Выбрать главу

Patroni, dla których pracował, cenili go właśnie z tego powodu. Nigdy się nie chełpił, a szermierze, z którymi krzyżował ostrze, nie mogli opowiedzieć o jego kunszcie nikomu poza donną Rodrihą, kiedy w chłodnych piwnicach garnizonu ściągała z nich ubrania delikatnymi dłońmi.

Już samo to czyniło z Y’Barratory słaby materiał na mistrza modnej szermierczej szkoły. Jednak szkoły szczyciły się nie tylko imionami mentorów, ale i nazwami szermierczych traktatów, z których w nich nauczano, oraz sekretnymi pchnięciami, jakie można było tam poznać. Sala Fernanda Ruiza specjalizowała się w Muśnięciu Kolibra, szkoła braci Travilletów w Serivskim Pocałunku, były też Roszada Eklezjarchy i Demiwolta Jednego Błysku – sto krwawych śmierci streszczonych w poetyckich nazwach.

Y’Barratora znał trzy uderzenia, które były na tyle trudne i mało powszechne, że mogły uchodzić za sekretne. Pierwsze, Pchnięcie Królowej, było słynnym manewrem Iniga Valquezara, opisanym w szczegółach z trzema rycinami w traktacie Taniec żelaza. Niestety księga nie była wcale rzadka, a kilka kopii znajdowało się w Serivie. Pchnięcie to nie mogło sprowadzić do Y’Barratory wielu adeptów.

Z dwóch pozostałych sekretnych ataków jeden okazał się zbyt trudny, aby nauczyć go kogoś, kto nie spędził całego życia z rapierem w ręku. Drugi natomiast był zbyt ryzykowny, a jeśli udało się go wykonać – tak krwawy, że szlachetnie urodzeni wzgardziliby nim od razu. Na dodatek Y’Barratora wymyślił go sam – przyszedł do niego we śnie, był więc osobistą własnością kawalera, z którą ten nie zamierzał się rozstawać. Nazywał go w myślach Uderzeniem Białego Skorpiona. Czasami, kiedy Arahon wypił za dużo wina, lubił marzyć, że kiedyś zdobędzie dość złota, by kupić posiadłość gdzieś na suchych wzgórzach wokół Serivy i osiąść tam w spokoju. W tych marzeniach, w ciszy upalnego popołudnia, pracował nad księgą – wspaniałym szermierczym traktatem, którego sedno miał stanowić szczegółowy opis wspomnianego ruchu.

Zdradzić go przedwcześnie oznaczało zdradzić własne marzenia, nawet jeśli po wytrzeźwieniu kawaler głęboko się ich wstydził.

Wszystkie te powody sprawiły, że miał ledwie ośmiu uczniów, w większości mało uzdolnionych synów rzemieślników lub prowincjonalnych szlachciców. Nie przygotowywał ich do zawodów ani do tego, by stali się sławnymi pojedynkowiczami. Uczył ich po prostu, jak nie zginąć, trudnym tajnikom la destrezy poświęcając tyle samo czasu co naukom, jak w różnych sytuacjach uniknąć starcia lub znaleźć dogodny sposób ucieczki. Czasem tylko trafiał się ktoś na tyle zdolny, że Y’Barratora dzielił się z nim większą częścią swych doświadczeń. Ostatnio zaufał jednemu uczniowi na tyle, że zabrał go nawet ze sobą na ważne zadanie.

Teraz nie mógł sobie tego wybaczyć.

Wykrzywiona w agonii twarz Ariega cały czas stawała mu przed oczyma, gdy w ciszy i gorącu serivskiego południa szedł w stronę morza.

II

Wkrótce dotarł do Alhera Maar, dzielnicy tarasów, która schodziła stromo aż do skrzących się fal szmaragdowej zatoki. Morze nieprzypadkowo błyszczało jak klejnot – to ono było najcenniejszym skarbem Serivy. Dzięki niemu spływały tu kupieckie statki i galery z całego świata. Dzięki niemu istniało miasto, a w nim bogate rody oraz patroni dający pracę takim jak Y’Barratora.

