Выбрать главу

Teraz to Arahon był zaskoczony.

– Wiesz już?

– Wiedzieć to mój fach. W rzeczy samej, z Arcuzonem trochę przesadziłeś. Cztery trupy w świetle dnia. Zaraz po tym, jak widziano cię z jednym z zabitych w miejskim porcie. Gdyby nie moja drobna interwencja, miałbyś już na karku gwardię. Zostawiasz coraz wyraźniejszy ślad, Arahonie. Gdziekolwiek się pojawiasz, leje się krew. To nie może już długo uchodzić ci na sucho.

– Ktoś mówił mi ostatnio coś podobnego. Ale prosiłem, żebyś nie bawił się w swoje gierki, hrabio. Teraz, wiedząc, że nie chcę cię zabić, próbujesz z kolei uprzedzić prośbę, z którą mogłem tu przyjść w imię dawnych czasów. Dowodzisz, że wyświadczyłeś mi już wielką przysługę, ściągając straż z mego karku.

Arahon zdjął kapelusz, przeczesał włosy i odwrócił twarz ku słońcu.

– Daruj sobie manipulacje – kontynuował. – Nie aresztowałeś mnie, bo to bezsensowne ryzyko. Wiesz, że nie poszedłbym łatwo do lochów, a gnida Arcuzon był pewnie i na twoim celowniku. Trzymał w garści pół portowej administracji. Myślę, że to ja zabijając tego gada, wyświadczyłem ci przysługę, o której nawet nie wiesz. W rzeczy samej, jesteś mi winien podwójnie. Raz za Arcuzona. Drugi raz na poczet tych tajemniczych rachunków, które według ciebie są między nami niewyrównane.

– Za dużo sobie obiecujesz po jednym słowie, Arahonie – odparł Detrano. – Mam wiele tajemnic, ale ciebie zawsze traktowałem uczciwie.

– No cóż, tego nigdy się chyba nie dowiem. Więc jak? Pomożesz mi, tak jak ja tyle razy pomagałem tobie? Obaj jesteśmy vastylijskimi szlachcicami. Mam nadzieję, że jako hrabia dasz dobry przykład.

– Zależy, o co prosisz.

– Mam sprawę. Trafił do mnie jeden z dworzan. Utrzymanek króla, uczony zwany Holbranverem.

Detrano starał się nie okazać, jak bardzo zaskoczyły go te słowa.

– Co masz wspólnego z Holbranverem? – spytał. – Przecież wcześniej nigdy w życiu nie widzieliście się na oczy. To nie jest człowiek, który szukałby w portowych tawernach kogoś takiego jak ty.

– Powiedzmy, że wpadliśmy na siebie przypadkiem. I mylisz się, ma ważny powód, by szukać kogoś takiego jak ja. Ktoś dybie na jego życie i porwał mu córkę. Szantażem próbował zmusić go do wydania pewnej cennej rzeczy.

– Cennej rzeczy… Słynnego cieniorytu, który pokazał dwa dni temu w Sali Medyków?

– Miałeś kogoś na tym spotkaniu?

– Byłem tam osobiście.

– Więc sprawa Holbranvera…

– Jest dla króla istotna.

Siedzieli chwilę w ciszy, jak szachiści planujący następne ruchy, układając w głowach pytania i przewidując odpowiedzi przeciwnika.

– Posłuchaj, Arahonie – hrabia pierwszy zaczął swoją roszadę. – Do dziś żałuję tego, co stało się z tobą i resztą. Mogłem przewidzieć, co nastąpi, gdy na trzech zdolnych młodzieńców spadnie zbyt wiele niebezpieczeństw, zbyt wielu wrogów, zbyt wiele złota w zbyt młodym wieku. To musiało się źle skończyć. Jestem częściowo odpowiedzialny za to, że tylko ty przeżyłeś, dlatego czuję, że jestem ci coś winny. Chociażby dobrą radę. Zostaw sprawę Holbranvera koronie. Zostaw ją mnie.

Y’Barratora uśmiechnął się.

– Mam zostawić Holbranvera, bo jak starzejący się szermierz mógłby poradzić sobie z tą sprawą lepiej od najlepszych ludzi króla?

– Ogólnie rzecz biorąc, tak.

– Otóż do tej pory najlepsi ludzie króla haniebnie wszystko spieprzyli. Kiedy trafiłem na Holbranvera, kilku oprychów właśnie próbowało go zabić. A dzielnych, kompetentnych ludzi króla nie było nigdzie w zasięgu wzroku, więc ratować go musiał prosty, starzejący się szermierz. I teraz nie jest do końca przekonany, czy powinien na zawołanie ludziom króla ufać.

Detrano westchnął.

– Przyznaję, z Holbranverem zawiedli nas informatorzy. Nie wiedziałem, że ktoś go szantażuje. Nie wiedziałem, że mają Sanne. Teraz to zupełnie co innego.

