Выбрать главу

Y’Barratora podszedł do pierwszych drzwi i odpiął od pasa przedmiot przypominający metalowy dysk na płaskiej rączce. Na jego środku znajdował się niski kapturek. Następnie szermierz rozpiął sakiewkę, w której znajdowały się trzy krążki z podobnymi kapturkami. Wybrał ostrożnie jeden z nich i przyłożył do oka.

Holbranver zrozumiał – pod metalowymi osłonkami na dysku i krążku znajdowały się dwa końce cieńskrótu! Nigdy nie widział takiego narzędzia. Nie przyszło mu nawet do głowy, że są cieńmistrzowie, którzy potrafią wykonać skróty tak drobne, ale jednocześnie na tyle klarowne i trwałe, by coś przez nie widzieć.

Szermierz tymczasem przecisnął dysk pod drzwiami i chwilę patrzył w połączony z nim krążek. Uczony zastanawiał się tymczasem, do jakich to miejsc i widoków podłączone były dwa kolejne krążki, które przelotnie zobaczył w sakiewce.

Obraz przez cieńskrót musiał być niewyraźny, szermierz bowiem marszczył czoło i mrużył oczy. W końcu wstał, wyciągnął przedmiot spod drzwi i dał znak, by zakradli się do następnych.

Tak przemieszczali się od drzwi do drzwi, aż Y’Barratora zatrzymał się przy jednych na dłużej. Kucnąwszy pod wysokim białym skrzydłem, kręcił długo swoim narzędziem, aż w końcu wstał, dał znak Holbranverowi i chwycił za klamkę.

Zajrzeli do środka. W pokoju o malowanych na niebiesko ścianach, na łóżku z baldachimem spała dziewczynka o złotych włosach. Była odwrócona do nich plecami. W momencie gdy Y’Barratora miał podejść, by chwycić ją za ramię, Holbranver go powstrzymał.

– To nie Sanne – szepnął, gdy wyszli na korytarz.

– Jesteś pewien?

– Za długie włosy i trochę za ciemne. Poza tym w pokoju jest uchylone okno. D’Larno mówił, że w sypialni Sanne go nie ma. Znam swoją córkę. Gdyby spała tutaj, uciekłaby bez wahania.

Ruszyli dalej. Wkrótce, przy trzecich z kolei drzwiach, Arahon znów się zatrzymał. Manipulował zatkniętym na rączce dyskiem to w jedną, to w drugą stronę, potem wstał, chwycił delikatnie klamkę i rzekł:

– To tutaj.

– Skąd wiesz?

– Widzę włosy zwisające z krawędzi łóżka. A drzwi…

Nacisnął klamkę.

– …są zamknięte.

Holbranver nie wiedział, czy się cieszyć, czy wręcz przeciwnie. W cichej rezydencji zamknięte drzwi były przeszkodą gorszą niż tłum uzbrojonych strażników. Ale jego towarzysz sięgnął do kolejnej ze swoich sakiewek i wyjął z niej pęk wytrychów.

– W wewnętrznych drzwiach zamki są proste – szepnął, zabierając się do pracy. – Nawet dziecko je otworzy, mając odpowiednie narzędzie.

Wszystko zajęło mu może minutę, po czym w powietrzu rozległ się szczęk ustępującej zapadki.

Obaj zamarli na chwilę, bo ten odgłos wydał im się głośniejszy od wystrzału z pistoletu. Ale w odpowiedzi usłyszeli jedynie czyjeś głośniejsze chrapnięcie. Weszli do środka.

Sypialnia okazała się mniejsza niż te, które oglądali dotychczas. Zapewne przeznaczona była dla osobistej służącej, bo drzwi w ścianie łączyły ją z innym pomieszczeniem. Jedynymi sprzętami były tu duża skrzynia, stojąca pod ścianą z gobelinem, fotel, na którym leżały jakieś ubrania, mały stolik i łóżko.

Na łóżku niespokojnie spała blada jasnowłosa dziewczynka. Holbranverowi zaszkliły się oczy. Ruszył w jej stronę, stukając stopami o deski.

Y’Barratora powstrzymał go mocnym chwytem.

– Ciszej – syknął uczonemu do ucha. – To tylko połowa sukcesu, musimy jeszcze wyjść stąd żywi. Obudź ją tak, żeby nie krzyknęła.

Holbranver skinął głową i podkradł się do łóżka. Chwilę pochylał się nad dziewczynką, a potem jednym płynnym ruchem chwycił ją za głowę i usta.

