Nie wiem jednak, czy właśnie z tego powodu wdowa opuściła miasto już następnego dnia.
Y’Barratora obserwował poruszenie wśród kramów pod Pękniętą Kopułą. Siedział przy oknie, z którego widać było część muru świątyni i wejście na targowisko. Ostrzył rapier z pedanterią i cierpliwością, do której tylko on był zdolny, co jakiś czas sprawdzając krawędź czubkiem palca.
W powietrzu unosił się ostry zapach ścieranej stali.
Wysoko nad dachami krążyły mewy. Ich cienie co jakiś czas przecinały ulicę niczym strzały. Ludzie patrzyli na nie wtedy z bezsilną złością.
Y’Barratora myślał o śmierci.
Gdzieś z dołu dochodziły odgłosy długiej rozmowy Caminy i Holbranvera, co jakiś czas przerywanej sporem toczonym w łamanym holbranvskim. Okazało się, że uczony i drukarz szybko przełamali pierwszą animozję i znaleźli w sobie dobrych towarzyszy.
Przynajmniej miał ich z głowy. Do tej pory Holbranver zamęczał go niekończącymi się pytaniami o to, jak odnajdą Sanne, a Camina przypominał mu przy każdej okazji, że przez niego jest teraz bez domu i majątku.
Ich skargi zdołały obudzić w szermierzu wyrzuty sumienia. Dotarło do niego, że wszystkie drogie mu osoby wmieszał nie w jedną, ale w dwie bardzo niebezpieczne gry, z których każda mogła się zakończyć śmiercią. Jednym zestawem figur toczył bój na dwóch szachownicach, mając przeciwko sobie zarówno Czarnego Księcia, jak i nieznanych, potężnych porywaczy Sanne. A podejrzewał, że istnieje i trzecia szachownica, której jeszcze nie widzi i na której wróg bez przeszkód rozstawia figury.
Stawką w tej grze było życie jego, nielicznych przyjaciół, a przede wszystkim – Iorandy i jej syna.
Gdy o tym myślał, jego żołądek się kurczył, a całe ciało napinało. Z tyłu głowy czuł dziwne mrowienie.
Syknął, przecinając sobie opuszkę palca rapierem.
Kątem oka zobaczył poruszenie i zdał sobie sprawę, że w izbie od dłuższego czasu stoi donna Ioranda w prostej płowej sukni z mocno zasznurowanym gorsem.
– Nie wraca – rzekła.
– Jeszcze wcześnie.
– A jeśli…
– Będzie tu. Znam go od dawna, można na nim polegać.
– Nie o to pytałam. A jeśli go złapali? Jeśli nie był ostrożny?
Arahon Y’Barratora rzucił jej zmęczone spojrzenie i kobieta zrozumiała, że na takie pytania nie ma odpowiedzi. Zbliżyła się i przysiadła na stołku naprzeciw niego. Jej twarz wypełniła się współczuciem, a Arahon zrozumiał, że Ioranda wie, o czym myślał.
Odłożył rapier i położył jej dłoń na kolanie.
– Kiedy już będziesz wiedział, gdzie trzymają tę dziewczynkę, co zrobisz? – spytała. – Powiadomisz królewskich?
– Nie. Podejrzewam, że porywacze działają na zlecenie kogoś z pałacu. Nie wiem, komu można ufać.
– Detrano?
– Może. Byłem u niego, ale nie jestem pewien. Miał przysłać człowieka do mnie, do izby na Alaminho, ale teraz jest za późno. Nie pozwolę nikomu tam czekać na kontakt.
Ioranda przysunęła się bliżej. Jej włosy zalśniły w świetle wpadającym przez okno. Zrozumiał, że kobieta też się boi, i ten strach zbliżał ich bardziej niż cokolwiek wcześniej.
– Pójdziesz po tę dziewczynkę zupełnie sam?
– Tak. Z Holbranverem, żeby nie uciekła. I żeby w razie czego mieć zabezpieczenie. W końcu zna samego króla.
– A Camina? Ernesto?
– Nie, to zbyt niebezpieczne. Zostaną z tobą.
Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, próbując przewidzieć, co może przynieść przyszłość.
– Posłuchaj, naprawdę mi przykro, że cię… – zaczął Y’Barratora.
– Przestań, Arahon. Jeśli jestem dumna z czegokolwiek, co zrobiłeś, to właśnie z tego, że zgodziłeś się pomóc temu biedakowi. Vincenz zawsze powtarzał, że mocarze tego świata pozwalają sobie na zbyt wiele i że odważni ludzie z rapierami muszą co jakiś czas przypominać im, że pieniądze i władza nie czynią jeszcze bogiem.
