Выбрать главу

– Słyszysz mnie? – spytał.

– Czemu… tak długo?

– Mamy szczęście, że w ogóle żyjemy.

– Tata… nie miał szczęścia?

Y’Barratora nie odpowiedział. Chwycił dziewczynkę za rękę i wskazał jej brzeg. Zaczęli płynąć w stronę miasta. Głęboko pod nimi, w zalanej kopule, w spokojnym i czarnym odmęcie, przestało drgać ostatnie ciało.

Chwilę jeszcze pracowały okienne cieńskróty, przez które strugi wody trysnęły na dachy w kilku miejscach Serivy, budząc wszystkich wokół. W końcu jednak i one zapadły się i znikły, zostawiając po sobie tylko zalane domy i przerażonych mieszczan.

* * *

Po schodach, którymi za dnia schodziły przekupki, by patroszyć i czyścić ryby nad brzegiem zatoki, wdrapali się na brzeg przy ulicy Amandita. Cuchnące stopnie zaprowadziły ich na poziom drogi. Raz musieli się zatrzymać, wycieńczonego Y’Barratorę chwyciły bowiem torsje tak silne, że dłuższą chwilę spędził, rzygając z czołem opartym o mur. Sanne odwróciła się, podczas gdy szczupłym ciałem szermierza targały spazmy.

Gdy w końcu dotarli na górę, trafili na cmentarzysko pustych straganów, pomiędzy drewniane szkielety, które ożywały tylko wieczorem. Teraz, przed świtem, ulica była czarna. Jej mocno wypukły bruk lśnił niczym brzuch jaszczurki.

Arahon spojrzał w mrok bocznych zaułków. Udało mu się uratować rapier, jednak nie był w stanie walczyć. Nogi miał jak z waty, a kolana drżały przy każdym kroku. Rana na biodrze paliła wściekle od morskiej soli.

– Musimy wrócić – powiedziała Sanne, wyżymając włosy.

W białej nocnej koszuli wyglądała jak duch topielca. Y’Barratora zwrócił w jej stronę przekrwione oczy.

– W cieńprzestrzeń?

– Po tatę.

– Wykluczone.

– Musimy!

Klęknął przy dziewczynce. Blada pociągła twarz znalazła się na wysokości jego oczu. Zdziwiło go, jak poważnie wygląda. Według Holbranvera Sanne miała dwanaście lat, ale te oczy mogły należeć do kobiety trzy razy starszej.

– Posłuchaj – rzekł. – Na tamtej cieńbokości da się przeżyć tylko kilka chwil. Już za późno.

– My trafiliśmy w przetarcie, więc tata mógł w jakieś inne, na inną cieńbokość.

– Tam nie było żadnego innego prze… Nieważne, to nie ma sensu. Zaufaj mi, nikt z jasnego świata nie przeżyje w cieńprzestrzeni bez przewodnika. Holbranver… zginął.

– Mój tata nazywa się Tychon de Nerle, nie Holbranver! – krzyknęła. – I żyje. Musimy go znaleźć. Musimy się upewnić!

– Dziecko… – Y’Barratora ujął ją delikatnie za ramiona. – Nic nie mogę zrobić. Cieńmistrz, który mi pomógł, też zginął. Żaden inny nie będzie chciał z nami rozmawiać po tym, co się stało. A od rana będzie nas ścigało całe miasto, bo z twoim tatą zabiliśmy syna granda. Nie wejdziemy już do cieńprzestrzeni.

Zdał sobie sprawę, że przesadził. Sanne zacisnęła wargi. Y’Barratora spodziewał się, że zaraz wybuchnie płaczem, ale trwało to jedynie chwilę. Rysy dziewczyny wkrótce wygładziły się – przypominały teraz nieruchomą, marmurową maskę.

– Twój tata… zaginął tam, skąd nie ma wyjścia – powiedział już spokojniej, przyciskając ją do siebie.

– Nie każda zguba pozostaje stracona na zawsze – odparł mu zimny, niski głos, który nie należał do Sanne.

Y’Barratora skoczył na równe nogi i wyciągnął rapier, jednocześnie zasłaniając sobą dziewczynkę.

Ktoś siedział na postumencie, na którym za dnia stała targowa waga. Była to kobieta w stroju szermierza, w kapeluszu z szerokim rondem. Jej noga w długim bucie dyndała w powietrzu jak ogon kota.

Scena żywcem wyjęta ze wspomnienia – tylko pora dnia inna. Arahon Y’Barratora cofnął się – miał wrażenie że tej nocy dopadło go szaleństwo. Najpierw ta nieprawdopodobna eskapada, walka, którą wygrał, choć powinien był zginąć, piekło ucieczki z podwodnej pracowni. A teraz? Teraz, gdy był najsłabszy, najbardziej bezbronny, przybył go dręczyć duch Kalhiry.