– Pomijasz niewygodny fakt, że z jakiegoś powodu Holbranver nie wierzył ci na tyle, by powiedzieć o swoim problemie. Wolał już sam układać się z porywaczami. A zresztą to wszystko nie ma już znaczenia. Jest moim patronem. Mamy umowę.

Detrano zaśmiał się złośliwie.

– Holbranver… patronem? Czym może ci zapłacić ten przybłęda z Północy, który dostawał tylko marne stypendium z królewskiej kiesy?

– To nie twoja rzecz, jak i kiedy mi zapłaci, hrabio. Nie pouczaj mnie, jak układać się z własnymi pracodawcami, a ja nie będę cię uczył, jak pozyskiwać szpiegów.

Detrano zacisnął zęby.

– Czyli nie zrezygnujesz?

– Nie. I liczę na to, że mi pomożesz. W imię wszystkiego, co jesteś mi winien.

Detrano wymamrotał przekleństwo, ale zagłuszył je szmer fontanny.

– Dobrze więc – rzekł wreszcie. – Uruchomię swoich informatorów. Ale to może potrwać. Dzień, dwa, trzy… Na ten czas musicie się gdzieś przyczaić. Rozważyłbyś przekazanie Holbranvera do pałacu pod opiekę mojej straży? Mam dwudziestu ludzi. Moja wieża wytrzyma atak całej armii.

– Raczysz sobie kpić, hrabio. Ktokolwiek chce jego śmierci, z pewnością mieszka w pałacu. Nie chowa się jagnięcia w jamie wilków.

Detrano podkręcił wąsa w zadumie.

– Rozumiem, rozumiem. Jesteś pewien, że te… wilki… nie wiedzą o tobie?

– Trzech, których spotkałem, nic już nie powie. Holbranvera przyprowadziłem do siebie pod osłoną nocy. Była tam jeszcze jedna osoba. Nie wiem, czy związana z napastnikami… Widzieliśmy się w przelocie, więc wątpię, czy mnie rozpoznała.

– To dobrze. Zostań z Holbranverem w tej swojej norze przy Alaminho. Nie wystawiajcie nosa na zewnątrz. Szczególnie on. Przyślę zaufanego człowieka, jak tylko czegoś się dowiem.

Y’Barratora skinął głową i podniósł się z ławki. Uchylił kapelusza gestem, w którym było tyle samo szacunku, ile skrytego szyderstwa. Już miał zniknąć, gdy Detrano rzekł:

– Czekaj. Nie wiem, czy to ma coś wspólnego z Holbranverem, ale… Przypadki, rozumiesz, nie są tak częste, jak się zwykłym ludziom wydaje.

Hrabia przerwał, szukając przez chwilę odpowiednich słów.

– Mówże! – pogonił go Y’Barratora.

– W mieście jest nasz wspólny znajomy, ten przeklęty banita Czarny Książę. Według moich ludzi przybył zaledwie przedwczoraj, a już dzisiaj szukał w kilku tawernach najemników. Zebrał grupkę jakichś pięciu, sześciu dobrych szermierzy. Z tych bardziej liczących się jest z nim Honzjusz Siwy. Nie wiem, czy to dla własnego bezpieczeństwa, czy coś planuje, ale…

– Planuje. Honzjusza Siwego nie opłaca się po to, by pełnił funkcję strażnika. Ale nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego ze mną i Holbranverem.

– Jesteś pewien? Takie przypadki nie zdarzają się często. Dwa dni temu Czarny Książę przybył do miasta. Dwa dni temu Holbranverowi porwano córkę. Zastanów się nad tym.

Szermierz nie chciał zdradzać hrabiemu, że zna prawdziwy powód wizyty Księcia. Rzekł więc:

– Dziękuję za ostrzeżenie. Ale gdybym miał zgadywać, kto jest winien, szukałbym raczej w Bazylice Światłowstąpienia.

– Andreos to straszny wróg. Na twoim miejscu liczyłbym raczej na któregoś z grandów.

– Czas pokaże – odparł Y’Barratora, uchylił kapelusza jeszcze raz i zniknął.

Detrano czekał chwilę na ławce, grzejąc się w promieniach słońca, a gdy się upewnił, że Y’Barratory nie ma już w ogrodzie, ruszył czym prędzej do swojego gabinetu. Musiał wysłać pilne wiadomości.

Arahon Y’Barratora był już w połowie drogi do domu, na pokrytym płóciennymi dachami targowisku nieopodal Placów Sześciu Rodów, gdy dotarło do niego, czego może pragnąć Czarny Książę i po co mu są najemnicy. Wtedy puścił się pędem w stronę dzielnicy Alhera Maar, gdzie wśród wąskich zaułków stała niepozorna drukarnia Elhandra Caminy.