Y’Barratora pokręcił głową.
– Do niczego dobrego to go nie doprowadziło – powiedział. – Boję się, że ściągnę na was niebezpieczeństwo.
– Kiedy Vincenz żył, cały czas byliśmy w niebezpieczeństwie. Przywykłam. – Ioranda wzruszyła ramionami.
Popatrzył jej w oczy. Była najbardziej niezwykłą kobietą w całym mieście i oddałby wszystko, żeby najpierw spotkała jego, a nie Vincenza. Ścisnął jej dłoń.
– Po wszystkim… nie wiem, czy będę mógł tu wrócić. Jeśli coś pójdzie nie tak, padnie dużo trupów. Będą mnie ścigać potężni ludzie, może nawet sam król. Dlatego zabiorę Sanne do jakiejś kryjówki. Pewnie do Lwiej Grzywy, Horhe wynajmie mi izbę. Gdy wszystko przygaśnie, przyślę wiadomość. Ale gdyby nas złapali…
Niespodziewanie zarzuciła mu ręce na szyję i przycisnęła wargi do jego ust.
Oniemiał i stracił oddech.
Po chwili odwzajemnił pocałunek, wplatając dłoń w jej włosy. Potem podniósł Iorandę i posadził sobie na kolanach. Pachniała krochmalem i lawendą. Pod wpływem dotyku jej miękkich pukli poczuł, że krew zaczyna mu pulsować w żyłach.
– Mały? … – powiedział między pocałunkami.
– Jest na podwórku. Nie wróci prędko.
– Nie chciałaś, żebym zabijał, a będzie krew… dużo krwi – powiedział, nie przestając całować jej szyi.
– Nie rozumiesz. Antonio nie zrobiłby tak, nigdy, gra niewarta świeczki, tak by powiedział, a ty… obca dziewczynka, zupełnie obca.
– Ale…
– Nie gadaj, Arahon!
Kochał się z nią wcześniej tylko raz. Byli wtedy oboje trochę pijani, przekomarzali się, postawiła mu na kolanie bosą stopę – a już chwilę potem brał ją na stole. Następnego dnia oboje udawali, że nic nie pamiętają.
Teraz gdy na trzeźwo zobaczył, jak z jej gorsu uwalniają się białe piersi ze sterczącymi sutkami, gdy zanurzył dłoń między jej uda, gdzie kończyły się jedwabne pończochy, poczuł, jakby nagle znowu miał piętnaście lat.
Przesunął dłonią po jej biuście, dotykając przelotnie naszyjnika, który kiedyś jej podarował. Ioranda chwyciła kciuk mężczyzny w usta, obejmując go ciasno wargami. Ugryzł koniuszek jej ucha.
Zarzucił jej spódnicę na ramiona, gdy drzwi na dole otworzyły się z hukiem, a zaraz potem rozległ się pełen przerażenia okrzyk Holbranvera.
Y’Barratora zaklął, zsunął z kolan Iorandę i chwycił rapier. Wystrzelił z izby prosto na schody i zdał sobie sprawę, że rozpięte spodnie zaczynają zsuwać mu się z tyłka. Zginąć w walce z opuszczonymi portkami – to z pewnością ubarwiłoby jego legendę, ale aż tak mu na tym nie zależało. Przystanął, dopiął guziki, a w tym momencie z dołu dobiegł głośny śmiech.
Napięcie opuściło Y’Barratorę. Wrócił D’Larno.
Szermierz zszedł na dół już spokojny, próbując doprowadzić włosy do porządku. Zaraz za nim na schodach ukazała się Ioranda, o twarzy tak niewzruszonej i kamiennej jak zwykle.
Ernesto rzucił pod ścianę swój kapelusz i rozłożył szeroko ręce.
– Arahon, przyjacielu. Daj no jeść i pić. Cały dzień na nogach, niech was wszystkich szlag.
Y’Barratora skinął głową Iorandzie. Ta rzuciła Ernestowi chłodne spojrzenie i udała się do spiżarni.
Mężczyźni tymczasem usadowili się przy stole. Holbranver pocił się bardzo, przebierał stopami, z nerwów wybijał na dębowych deskach pospieszny rytm.
– Powiedz no, dowiedziałeś się czegoś?
– Po kolei, przyjacielu. Po kolei. Cały dzień wysiłku i co, mam ci to streścić ot tak, w jednym zdaniu? Żeby cała moja praca poszła na marne?
– Ernesto, on martwi się o córkę – spokojnie rzekł Y’Barratora. – Wiesz coś?