Выбрать главу

Arahon zatrzymał się, skrzypiąc na posadzce skórzanymi podeszwami.

– Tam! – krzyknął Holbranver, ciągnąc go w stronę wejściowych drzwi, które zagradzał tylko bezbronny lokaj w liberii.

– Nie! – krzyknął Y’Barratora. – Musimy dotrzeć do skrótu!

Omiótł wzrokiem hol. Po schodach zbiegali kolejni zbrojni. Za nimi pojawił się Raul Lammond z zakrwawioną twarzą i cieństrzelbą w ręku. Ci z zachodniego skrzydła byli już blisko, podobnie jak ci z korytarzy dla służby.

– Brać ich żywcem! – krzyknął Raul.

Y’Barratora pociągnął Holbranvera za rękaw i pobiegł w stronę jedynego wyjścia, którego nikt nie zagradzał.

Wpadli do sali balowej. Posadzka – szachownica z ciemnego i białego kamienia – załamywała się w lustrach, sprawiając wrażenie, że trafili do środka granitowego wielościanu.

Przed nimi widniały wysokie drzwi do amfilady dziennych pokoi, za nimi – drzwi do holu, a z boku – drzwi do korytarzy dla służby.

Dochodzące zza ich pleców krzyki odbijały się echem od wysokiego sklepienia.

Nie przebiegli nawet połowy rozległej sali, gdy z wyjścia na drugim końcu wypadło dwóch zbrojnych – tym razem w pełnym oporządzeniu, w szermierczych spodniach i wzmacnianych skórzanych kurtach. Dwaj, którzy biegli korytarzem dla służby, wyskoczyli z drugiej strony. Niemal jednocześnie Raul i pozostała czwórka stanęli za nimi.

Y’Barratora, Holbranver i Sanne znaleźli się w potrzasku. Czuli się jak pająk pośrodku białej ściany, gdy ktoś nagle zapala światło.

Sanne zaczęła płakać, Holbranver osunął się na kolana i mocno ją przytulił.

– Do rogu – warknął Y’Barratora, wskazując im głową kierunek.

Chwilę zajęło, nim uczony zdał sobie sprawę, że szermierz nie zamierza się poddać.

– Pod ścianę. Trzymaj broń gotową – głos Arahona brzmiał dziwnie, obco.

Uczony był pewien, że przynajmniej część strażników ruszy po niego i Sanne, ale obawy te były płonne. Arahon zagrodził im drogę, więc wszystkich ośmiu skierowało się ku szermierzowi, zaciskając pierścień. Ktoś wymierzył pistolet, ale Raul krzyczał z tyłu:

– Żywcem. Bierzcie ich żywcem!

Holbranver kucnął na posadzce przy wielkim lustrze i przycisnął do piersi córkę. O szermierce wiedział tylko trochę, ale to wystarczyło, by rozumiał, że żaden śmiertelnik nie jest w stanie pokonać ośmiu przeciwników naraz. Najlepsi szermierze świata, tacy jak pochodzący z Florentynii mistrz Beneditto Ferro, popisywali się czasem walką z trzema wrogami, ale nawet wtedy dobierali sobie do pokazów dworzan i ciekawską szlachtę, nigdy zaś innych mistrzów. To, w połączeniu z szalonym błyskiem w oku Arahona, upewniło go, że Vastylijczyk postanowił chwalebnie zginąć.

Pragnienie Y’Barratory, by znaleźć się w rzewnej, awanturniczej balladzie, nie zmieniało położenia Holbranvera oraz Sanne.

Ośmiu strażników powoli zacieśniało krąg wokół Arahona. Osiem par oczu śledziło każde drgnięcie jego mięśni, osiem ostrzy mierzyło prosto w niego. On zaś stał spokojnie, swobodnie, z niewidzącymi oczyma utkwionymi gdzieś w przestrzeń, jakby modlił się albo rachował coś w pamięci.

Gdy byli już kilkanaście kroków od niego, schował rapier do pochwy. Zwolnili. Po zdezorientowanych twarzach widać było, że nie są pewni, czy się poddaje.

– Jesteś Arahon Y’Barratora, tak? – rzekł jeden z nich, który mimo zasłoniętej twarzy szermierza rozpoznał jego wysoką, szczupłą sylwetkę oraz kosz rapiera. – Odepnij broń i rzuć ją w naszą stronę.

Y’Barratora bez słowa sięgnął do pasa.

Nie chwycił jednak sprzączki, tylko dwie sakiewki z grubej skóry, które za pomocą materiałowych kołnierzy przyszyte miał do pasa na biodrach. Jednym płynnym ruchem zerwał je, a potem cisnął w górę.

