Выбрать главу

Pod kloszem nieszczelnie przylegającym do blatu mysz po kilku godzinach zaczęła robić się nieco ospała. Następnego ranka wciąż jednak żyła.

Chciałem pchnąć sprawę dalej, umieściłem więc pod szczelnym kloszem dwie myszy. Umarły dużo szybciej niż jedna. To zachwiało nieco moimi badaniami. Skoro powietrze zamknięte tężało po jakimś czasie i psuło się, czemu miałoby zastygać szybciej, gdy przebywały w nim dwie myszy? Przecież wzburzały one i mieszały to powietrze dużo bardziej niż jeden gryzoń.

Po namyśle wiedziałem już, że to nie samo powietrze jest nam potrzebne do życia, lecz siła jakaś tajemna, vis vitalis, która w powietrzu się kryje i może zostać z niego wyssana. Od razu poczułem, jak skręca mi się żołądek. Żyjemy bowiem w epoce miast rozrastających się do rozmiarów nieznanych wcześniej w historii. Pamiętam widok biednych dzielnic Branvii, gdzie w małych izbach, wśród smrodu, w wiecznym mroku, ze ścianami i siennikami przeżartymi przez robactwo, gnieździło się często i dwadzieścia osób, przeważnie ospałych i chorowitych. Czy znaczyło to, że osiągnąwszy pewną liczbę osób żyjących na każdej mili kwadratowej miejskiej zabudowy, zaczniemy padać jak muchy od braku życiowej siły w powietrzu?

Wiedziałem teraz, że moje badania mogą okazać się ogromnie wartościowe dla miejskich rajców, a może i dla samego władcy. Już miałem zamówić większy klosz, w którym można by trzymać zwierzęta bliższe rozmiarami człowiekowi, już zacząłem planować pozyskanie od miasta jakiegoś skazańca lub innego nikczemnika, którego można by pod kloszem umieścić, gdy niespodziewana myśl zepchnęła badania na inne tory.

Zapaliłem mały oliwny kaganek i wsadziłem go pod klosz. Drugi, taki sam, postawiłem obok. Ten pod kloszem palił się mniej niż pół godziny. Ten obok – cały wieczór. Powtarzałem to wielokrotnie.

I wtedy wszystko splotło się w mojej głowie w cudowną, logiczną całość.

W powietrzu, widzicie, istnieje jakiś pierwiastek tajemny, który daje ciepłą siłę żywotną. Z siły tej korzysta ogień, spalając ją gwałtownie. Z siły tej korzystają też ludzie, w płucach obracając ją na ciepłotę, która wypełnia ich ciała i pozwala im żyć. Z tego to powodu zmarli zaczynają stygnąć, gdy tylko ucichnie ich oddech. Pierwiastek ów potrafi się zużyć, potrafi też przechodzić w inne stany. Czyż po wypiciu piwa nie czujemy ciepła w żołądku? To owa siła witalna, wyssana z powietrza, w kadzi do trunku przenikła. Nieskończone zasoby powietrza nad głowami sprawiają, że to zużywanie jest nieskończenie wolne, a przynajmniej mam taką nadzieję. Jednak w zamkniętych od dwustu lat komorach lub głębokich kopalniach powietrze jest niemal całkiem pozbawione owej siły.

Wiele rzeczy muszę tu jeszcze zbadać, ale widzicie już, że dzięki pomysłowości i narzędziom, których da się użyć w zwykłej szopie, człowiek potrafi przejrzeć najgłębsze tajemnice świata. To właśnie prawdziwa nauka. A najpiękniejsze w niej momenty to te, w których jakieś fakty niepowiązane, tajemnice i sekrety siła umysłu splata nagle w jedną tkaninę. W piękny pled, będący idealnym odbiciem rzeczywistości, który możemy do woli rozdzielać z powrotem na pojedyncze nici i splatać na nowo, by poznać sekrety ustroju świata.

* * *

Skończywszy opowieść, Holbranver się rozejrzał. Dopiero teraz dotarło do niego, że nikt go nie słucha. D’Larno i mały Jaheiro spali z głowami odrzuconymi do tyłu. Camina siorbał wino, wyraźnie już wstawiony, Ioranda patrzyła przez okno, a Y’Barratora – w pustkę, w jakiś tajemniczy, widziany tylko przez niego obraz, który rozpościerał się najwyraźniej gdzieś pomiędzy głową Holbranvera a kątem pokoju.

