcia nie podjął się żaden medyk, tym bardziej że Iniego zachował pełnię władz cielesnych oraz umysłowych. Nieco później, gdy rana była już niemal zabliźniona, wdało się w nią niespodziewanie zakażenie, które jak grom z jasnego nieba pozbawiło Serivę sukcesora.
Oprócz kilku córek, które zależnie od stopnia szpetoty wydano za władców większych i mniejszych księstw północy, zostało tylko dwóch żywych potomków Leona.
Auricio – starszy, niewysoki, o wyłupiastych oczach, ale budowie i zdrowiu konia – był pod wszystkimi względami najodpowiedniejszy. Od młodości przygotowywano go do objęcia tronu na wypadek śmierci Iniega. Uczył się pilnie, terminował u ministrów i generałów, miał nawet za sobą pierwsze wprawki na polu bitwy. Dowodził całym regimentem pod Houpsten, gdzie nie opuścił szeregów mimo ciężkiego ostrzału z cieńarmat, które zmieniały całe szeregi żołnierzy w latające na wszystkie strony krwawe strzępki. Potem wykazał się niemałym sprytem, tak manewrując czworobokiem pozostałych pikinierów, by późnym wieczorem, w chwili gdy słońce wreszcie wyszło zza chmur, rzucili w stronę wroga cienie tak długie, że ten musiał rozproszyć się i uciec przed natarciem.
Jedna tylko rzecz przemawiała na niekorzyść Auricia: jego matka, Gwidona D’Anzac, druga małżonka Leona. Gwidona była córką króla Flemii, który w piątym roku wojny niespodziewanie zdradził Vastylię i przeszedł na stronę Unii Północnej, poddając wrogowi miasto Koppendam i mordując śpiącą vastylijską załogę. Gdy tylko wieść o tym dotarła do Serivy, królowa Gwidona stała się najbardziej znienawidzoną osobą w stolicy. Leon wyrzucił ją z pałacu, zamknął w klasztorze, a sam wziął sobie kochankę, Gonzagę.
Królowa matka zmarła ledwie pół roku później – jedni mówią, że ze zgryzoty i melancholii, inni, że za sprawą arszeniku, którym Leon miał utorować sobie drogę do kolejnego małżeństwa.
Syn Gwidony pozostał bezgranicznie wierny ojcu i królestwu. Nagrodę za to odebrał gorzką – nikt nie poparł jego prawowitych roszczeń do tronu. Auricio nie miał przyjaciół w Vastylii ani w krajach ościennych. Poza skromnym spadkiem po matce, pozbawiony był zaplecza finansowego. Ulica mu nie ufała, a szlachta obawiała się koronować wnuka zdrajcy z Koppendamu.
Kontrkandydatem, który cieszył się poparciem przytłaczającej większości Vastylijczyków, był młodszy brat Auricia, syn Gonzagi – Hermenez. Nie chodził do szkół i nie dowodził w polu. Większość swojego życia spędził jako więzień. Gdy miał ledwie sześć lat, na powóz, którym jechał do Brunszwii, gdzie chwilowo tryumfował ojciec, napadła niespodziewanie banda maruderów i wkrótce sprzedała chłopca Unii Północnej.
Generałowie Unii próbowali z początku szantażować Leona, lecz gdy się okazało, że ten nie ma zamiaru czegokolwiek poświęcać, by odzyskać trzeciego syna, Hermenez został zakładnikiem. Przerzucano go w tajemnicy z miejsca na miejsce w oczekiwaniu na dzień, gdy w ręce Vastylijczyków trafi ktoś dostatecznie wysoko urodzony, by mogło dojść do wymiany.
Powiadają, że traktowano go źle. Rok spędził w ciemnej celi bez okien. Połączony w jedno z cieniami, rozmawiał z nimi jak z przyjaciółmi. Opowiadają też, że w jednym z więzień brunszwiński nadzorca co rano prowadził go na podwórzec, gdzie stała gilotyna, za każdym razem wmawiając mu, że oto przyszedł rozkaz egzekucji. W innym więzieniu głodzono go tak, że łapał i jadł na surowo szczury, które czasem przyplątały się do celi. Były też gorsze opowieści – o upokorzeniach, a nawet o gwałtach. Wszystko to wydarzyło się, nim Hermenez skończył piętnasty rok życia.
Dopiero pod koniec wojny Vastylijczycy dowiedzieli się o górskim zameczku w Brunszwii, gdzie przetrzymywano następcę tronu. Sam Czarny Książę osobiście wybrał i poprowadził tam czterdziestu ludzi, przebranych w mundury brunszwińskch dragonów. Z zaskoczenia zdobyli zamek, uwolnili Hermeneza, a po tygodniu zdołali dotrzeć z powrotem za linie Vastylijczyków, choć wszyscy prócz siedmiu przypłacili to życiem.
Dopiero potem okazało się, co okupili swoim poświęceniem. Przez pierwszy miesiąc Hermenez nie mówił, bał się każdego. Maniery miał zupełnie nieksiążęce – moczył łóżko, ślinił się i smarkał. Ukrywano go przed vastylijską szlachtą. Leon pokazał najmłodszego syna na dworze dopiero pół roku później, choć Hermenez ciągle jeszcze daleki był od normalności.
Ale historia dziecka, które siedem lat opierało się torturom unitów, niespodziewanie poruszyła serca Vastylijczyków. Damy zaczęły nosić medaliki z podobizną Hermeneza, wszyscy grandowie pragnęli pokazywać się w jego towarzystwie.
Hermenez odmianę losu traktował ze stoickim spokojem. Zupełnie jakby jej wcale nie zauważył.
Jedni mówili, że wskutek tortur umysłu i ciała stał się twardy niczym kamień. Inni w jego wodnistych oczach, w jego nieobecnym wzroku odczytywali nie hardość, lecz ziarno szaleństwa. Nawet najwięksi sceptycy milczeli jednak, gdy Leon II Sprawiedliwy zmarł, a kwiat vastylijskiej szlachty zebrał się nocą na sekretnym posiedzeniu i zdecydował, żeby to Hermenezowi powierzyć koronę.
W porównaniu do Auricia Hermenez miał tylko jeden atut – wspomnianą już matkę, donnę Gonzagę Hernez Y’Ramonez. Córkę samego Hugona Ramoneza, który był grandem jednej z sześciu najpotężniejszych rodzin Vastylii. Kochało ją królestwo, a co ważniejsze, miała dostęp do przepastnego skarbca ojca. Hugon, pod warunkiem wstąpienia wnuka na tron, obiecał potroić swój wkład pieniężny w wojnę, która rujnowała państwo.