Tego dnia widział w porcie kilka nowych jednostek. Po nabrzeżu chodzili poborcy ze skrybami i miejscy gwardziści, a pomiędzy nimi krzątali się marynarze o twarzach ciemnych i pokrytych bruzdami jak deski pokładów. Chwiejnym krokiem, odwykłym od stałego lądu, rozchodzili się po tawernach, by świętować zwycięstwo nad morzem i śmiercią. A w tamtych czasach, nim królewscy lekarze odkryli przyczyny szkorbutu, każda długa podróż była igraniem z kostuchą. Wyprawy na dalekie oceany często kosztowały życie połowy załogi. Albo i całej, jeśli oprócz chorób sprzysięgły się przeciw statkowi sztormowe fale lub zaatakowali go korsarze.

W Serivie nie było rodu, który nie posiadałby jednego lub dwóch żaglowców albo nie był związany jakimś skomplikowanym łańcuchem listów kredytowych, weksli, pożyczek oraz operacji bankowych z jedną lub drugą kompanią handlową. Nic więc dziwnego, że na brzegu widać było kilka lektyk i paru szlachciców w otoczeniu sług oraz zbrojnych kawalerów. Bogacze przybyli tu z całego miasta dopilnować interesów, sprawdzić, kto zyskał, a kto stracił, kto został biedakiem, a kto pomnożył majątek i wkrótce nie będzie mógł się opędzić od petentów oraz ludzi szukających patrona.

Y’Barratora zerkał na to wszystko z góry, kiedy schodził krętymi uliczkami. Większość uwagi poświęcał rozłożonym na tarasach straganom, z których śledziły go wielkie owoce vastylijskich winogron oraz czerwone i czarne oczka wschodnich przypraw, sprzedawanych zaraz po rozładowaniu statków, by uprzedzić przybycie królewskiego poborcy. Arahon otworzył lekko usta i wciągnął powietrze przesiąknięte woniami tak gęstymi, że na języku zmieniały się one w smak.

Raz czy dwa zanurzył palce w suszonych ziarnach, ciesząc się ich nieznaną fakturą. Każdy, kto zbliżał dłonie do towarów, budził podejrzenia sklepikarzy, lecz Y’Barratory to nie dotyczyło. Idąc powolnym, ceremonialnym krokiem, z ruchami pełnymi majestatu – wyglądał jak kapłan, który oszczędnym gestem błogosławi ubogich.

Ale jeśli myślicie, że robił tak, bo tkwiła w nim dusza poety, jesteście w błędzie. Y’Barratora wszystko i zawsze czynił w jednym celu: aby stać się lepszym szermierzem. Dawno temu, kiedy ćwiczył jeszcze kroki i równowagę na kamiennym murze, który otaczał starą, zrujnowaną posiadłość jego ojca, nauczyciel powiedział mu, że dobry szermierz musi mieć wszystkie zmysły ostrzejsze niż brzytwa.

Potrzebny jest mu sokoli wzrok, bo często zanim wróg wyprowadzi cios, zdradza go już lekkie drgnięcie mięśni w okolicy kącików oczu, wyprężenie szyi spowodowane tym, że umysł przewiduje już zderzenie krzyżujących się ostrzy albo ból rany odniesionej na skutek kontrataku. Y’Barratora wiedział, że jeśli potrafi dostrzec jedno zielone ziarenko pośród tysięcy czarnych, posiada też ostrość wzroku konieczną, by wyczytać z twarzy przeciwnika jego zamiary.

Z kolei węch, który jak skalpel cyrulika rozdzielał woń otoczenia na kolejne warstwy, pozwalał mu równie dobrze oddzielić suszony kminek od sterty świeżego czosnku oraz woń potu czekającego w zasadzce wroga od odoru cuchnącej wilgocią krypty.

Jeszcze ważniejszy był słuch. Odpowiednio ćwiczony, potrafił wyłowić słowa i całe zdania z ulicznego hałasu, ale mógł też – wśród szczęku rapierów i uderzeń podkutych butów – ujawnić szelest czyniony przez przeciwnika podchodzącego od tyłu z długim sztyletem w dłoni.

Arahon uważał jednak, że najmniej docenianym przez szermierzy zmysłem jest dotyk. Wyczulona dłoń potrafi tak wiele! Czasem wystarczył jeden uścisk ręki przyjaciela, by ocenić, że ten zdradził i w nadchodzącej walce zmieni strony – zaledwie ubiegłej nocy uratowało to Y’Barratorze życie. Na dodatek wprawna dłoń potrafiła, krzyżując ostrze z przeciwnikiem, wyczuć, czy jego ramię i garda drżą albo czy mięśnie wroga są zmęczone. Sztukę tę starzy serivscy mistrzowie nazywali tacto.