– Kim jesteś? – szepnął.

Czasami czyjeś życie, a wraz z nim historia rodu, miasta lub kraju, zależeć może od przypadkowego doboru słów. Gdyby Arahon Y’Barratora powiedział tego ranka: „nie żyjesz” lub „zabiłem cię przecież”, pewnie by zginął, a losy świata słońca i cienia potoczyłyby się inaczej.

Przypadek jednak sprawił, że takie, a nie inne słowa przyszły mu do głowy, gdy stał zamroczony przed tajemniczą kobietą.

I ten przypadek zmienił wszystko.

Nieznajoma odparła:

– Jesteśmy przybyszem z daleka. Wiele poświęciliśmy, by tu dotrzeć, a mimo to w Serivie nie witają nas z otwartymi rękoma. Wręcz przeciwnie, dwa razy próbowali nas już zabić.

– Nas?

– Czy ze wszystkiego najbardziej interesują cię teraz obyczaje naszego ludu?

Y’Barratora zbliżył się, nie opuszczając ostrza. Dopiero teraz spostrzegł, że to nie była ta sama kobieta. Obcięta na krótko, miała ponurą twarz, poznaczoną przez lata i morski wiatr. Ale szlachetne, odrobinę męskie rysy nie pozostawiały wątpliwości, że z tą poprzednią musiała być jakoś związana. Jej rodaczka? Krewna?

Zrozumiał, że stąpa po kruchym lodzie – i jak zwykle w takich sytuacjach spłynął na niego nienaturalny spokój.

– Racja – rzekł. – Dużo bardziej ciekawi mnie, co tu robisz. Szukałaś mnie? A jeśli tak, to jak do diabła mnie znalazłaś?

– Nie wypatrywaliśmy samotnego szermierza. Nie po to przybyliśmy do miasta, zupełnie nie po to. Mieliśmy inne zadanie. Zadanie było zagadką. Zagadka leżała po drugiej stronie, w ciemnej przestrzeni. By ją rozwiązać, musieliśmy patrzyć w mrok. W mrok, gdzie działy się interesujące rzeczy. Na przykład dzisiaj. Nieczęsto widzi się ludzi idących skrótem tak głębokim, z tyloma łączeniami. Już samo to nas zaciekawiło. Potem skrót przechwytuje para dziwnych cieńmistrzów, których poczynania bacznie obserwowaliśmy. Skrót się zapada. A jednak dwóch mężczyzn i dziewczynka brną dalej, w nie swoim żywiole, o wiele za głęboko. Ryby na pustyni.

– Widziałaś, co się działo po drugiej stronie?… Jesteś cieńmistrzem?

– Jesteśmy wieloma rzeczami. Cieńmistrzami również.

Sanne wystrzeliła zza Y’Barratory jak biała błyskawica. Podbiegła do kobiety, chwyciła ją za nogawkę.

– Wiesz, co się stało z moim tatą?

– Ten, który został w ciemnej przestrzeni, zniknął nam z oczu.

– Musimy go znaleźć! Pomożesz? – prosiła dziewczynka.

– Nie potrafilibyśmy. A nawet gdyby, to wydarzenia tej nocy przyciągnęły nie tylko nasze oczy. Czarna przestrzeń jest w tej chwili obserwowana przez dwie potężne siły. Nie odważylibyśmy się w niej teraz pojawić.

– Skoro nie chcesz pomóc – wtrącił się Y’Barratora – po co na nas czekałaś?

– Tego nie powiedzieliśmy. Pomóc – owszem. Ale po jasnej stronie. Ścigali was ludzie, których myśmy śledzili. To może oznaczać, że zajmujemy się tą samą sprawą, choć możliwe, że żadne z nas nie poznało jeszcze jej prawdziwego oblicza. – Pogładziła Sanne po głowie. – Ale to złe miejsce na takie rozmowy. Wiemy już, że Seriva jest jak dziki kot. Senna za dnia, niebezpieczna nocą. Szczególnie dla szermierza, który nie może walczyć, i małej dziewczynki. Dokąd pójdziemy?

Przez chwilę Y’Barratora zastanawiał się, czy może zaufać nieznajomej na tyle, by poprowadzić ją do domu Iorandy. Zrozumiał jednak, że nie ma wyboru – wędrówka samemu z dzieckiem przez całe miasto była w ich sytuacji zbyt niebezpieczna.

– Dzielnica Escapazar. Ulica Dehinjo.

Kobieta zmrużyła oczy.