Ta oślepiająca otwarta przestrzeń była jedynym miejscem, w którym potrafił odpoczywać hrabia Detrano. Siedział na ławce przy fontannie z przymkniętymi oczyma. Twarz skierował ku słońcu. Jego siwiejące włosy błyszczały jak czapka z czystego srebra.
Tylko o tej porze dnia mógł naprawdę zapomnieć o zmartwieniach. Taka była cena fachu, który Detrano wykonywał, a było nim kierowanie siatką królewskich szpiegów.
Służył koronie od przeszło dwudziestu lat. W tym czasie przeżył wojnę, niezliczone spiski i okres umacniania rządów nowego króla. Dekretom młodego monarchy opierały się z początku niemal wszystkie domy Serivy, przyzwyczajone do władzy, którą zdobyły w trakcie wojny. Wiele krwi musiał przelać Detrano, by to zmienić, a jego doskonała pamięć, nieodzowna u człowieka na tym stanowisku, przechowywała obrazy wszystkich morderstw, które zlecał lub których był świadkiem.
Podczas tych burzliwych lat hrabia Detrano nauczył się, że zabić może jedno słowo – nawet niewinne, rzucone mimochodem, bardziej sugestia niż rozkaz. Gdy po zleceniu tuzinów politycznych zabójstw zrozumiał, jak łatwo władcy świata mogą sprawić, by znikały całe rodziny, przepadały przedsiębiorstwa, by karty kronik miejskich i sądów zapełniały się fałszywymi informacjami, już nigdy nie opuściła go ściskająca żołądek obawa, że pewnego dnia ktoś komuś szepnie słowo, a potem to jego, hrabiego Detrano, wymażą z historii.
Dlatego zawsze miał przy sobie broń i pierścień, w którym pod jajowatym szmaragdem znajdował się schowek ze szczyptą trującego proszku. Do łaźni chodził ze sztyletem, a u wezgłowia łóżka trzymał cieństrzelbę. Gdy ruszał do królewskiego archiwum, pod drzwiami zostawiał dwóch najlepszych strażników, ciemnoskórych eunuchów o ciałach pokrytych tatuażami i mięśniach twardych niczym napierśnik z brązu.
Na uroczystościach publicznych miał zaufanych ludzi za plecami i wśród tłumu. Zazwyczaj nie przyjmował zaproszeń na bale i festyny, a jeśli było to konieczne dla osiągnięcia doraźnego celu politycznego, przybywał tylko na chwilę – w opancerzonym powozie, ze strażą, pod jedwabną kamizelką nosząc ciężki napierśnik. Zamówił trzy takie u jednego z najlepszych zbrojmistrzów Serivy i osobiście sprawdził, czy są odporne na kule pistoletów.
Ale to nie kul i ostrzy hrabia Detrano bał się najbardziej – tylko cieni. Szczególnie własnego, bo gdyby przypadkiem któryś dworzanin zaczepił o niego swoim cieniem, umysł nieszczęśnika zalałoby całe archiwum brudnych sekretów arcyszpiega. Idealna pamięć Detrana, która katalogowała nawet najdrobniejszą rozmowę lub najbłahsze zdarzenie, w przypadku zespolenia mogła się okazać bronią obosieczną, zdolną wtłoczyć w głowę postronnej osoby wiedzę wystarczającą, by posłać hrabiego na szafot. Detrano miewał bowiem w życiu okresy, gdy grać musiał nie na dwa, tylko na trzy albo i cztery fronty jednocześnie. Ostatecznie został wiernym królewskim sługą, ale gdyby historia potoczyła się choć trochę inaczej, dziś byłby kimś innym. A jego cień mógł zdradzić wszystkie niewykorzystane możliwości, które Detrano pieczołowicie ustawiał na planszy własnego życia.
Oprócz swojego cienia hrabia Detrano bał się też naturalnie cieni innych osób – widział, że zdolny cieńmistrz potrafi sprawić, iż zabójca zjawi się nagle tam, gdzie nikt się go nie spodziewa. Za skrzynią na ubrania. W rogu pokoju. Pod schodami.
Pałac miał oczywiście swoich cieńmistrzów, którzy czuwali nad bezpieczeństwem władcy i stale zerkali na leżące najpłycej cieńbokości. Mimo to Detrano zatrudniał własnego specjalistę, a mętnych i trudnych do zrozumienia raportów o tym, co danego dnia dzieje się w cieńprzestrzeni, słuchał z taką samą uwagą, z jaką wysłuchiwał listy statków zawijających każdego dnia do serivskiego portu.
