Выбрать главу

Tylko jedna osoba uszła z życiem. Chłopiec, który – oślepiony, obdarty ze skóry, trzymany przy życiu dziwną siłą – wrócił z cieńprzestrzeni. Przekazał posłanie od oprawców w wypaczonym języku anatozyjskim, a potem zmarł. Niestety nikt nie potrafił zrozumieć tej wiadomości, choć uczeni sułtana długo myśleli nad każdym słowem.

I to właśnie okazało się największą przeszkodą podczas pierwszej wojny. Minęło wiele miesięcy, pełnych bolesnych porażek, nim Anatozyjczycy nauczyli się, jak zrozumieć przeciwnika, który pochodzi z miejsca rządzącego się tak odmiennymi prawami. Nim zaczęli pojmować, kim są ich wrogowie, jak myślą, jak żyją, jak zabijają. Jak można ich zabić.

Tymczasem napastnicy nie ograniczali się do ataków na Żebro. Przenikali też do jasnego świata. Wychodzili nocą z czarnych zaułków, z ciemnych komór, a nawet ze skrzyń, których dawno nikt nie otwierał. Wielu padło ofiarą podobnych ataków, zginął też sam Selim – pewnego ranka znaleziono go martwego w zamkniętej, odcienionej sypialni bez okien, gdzie zawsze paliły się światła. Powiadano, że jedna z niewolnic przez przypadek zostawiła tam prostą glinianą amforę i to z jej cienia wyszli zabójcy, którzy poszatkowali władcę.

Jego następca, Izmil, uparł się dokończyć budowę i pomścić śmierć wuja. Pod jego przywództwem ludzie pokonali istoty cienia w trzech bitwach, z których ostatnia toczyła się na cieńbokości tak wielkiej, że oddychało się tam z trudem, bo mrok zalewał płuca jak woda, a stopy przy każdym kroku grzęzły w gęstej smole cienia.

Gdy wrogowie zostali odparci, Anatozyjczycy dokończyli Żebro – płytka cieńprzestrzeń po raz pierwszy w historii stała się na tyle bezpieczna i stabilna, że można było korzystać z niej bez przeszkód.

Imperium zapłaciło za to wysoką cenę. Po ciemnej stronie zginęły tysiące najlepszych żołnierzy, w tym niemal cała Nieśmiertelna Orda – elitarna gwardia sułtana. Okres niepokoju, który nastąpił po śmierci Selima, oraz obsesja jego następcy na punkcie walk doprowadziły do katastrofy. Graniczne prowincje zamieszkiwali głównie prości, ale dumni Ibrowie. Dostrzegłszy okazję, zrzucili jarzmo niewoli. Na całym pograniczu płonęły świątynie i anatozyjskie szkoły, ginęli sułtańscy urzędnicy.

Tak odrodziły się niezależne królestwa Ibrów, które sto lat potem wyparły Anatozyjczyków z czarnego lądu.

Tryumfujący po wojnie Izmil nie mógł nawet przypuszczać, że pewnego dnia w jego pałacu w Karakum zasiądzie Hebanowa Pani, a zbudowane z takim trudem Żebro dostanie się w ręce barbarzyńców.

Tymczasem wieści o powstaniu tego cudu architektury obiegły cały świat. Anatozyjczycy w tamtych latach nie chcieli jednak dopuścić innych do cieńbokości, które z takim trudem wywalczyli. Wiedzy na temat otwierania cieńskrótów strzegli zazdrośnie i nauczali o tym w jednej tylko madrasie. Każdy z zamorskich władców pragnął mieć nadwornego cieńmistrza, ale wszyscy cieńmistrzowie musieli być wcześniej mianowani osobiście przez sułtana i służyli tylko jemu.

W ich otoczeniu było tylu szpiegów, że nawet myśl o ucieczce do obcego państwa kończyła się dla nich torturami oraz powolną, okrutną śmiercią. Sułtańska straż polowała na nieproszonych gości w cieńprzestrzeni z jeszcze większym zapałem, niż robiły to same istoty cienia w najgorętszym okresie wojny.

Dopiero upadek imperium zmienił sytuację. Anatozja podzieliła się na kalifaty, z których kilka sprzymierzyło się z Vastylią lub innymi państwami północnymi. Pierwsi wolni cieńmistrzowie zaczęli pojawiać się w miastach Zachodu i szkolić czeladników bez zgody przełożonych. Nie potrafili jednak tworzyć tak wielkich cudów jak na Południu. Daleko od Żebra cieńprzestrzeń wciąż pozostawała niebezpieczna, dzika.

