Выбрать главу

– Wiem więcej niż coś! A jeśli przestaniecie mnie rozpraszać pytaniami, szybciej zaspokoję waszą ciekawość.

Szermierz pokręcił głową, a tymczasem Ernesto przyciągnął do siebie postawiony przez Iorandę dzbanek z mętnym piwem jęczmiennym.

– No, stara miała nosa. Poszedłem do tej szkoły fechtunku, o której mówiła twoja Rodriha. Ciężko było podpatrzyć, co znajduje się w środku, bo to piwnica jakiegoś opuszczonego domu cechowego, chyba bednarzy, przy alei Fuerrera. Powiedziałem im jednak, że muszę się przygotować do pojedynku z takim jednym kupcem, i zapłaciłem za lekcję. Najadłem się wstydu i straciłem reala, ale przynajmniej miałem oko na naszego człowieka z blizną. Liczę, że weźmiecie te straty pod uwagę, kiedy będziecie wyrażać szczodre podziękowania za moje wieści.

– Ja… zapłacę. I co? Dowiedziałeś się czegoś? – wysapał Holbranver.

– Nie, kompletnie niczego. Przynajmniej w interesującej nas sprawie. Kiedy ja wyciskałem z siebie siódme poty, on rozmawiał z przyjaciółmi o dziewczynach z nowego przybytku przy porcie, zupełnie przeinaczając fakty, bo z własnych obserwacji mogę powiedzieć, że ta Lerwaldka wcale nie ma tak wielkich piersi, na jakie wyglądają w tym śmiesznym gorsecie z cekinami…

– Ernesto! – huknął Camina.

– Ach tak. No więc nic więcej nie usłyszałem, a gdy moja lekcja się skończyła, grzecznie wyszedłem.

Ernesto D’Larno zrobił nieprzyzwoicie długą pauzę, najpierw pijąc łapczywie, a potem z przesadną pedanterią wycierając swoją kozią bródkę.

– A potem?

– Jak myślisz? Śledziłem tego nicponia. Poszedł do szynku i żarł jak świnia, a ja skręcałem się z głodu za rogiem. Wreszcie udał się na Place Sześciu Rodów. Tam słuchał chwilę miejskiego krzykacza, który ogłaszał wyroki, popatrzył na jakiś nowy typ cieńsilnika, a wreszcie ruszył na Zielone Stoki. Ostatni raz widziałem go, jak zniknął za bramą Casa Viletta.

Y’Barratora zagwizdał, a zaraz potem objaśnił Holbranverowi:

– To letnia willa granda Giurgia Lammonda. Kiedy stary leczy podagrę w gorących źródłach, mieszka tam jego syn, Raul. Wiemy zatem, że chcieli nas schwytać Lammondowie, a nie królewscy ludzie.

– Poczekaj, poczekaj – rzekł Ernesto. – Wiemy dużo więcej.

Znów zrobił przerwę, trzymając przechylony dzbanek przy ustach jak kamienna rzeźba satyra, aż spłynęła mu do gardła ostatnia kropelka.

Czerwony na twarzy Holbranver niecierpliwie przebierał nogami.

– Ernesto, z ciebie jest drań gorszy od Arahona – mruknął Camina.

– Drań? – Malarz odłożył naczynie. – To ja dziękuję, pójdę już sobie.

Zaczął wstawać, a Holbranver zbladł jak ściana, nie wyczuwał bowiem w jego głosie żartobliwego tonu.

– Mów, bo nasz przyjaciel z Północy zemrze na apopleksję. – Arahon usadził malarza z powrotem na miejscu.

– No dobrze, dobrze. No więc kiedy on zniknął za płotem, ja obszedłem posiadłość i usiadłem w zarośniętym zaułku na tyłach willi, koło strumyka. Wyciągnąłem szkicownik, węgiel i udawałem, że rysuję. Czekałem na służbę, bo wiadomo, że służba zawsze wie najlepiej, co się dzieje w domu. Nie trwało to długo. Wkrótce tylna furta się otwarła i z willi wyszła całkiem jeszcze młoda posługaczka, w biodrach szersza niż świętej pamięci królewska matrona. Daję słowo, dupę miała jak…

– Ernesto! – jednocześnie zganili go Arahon i Camina.

– No dobrze, dobrze. Gdy ta barbarzyńska boginka wielkich zadków przechodziła, spytałem ją, czy nie mógłbym narysować jej przy praniu, bo jako malarz upodobałem sobie codzienne trudy ludzi niższego stanu. Zgodziła się, więc poszliśmy do fontanny na placyku w dole Zielonych Stoków. Tam zacząłem ją rysować i to trochę trwało, a ona miała dużo koszul do uprania, dowiedziałem się więc jednego szczególiku. Nie wiem tylko, czy na coś się przyda…

– Wszystko pomoże.