XV

Przed północą Y’Barratora na chwilę przymknął oczy. Zapadł w krótki sen z rodzaju tych, które po przebudzeniu wyostrzają wzrok, ślą po całym ciele ciarki i wypełniają uszy cichym piskiem.

W tym śnie najpierw widział fregaty na zasnutym mgłą morzu. Strzelały z rzędów dział na obu pokładach. Wzdłuż ich burt przechodziły fale ognia, a ponure miasto na horyzoncie odpowiadało gradem ogromnych kul, roztrzaskujących kadłuby jak łupiny. Przypomniał sobie, nie wiadomo dlaczego, jak w mokrych lasach Brunszwii jego przyjaciel nadepnął nieopatrznie na gałązkę, a zaraz potem ze wszystkich stron padł huraganowy ogień ukrytych w zasadzce wrogów. Potem śnił o wielkiej bitwie pod Riazano, gdzie z pozycji na lewym skrzydle widział, jak pośrodku pola vastylijskie sztandary zaczynają się chwiać i padają jeden za drugim, w miarę jak fala unitów zalewa pozycje Czarnego Księcia.

Potem pochłonęły go inne sny. Wszystkie były jasne, wypalone – jak szkice zbyt długo zostawione na słońcu. Śnił o galerze osiadłej na płytkich wodach na skraju dżungli. Szedł przez niekończące się korytarze anatozyjskiej fortecy z czerwonego piaskowca. Potem odwiedził miasto, jakiego nigdy wcześniej nie widział. Pod palącym słońcem stały setki małych glinianych kopułek oraz domków z błota. Między nimi przechadzali się ludzie o twarzach przypominających suszone śliwki. W środku miasta sterczała forteca najeżona dziesiątkami wież, nakrapianych nieregularnie czernią małych okienek. W samym sercu fortecy wznosiła się ogromna kopuła. Żebro Południa.

Skąd to wiedział?

Wreszcie zaczął śnić o tonięciu, o wodzie wdzierającej się do płuc. Z tego majaka wyrwał go ostry, dźwięczny głos:

– Już wybił północny dzwon. Ludzie schodzą z ulic. Musisz iść, bo się spóźnicie.

Szermierz drgnął i spojrzał na Iorandę. Czuł lekki ból głowy i drżał z chłodu, choć był przykryty pledem – ciało miał mokre, jakby rzeczywiście wyciągnięto go z wody.

Y’Barratora, śmiertelnie obawiając się utonięcia, prawie nigdy nie pływał. Skąd więc pochodziło wspomnienie? A to wcześniejsze? Miasto Karakum, stolica Hebanowej Pani, było położone – według różnych geografów – od dwóch do trzech tysięcy mil od Serivy. Nikt z żyjących w mieście ludzi nie widział go na oczy.

– Arahon! – powiedziała ostrzej Ioranda, widząc, że nie jest jeszcze całkiem przytomny.

Y’Barratora skinął głową, podniósł się i otrząsnął. Potem poprosił donnę, by obudziła Holbranvera, a sam ruszył na górę, do izby, gdzie zostawił torby z ekwipunkiem.

* * *

Chwilę potem Holbranver siedział na ławie pod schodami, klepiąc się po brzuchu i ziewając. Miał ochotę coś zjeść, ale bał się – wiedział, w jakich boleściach umierają ludzie, którym przebito szpadą pełny żołądek. Usłyszał skrzypnięcie stopni. Odwrócił się, a gdy w świetle kaganka zobaczył, kto po nich schodzi, oniemiał.

Dotychczas zawsze widział szermierza w jego przetartym kaftanie, łatanych spodniach i starym dublecie. Teraz jednak stał przed nim Arahon zupełnie odmieniony, obleczony w nową skórę – czarną i złowrogą.

Na piersiach miał grubą skórzaną kurtę, spiętą na brzuchu szerokim pasem z pomalowaną na czarno sprzączką. Ciemny płaszcz obejmował jego sylwetkę ciasno jak skrzydła żuka, w przeciwieństwie do powiewającej peleryny, którą Y’Barratora nosił na co dzień. Holbranver szybko się zorientował, co było tego powodem. W dolną krawędź płaszcza wszyto metalowe ciężarki. Słyszał, że taki zwyczaj mieli czasem serivscy pojedynkowicze. Wszystko po to, by płaszcz po zerwaniu z ramienia służył za broń równie groźną jak ostrze. Dzięki obciążeniu łatwo go było zarzucić na przeciwnika lub wywijać nim w powietrzu.