Ostatnio cieńprzestrzeń była niespokojna. Hrabia niewiele rozumiał z przebąkiwań swojego Anatozyjczyka, ale wszystko wskazywało na to, że coś złego działo się z Żebrem Północy. Dziwne fale przechodziły przez kilka górnych cieńbokości. Cieńbestie, nieznane wcześniej w tym rejonie, pojawiły się niespodziewanie w pobliżu Żebra, w miejscach połączonych skrótami z Serivą, wzbudzając u mieszczan strach. Niepokojące rzeczy działy się nawet w samym pałacu. Anatozyjczyk twierdził, że cieńprzestrzeń jego piwnic, sal i niekończących się korytarzy stała się mętna, grząska. Coraz trudniej było mu w nią zerkać. No i jeszcze król… Młody Hermenez stawał się coraz bardziej nieobecny. Za dnia trudno z nim było rozmawiać, a nocą zamykał się w sypialni strzeżonej przez zaufanych gwardzistów, którzy nie wpuszczali do środka nawet ministrów z pilnymi meldunkami. Hrabia osobiście wypytał medyków, by upewnić się, czy władca nie złapał jakiejś choroby od którejś faworyty. Jedyne co usłyszał, to, że Hermenez najprawdopodobniej cierpi na młodzieńczą melancholię.
Teraz jednak Detrano nie chciał się tym wszystkim zamartwiać. Miał zamiar odpocząć, rozluźnić się i wykorzystać w pełni jedyny moment dnia, kiedy było to możliwe. Zsunął się nieco niżej na ławce z wygrzanego słońcem piaskowca. Wyciągnął nogi przed siebie, aż strzeliły kolana, założył ręce za głowę i błogo się uśmiechnął.
Wtedy ktoś chwycił go za ramię.
Detrano zerwał się i sięgnął po broń. Odwrócił się. Jego palce kurczowo ścisnęły rękojeść – aż zbielały, gdy odpłynęła z nich krew.
Przed sobą miał ucieleśnienie wszystkich swych obaw. Ducha z dawnych czasów, który pojawił się zapewne dlatego, że ktoś komuś gdzieś z jakiegoś powodu szepnął nieodpowiednie słowo.
Ale ponieważ Detrano nie chciał umrzeć z głupim wyrazem twarzy, zebrał wszystkie siły, a potem rzekł do przybyłego:
– Śmiałość cię zgubi, Arahonie Y’Barratora.
Odpowiedział mu tylko lekki uśmiech, który w zasadzie mógł znaczyć wszystko.
– Może i nie jestem tak sprawny jak kiedyś – dodał Detrano – ale wciąż mogę kąsać. Myślisz, że warto zasadzać się na mnie w dzień, w środku pałacu, w świetle dnia? Mogłeś znaleźć dyskretniejszy sposób wyrównania rachunków.
– Mości książę, to nieporozumienie. Gdybym chciał wyrównywać z tobą jakieś rachunki, zrobiłbym to dawno temu. Choć przyznam szczerze, że właśnie bardzo mnie zainteresowałeś – jakież to rachunki mamy do wyrównania? O czymś nie wiem?
Detrano zdał sobie sprawę, że popełnił dziecinny błąd, przyjmując za pewnik, iż płatny zabójca przyszedł tu po niego. Y’Barratora nie chciał zemsty. Nie wiedział zatem…
Hrabia się rozejrzał. Dwie damy dworu o różowych policzkach i iskrzącym spojrzeniu kurtyzan, które rozmawiały na skraju fontanny, patrzyły chwilę w ich stronę, ale zaraz wróciły do własnych spraw. Detrana nieraz widywano z osobami podejrzanej konduity, każdy świadek tej sceny myślał więc pewnie, że oto wydaje rozkazy jednemu ze swoich agentów.
Kolejne niebezpieczeństwo związane z jego profesją.
– Wychodź z zarośli i siadaj obok – rzekł Detrano sucho, odzyskując rezon. – Nie róbmy przedstawienia. Powinienem był wiedzieć… – kontynuował, gdy Y’Barratora spoczął na ławce. – Słyszałem, że zajmujesz się teraz drobnicą. Żaden z przestępców, którym służysz, nie ma wystarczająco dużo złota, by kupić śmierć królewskiego ministra.
– Widzę, że od lat wykorzystujesz te same metody, hrabio. Na początku mnie subtelnie obrazisz, później weźmiesz pod włos, a potem dasz mi okazję, bym udowodnił, że jestem lepszy, niż myślisz… Darujmy sobie te stare sztuczki. Ale dla twojej wiadomości: wciąż zdarza mi się pracować dla osób, które bez problemu mogłyby opłacić śmierć niejednego ministra.
– Ach! Osób takich jak ta nieszczęsna gnida, Arcuzon?