Kolejni władcy coraz częściej podnosili kwestię budowy drugiego Żebra. W końcu, gdy Żebro Południa trafiło w ręce Ibrów, kalif Serivy postanowił wykorzystać tę okazję. Chciał ratować swoją upadającą, zadłużoną dynastię oraz miasto, którego skarbiec świecił pustkami. Ściągnął wielu zdolnych cieńmistrzów, zebrał od okolicznych władców niewiarygodną ilość pieniędzy (od tej pory takie kwoty zwano serivskimi sumami), a potem wmurował kamień węgielny pod Żebro Północy.

To właśnie stało się przyczyną Drugiej Wojny Cieni. Została ona dużo lepiej udokumentowana. Opisano ją w wielu kronikach, a jej bohaterów wymieniał między innymi vastylijski poemat Sto dni mroku. Tym razem budowniczowie Żebra spodziewali się ataku. Mieli przy sobie doświadczonych cieńmistrzów oraz oficerów wyszkolonych za pomocą anatozyjskich zapisków z okresu pierwszych zmagań, wreszcie – regimenty doborowej piechoty z cieństrzelbami, ładowanymi nie ołowiem, lecz odłamkami zamrożonych światłem cieńpływów.

Istoty cienia walczyły z furią, ale nie udało im się odeprzeć intruzów. Mimo że, jak głosiły plotki, wspomagali je starzy mistrzowie z madrasy w Karakum, którzy bali się utracić swoje wpływy.

Nawet jeśli tak było, ich młodsi bracia po fachu skutecznie to zatuszowali.

Żebro Północy stanęło w 1208 roku Starej Ery. Wznosiło się na sto stóp w górę, rozpychając pięć cieńbokości niby pal dźwigający sklepienie wielkiego namiotu. W ten sposób do uregulowanej cieńprzestrzeni zyskały dostęp królestwa Północy, a rzesze nowych cieńmistrzów nauczyły się rychło wykorzystywać ją na sposoby, które wcześniej Anatozyjczykom nawet nie przyszły do głowy.

Rozpoczęła się nowa era, liczona od ukończenia budowy Żebra Północy. Vastylijczycy i Anatozyjczycy sięgali chętnie w płytkie cieńbokości, ale głębsze warstwy do dziś kryły mnóstwo sekretów.

Holbranver wcale się nie cieszył, że bada je osobiście.

Trasa wyznaczona przez Hasima biegła cieńbokością durghir – na tyle płytko, by nie wiązało się to z niebezpieczeństwem, ale na tyle głęboko, by napełnić uczonego grozą.

Nie mógł przywyknąć, że w cieńprzestrzeni wzrok był zmysłem całkowicie zbędnym. Dotyk przydawał się, by utrzymać równowagę na lekko się uginającym, gąbczastym podłożu. Pozwalał również wymacać przed sobą twarde przeszkody o kształcie chropowatych ciepłych pni lub obłych żeber. Czuć też było ciepło i chłód. Ciepło – gdy twarz zwrócona była w stronę antysłońca, prześwitującego przez podłoże. Chłód – gdy akurat jakaś większa przeszkoda zasłoniła promienie. Rozlegały się też dźwięki. Większości Holbranver nie potrafił nawet nazwać; były cieliste, lepkie, jak odgłosy kopulowania gargantuicznych larw.

Mieli ze sobą latarnię, którą mogli w ostateczności zapalić, ale to przyciągnęłoby zbyt wiele uwagi. Szli więc po ciemku – z przodu Y’Barratora, za nim drepczący niepewnie Holbranver, który trzymał szermierza za rąbek płaszcza.

Kilka razy tuż ponad swoją głową uczony usłyszał świergot. Wiedział z naukowych pism, że na tej cieńbokości żyją proste stwory cienia, odpowiedniki ziemskich zwierząt i ptaków. Na samą myśl o tym, że nie jest ich w stanie zobaczyć, a w dodatku w każdej chwili któreś może otrzeć mu się o kark, czuł niemiły dreszcz.

– Skąd wiesz, dokąd iść? – próbował spytać towarzysza, ale z gardła wydobył mu się dziwny gulgot, jakby próbował mówić z krtanią zalaną wodą.

– Trunłunczunu – odgulgotał szermierz.

Holbranver nie widział tego, lecz Y’Barratora co kilka kroków przykładał dłoń do twarzy, na wysokości nosa, osłaniając oczy przed czarnym blaskiem antysłońca, bijącym ukośnie z dołu. Szukał przetarcia – miejsca, w którym ich własny świat prześwitywał przez kotarę mroku.