– Ano tyle wiem, że w Casa Viletta od trzech dni gości jakaś blada dziewczynka z Holbranvii, która zwie się Sanne.

Y’Barratora aż podskoczył, nie wierząc swojemu szczęściu, a raczej nieuwadze ludzi, którzy go ścigali. Holbranver zaś krzyknął z radości, zerwał się z fotela i objął Ernesta D’Larno niedźwiedzim uściskiem, jednocześnie obcałowując go po policzkach.

– Poczekaj no, panie grubasie! – zaprotestował malarz. – To nie wszystko.

– Daj mu mówić – zaśmiał się Arahon.

– Kobieta powiedziała, że trzymają dziewczynkę na piętrze, niedaleko sypialni Raula. Pilnuje jej stara niańka Lammondów, drzwi i okna zawsze są zamknięte, ale to nie jest najgorsze. Podobno w posiadłości siedzi wielu zbrojnych. Oprócz sześciu starych strażników, których praczka znała dość dobrze, jest tam jeszcze dziesięciu nowych ludzi, w tym nasz Bittrucci. Opłacani są przez Raula Lammonda, tyle że kobieta nie wiedziała, w jakim celu zbiera tę prywatną armię. Pół nocy grają w karty, piją i klną, a potem obłapiają służące. Ale broń mają zawsze przy pasie. Widziała też cieństrzelbę, albo i dwie. Odparliby tam atak słonecznej straży.

Y’Barratora kątem oka zobaczył, że Ioranda kurczowo zaciska pięści. Tymczasem Holbranver ponownie uścisnął malarza, wyduszając mu z płuc resztę powietrza.

– Zdrowie Ernesta D’Larno, człowieka, który minął się z powołaniem – wzniósł toast Camina.

– Czekajcie! – Malarz ze śmiechem wyślizgnął się z ramion Holbranvera. – Nie opowiedziałem wam nawet o drugim szkicu, który tej praczce zrobiłem w starej szopie koło fontanny. Przysięgam, że po osobie jej kształtów nie spodziewałbym się wcale, że potrafi sięgnąć kostkami za uszy…

Camina zaśmiał się i rzucił w niego skórką od chleba. Ernesto uniknął jej zręcznie, następnie chwycił drewnianą łyżkę i zamachnął się nią, a potem zauważył, że jedynymi osobami, które się nie cieszą, są Arahon oraz donna Ioranda.

– Arahonie, to koniec, prawda? – spytał. – Wiemy, gdzie jest dziewczynka, trzeba tylko powiadomić gwardzistów albo króla…

Wszyscy spojrzeli z napięciem na Y’Barratorę. Ten pokręcił głową.

– Nie, Ernesto. To nie koniec. Nie możemy zaufać nikomu w pałacu. Dlatego pójdę po Sanne sam, tylko z Holbranverem.

– Ale… jak…? – wydusił uczony.

– Zwyczajnie. Wejdziemy do posiadłości po północy, weźmiemy dziewczynkę i wyjdziemy.

– Jak się tam dostaniemy?

– Tą samą drogą, którą chodzą cienie.

– To znaczy przez cieńprzestrzeń?

– To znaczy, że powinieneś przygotować się na wszystko.

– I mam iść z tobą? – Grubas wytrzeszczał oczy ze strachu.

– Chyba nie oczekujesz, że po tym, co ostatnio zrobiłeś, zostawię cię samego? O nie. Tym razem, mój drogi, nie spuszczę cię z oczu. Poza tym ktoś musi mi chronić plecy, a nie chcę ryzykować życia przyjaciół. A jeśli nas złapią, liczę na to, że twoja znajomość z królem ocali nam głowy.

Ernesto D’Larno wstał i uderzył o stół dzbanem.

– Hola! Nie myślisz chyba, panie szermierzu, że pozwolimy wam iść we dwóch?

Camina zawtórował, chwytając rękojeść szpady.

Szermierz położył mu dłoń na ramieniu i odparł spokojnie:

– Im więcej osób, tym trudniej będzie się dostać do środka. A już wewnątrz… Wiem, że macie dobre chęci, ale to nie wystarczy na ludzi Raula. Każdy z was przegrałby z dowolnym z nich w walce jeden na jednego. A jeszcze mają przewagę liczebną… Nie, nie dopuszczę do tego, żebyście tak głupio zginęli. Ty, Ernesto, pod moją nieobecność masz zadbać o Iorandę i jej małego. A dla ciebie, Elhandro, będę miał zaraz inne zadanie. A teraz wszyscy powinniśmy odpocząć. Trzeba się wyspać za dnia. Noc będzie długa i ciężka.