Rzuciła się, wyrwana ze snu, jak pstrąg wyciągnięty z wody. Zaraz jednak znieruchomiała, zobaczywszy nad sobą znajomą, nalaną twarz. Chwilę ojciec i córka patrzyli na siebie, nie wykonując żadnego ruchu, porozumiewając się jedynie spojrzeniem, a Y’Barratorra, który obserwował to uważnie, poczuł ciepło rozlewające się gdzieś pod sercem.

Wtedy Sanne, nie odwracając się od ojca, wskazała ręką w bok, na fotel. Obaj mężczyźni powiedli wzrokiem za jej palcem, po to tylko by natknąć się na parę otwartych, zmrużonych ślepi.

To, co wzięli za rzuconą niedbale stertę ubrań, okazało się opiekunką. Kroki Holbranvera i podskok Sanne wyrwały ją z płytkiego snu, a teraz gapiła się na intruzów, otwierając usta, w których wisiała żyłka śliny.

Wreszcie zdała sobie sprawę, że dwóch uzbrojonych mężczyzn w pokoju jej podopiecznej to bynajmniej nie sen.

Rozdziawiła gębę szerzej, ukazując czarne pieńki zębów, a potem zaczęła krzyczeć. Y’Barratora doskoczył, chwycił ją za twarz i przyłożył jej do szyi lewak. Było jednak za późno. Za ścianą rozległ się łomot, zaraz po nim krzyk i nim jeszcze Holbranver zdołał wyciągnąć córkę z łóżka, boczne drzwi się otworzyły.

Na Y’Barratorę i Holbranvera wypadł Raul Lammond w długiej nocnej koszuli, boso, z cieństrzelbą w dłoni. Nie miał peruki, widzieli więc łyse placki na jego głowie – ślad po chorobie wenerycznej.

Raul zawahał się, zaskoczony widokiem dwóch obcych mężczyzn we własnym domu. Tyle wystarczyło, by Y’Barratora – w wypadzie dalekim nawet jak na jego długie nogi – zbił lufę w bok rapierem, chwycił Raula za nadgarstek, a potem rąbnął go czołem w nos. Gdy syn granda Lammonda upadał, szermierz wyszarpnął mu z dłoni kolbę. Potem, dla pewności, rąbnął jego głową o futrynę. Rzucił broń Holbranverowi, który chwycił ją niezręcznie.

– Łap Sanne i biegniemy – warknął szermierz.

Dom napuchł od krzyków, stuku otwieranych drzwi i blasku zapalanych świateł.

XVII

Biegli korytarzem. Po obu stronach otwierały się drzwi, ukazując przestraszone oblicza. Ktoś strzelił ze staroświeckiego pistoletu prochowego, ale kula przeszła obok, odrywając ramię marmurowej rzeźbie. Holbranver krzyknął, lecz Sanne przyspieszyła tylko, ciągnąc go za rękę.

Powiedziała coś po holbranvsku. Mężczyzna z trudem wydyszał odpowiedź.

– Nie teraz! – krzyknął Y’Barratora.

W momencie gdy dobiegli do głównych, rozdzielonych na dwie równoległe części schodów, przy drugim zejściu ukazało się czterech mężczyzn w rozchełstanych koszulach i ze szpadami w dłoniach. Y’Barratora błyskawicznie ocenił sytuację. Wiedział, że jeśli ruszą w dół, spotkają się z nimi na półpiętrze, gdzie schody się łączyły. Dlatego dał Holbranverowi znak, by ten zbiegał z Sanne, a sam rzucił się w stronę przeciwników, którzy oniemieli, widząc jedną osobę szarżującą na nich czterech.

Biegnąc prosto na ostrza, Arahon rozpiął płaszcz i niemal w ostatniej chwili rzucił go potężnym zamachem w przeciwników. Obciążona odważnikami peleryna spadła jak sieć, szermierz skręcił, przesadził balustradę i zeskoczył na szerokie marmurowe stopnie dobre dziesięć stóp niżej.

Wylądował miękko – jeszcze jako dziecko spędził nieskończone godziny, ćwicząc upadki na różne powierzchnie. Pod okiem nauczyciela, jednookiego Portończyka, skakał nawet z mostu na śliskie pale rzeczne. Holbranver tymczasem potknął się i niemal stoczył na dół, ze zdumieniem patrząc, jak przyjaciel spada nieoczekiwanie tuż przed nim.

Znalazłszy się u podstawy schodów, spostrzegli, że z zachodniego skrzydła pędzi na nich kolejnych dwóch ludzi. Rzucili się w stronę drzwi do korytarza służby, ale i z niego wypadł strażnik z latarnią i rapierem. Y’Barratora zaatakował. Mężczyzna upuścił broń i uciekł, ale ponad jego ramieniem widać już było kolejnych dwóch strażników. Jeden z nich miał pistolet.