W powietrzu zaiskrzyły setki gwiazd, łapiąc w locie światło księżyca. Wzniosły się wysoko, pod sufit, a potem spadły na salę żelaznym deszczem, przy akompaniamencie tysiąca srebrzystych dzwoneczków. Gwiazdy odbijały się od posadzki, wirowały.

Sanne przestała płakać, patrząc na to rozszerzonymi ze zdumienia oczyma. Jedna z gwiazd potoczyła się tuż obok niej.

Dopiero teraz Holbranver zobaczył, że to nie gwiazda, tylko metalowy pajączek o czterech ostrych kolcach, z których jeden sterczał pionowo w górę.

Szermierze zrozumieli, że to jeszcze nie koniec. Rzucili się w stronę Y’Barratory.

– Uważajcie pod stopy – krzyknął Raul, jednak nieco za późno, bo dwóch nastąpiło na kolce niemal natychmiast.

Holbranver i Sanne wstrzymali oddech.

Mistrz Arahon Caranza Martenez Y’Grenata Y’Barratora wyciągnął rapier i lewak, oddał przeciwnikom salut, a potem rozpoczął taniec śmierci.

W jego głowie wykwitł wspaniały geometryczny kwiat przecinających się linii oraz bezpiecznych i niebezpiecznych pól; Magiczny Krąg tak skomplikowany, że nie potrafiłby go narysować żaden inny człowiek.

Arahon najpierw ruszył w bok, na spotkanie mężczyzny, który właśnie próbował wyciągnąć sobie zza kołnierza wczepionego w kark pajączka. Szermierz poruszał się dziwnym krokiem – trochę jak tancerz, a trochę jak łyżwiarz – długimi, płynnymi posunięciami stóp, które nie unosiły się wyżej niż cal nad posadzkę. Zaatakowany wróg zaklął, poderwał ostrze.

Towarzysze próbowali przyjść mu z pomocą. Najbliższy rzucił się, by skrócić dystans, ale nastąpił na pajączka z taką siłą, że ten aż zgrzytnął na kamieniu i zaiskrzył. Mężczyzna ryknął i runął na podłogę.

Y’Barratora skrzyżował rapier z przeciwnikiem, zepchnął jego broń z linii, skrócił dystans, a potem płynnym ruchem wbił lewak pod mostek wroga, w splot słoneczny. Ból był tak nagły i porażający, że chłopak wybałuszył oczy i upadł na posadzkę, nie wydając ze ściśniętego gardła nawet jęku.

Tak zginął Horatio Mendez zwany Przystojniakiem, którego chabrowe oczy złamały serce niejednej szlachciance – pierwsza ofiara Y’Barratory tej nocy.

Arahon odwrócił się do pozostałej siódemki, z której jeden leżał na posadzce, wyjąc z bólu, a drugi stał na jednej nodze, próbując wyciągnąć sobie z podeszwy niewielkie ostrze. Towarzysze broni zasłonili ich, wiedząc, że przeciwnik chętnie sięgnie po kolejny łatwy cel.

Y’Barratora zaatakował, zachodząc wrogów łukiem i zmuszając ich do ciągłego ruchu.

– Stopy, idioci! Uważajcie na stopy! – krzyczał Raul.

Teraz już uważali, ale sam strach, że każdy krok może skończyć się paraliżującym bólem, krępował ich nogi niewidzialnymi pętami; wyglądało to tak, jakby grzęźli w błocie, podczas gdy Y’Barratora ruszał się szybko i zwinnie.

Oniemiały Holbranver przypomniał sobie ćwiczenia szermierza na kamiennym bruku zasypanym otoczakami. Jego posuwiste kroki, których sens zrozumiał dopiero teraz.

Arahon tymczasem dopadł wysuniętego najbardziej na lewo przeciwnika. Wymienił z nim dwa szybkie ciosy, a potem odskoczył, kierując się ku nowemu wrogowi. Porzucony przeciwnik usiłował skrócić dystans, ale szedł za wolno, skupiając się na rozgarnianiu kolców stopami. Y’Barratora tymczasem uniknął ciosu jego towarzysza i odpowiedział półtaktowym zwodem, po którym wyprowadził pchnięcie górną kwartą w oko.

Jose Berkanio Scorzy, czarnobrody mężczyzna o zajęczej wardze, który zasłynął tym, że gdy straż próbowała go schwytać w zamtuzie, to półnagi, mając za broń jedynie urwaną nogę od stolika, zabił dwóch ludzi i zbiegł, nadział się na ostrze Arahona. Jego legenda zgasła wraz z ostatnim błyskiem w szarym oku.