– I właśnie coś takiego powinniśmy zrobić – mruknął Y’Barratora, pociągając z fajki. – Działać, póki nie wiedzą jeszcze, że tamtych dwoje zginęło.
– Tylko nie mamy żadnego śladu. Prawda? – rzekła Legion.
Y’Barratora zwrócił uwagę na jej ton. Najwyraźniej kobieta próbowała skłonić go, by przyznał, że ma jeszcze jednego asa w rękawie.
Zmarszczył czoło i sięgnął do sakiewki przy pasie. Po chwili wyciągnął dłoń w ich stronę. Sanne spostrzegła, że spoczywa na niej mały krążek z metalowym wybrzuszeniem, Jeden z trzech, które Arahon nosił zawsze przy sobie.
– Wiedziałem, że ktoś może zwrócić się kiedyś przeciwko Iorandzie. Dlatego podarowałem jej… naszyjnik. Naszyjnik z cieńskrótem.
Legion zbliżyła się i przechyliła głowę, patrząc z ciekawością na pokazywany przedmiot.
– Wiedziała?
– Co?
– Że będziesz mógł widzieć wszystko, co ona widzi? Jej twarz w lustrze, jej ręce… Jej ciało podczas toalety.
Y’Barratora poczuł, jak po twarzy rozlewa mu się gorący rumieniec. Czemu ta przeklęta kobieta tak lubiła zbijać go z tropu?
– Nie patrzyłem – wymamrotał. – Poza tym to nie ma…
– Czyli nie wiedziała – uśmiechnęła się Legion.
– Rozumiała tyle, że dzięki naszyjnikowi łatwiej ją znajdę.
– Czyli wiesz już, gdzie są?
– Chciałbym, ale jest jeden problem – odparł szermierz. – Niewiele przez ten cholerny skrót widać. Obraz rusza się powoli, czyli Ioranda oddycha. To dobrze. Cały czas odwrócona jest w tę samą stronę, czyli pewnie siedzi związana. Poza tym widzę jedynie stół. Czasem jedną albo dwie osoby. Ciemne wnętrze, pewnie piwnica. Takich w Serivie są setki.
– My nie znamy miasta. – Legion przysunęła sobie taboret i usiadła. – Musimy polegać na tobie i na tym, co uda się wypatrzyć przez skrót. Każdy szczegół jest ważny.
Mężczyzna jeszcze raz przyłożył krążek do oka.
– Duży kominek, długi stół. Jeden mężczyzna śpi z nogami na blacie. Obok leży pistolet. To samo co poprzednio.
– Nic więcej?
– Nie. W środku pali się tylko jedna świeca, a skrót jest mętny…
– Nic dziwnego. To musi być płytkie przetarcie, inaczej w obie strony przechodziłyby też dźwięki i zapachy, a to wbrew intencjom twórcy twojej zabawki. Mogę?
Nie czekając na odpowiedź, wyjęła krążek z jego dłoni.
– Wyśmienita robota – rzekła, podchodząc do okna, w blask księżyca. – Nie widzieliśmy wcześniej podobnego, to dzieło cieńmistrzów starej szkoły, uczonych latami w Karakum. Wątpię, by na świecie istniało wiele tak małych skrótów… Jak prosty nauczyciel szermierki mógł wejść w posiadanie czegoś tak rzadkiego?
– Dostałem go od osoby wysoko postawionej na dworze jako narzędzie do wykonania misji. Były trzy takie skróty, w hebanowej skrzynce. Kiedy drogi moja i… tamtego pracodawcy… rozeszły się, zażądałem tych narzędzi jako części zapłaty.
– Bardzo roztropnie. Ale mogłeś je potem sprzedać. Uczyniłyby cię w miarę zamożnym człowiekiem.
Y’Barratora wzruszył ramionami.
– Pieniądze można zdobyć na wiele różnych sposobów. A takie narzędzia są nie do zdobycia.
– Podziwiam twoją roztropność, mistrzu Martenez – odparła Legion, przykładając cieńskrót do oka.
– Co widzisz? – zapytał po chwili.
Nie odpowiedziała. Opuściła krążek, wymamrotała kilka słów, a potem spojrzała ponownie.
– Niewiele. Faktycznie jest ciemno. To mały, mętny skrót. Ale coś interesującego znajduje się pod ścianą, w rogu pomieszczenia. Za butem tego śpiącego.
Arahon wyrwał jej krążek. Przez moment zdawało mu się, że jego oczy nie będą w stanie dostrzec czegokolwiek w plamie cienia. Dopiero po chwili rozróżnił kilka bladych kształtów falujących z każdym nerwowym oddechem Iorandy. Najpierw myślał, że to duchy – jak z dziecięcych opowiastek. Po chwili zrozumiał, że o półkę oparto trzy przeszywane, szare napierśniki.
– Plastrony – mruknął. – Do nauki szermierki.
– Więc szukamy szkoły fechtunku.
– Nie wiem. To nie jest odpowiednia sala. Za niska, za ciemna.
– Być może piwnica. Właściwa sala znajduje się wyżej.
– Piwnica szkoły szermierki – podjął. – Ale tych jest w Serivie kilkadziesiąt. Musimy wiedzieć coś więcej…
– To przecież nie jest zwykła piwnica – rzekła Legion. – Popatrz, duży kominek, długi stół, kamienne sklepienie. To miejsce, gdzie mogą się spotkać dobre dwa tuziny osób. Tawerna?
– Nie, pomieszczenie jest za wąskie. Ale faktycznie, z tym wielkim kominkiem pasuje na salę zebrań, zupełnie jak… w domu cechowym.
Y’Barratora poderwał się z krzesła tak gwałtownie, że to przewróciło się z hukiem. Fajka niemal wypadła mu z ust.
– Wiem! To szkoła szermierki w dzielnicy Contegro, przy alei Fuerrera. Ta sama, do której poszedł wcześniej D’Larno! Stamtąd pochodzili ludzie, których wynajął Lammond. Szkoła musi być jego.
Kobieta uśmiechnęła się.
– Doskonale! Mamy zatem miejsce. W dzień możemy je odnaleźć i zaplanować działania. Znasz jeszcze kogoś, kto mógłby pomóc?
Arahon podszedł do stołu i założył szermierczą kurtę z wieloma sprzączkami – znalazł ją wcześniej na poddaszu. Potem karwasze, wzmacniane rękawice i resztę ekwipunku Vincenza, który po śmierci męża Ioranda ukryła jak relikwię. Na chwilę zatrzymał palce w dziurze na piersi, którą sam wykłuł śmiertelnym ciosem.
– Nie – powiedział. – Idziemy natychmiast.
– Dopiero co ledwie stałeś na nogach!
– Nie rozumiesz. Nie będą trzymać jej tam wiecznie. To tylko miejsce spotkania. Jak sama stwierdziłaś, czekają, aż wróci do nich para, która polazła za mną i Holbranverem do wieży. Ale gdy się zorientują, że ich przyjaciele zginęli, pewnie opuszczą to miejsce. Za dnia mogą wezwać wozy i wywieźć Iorandę za miasto, a wtedy już nic nie zdziałamy.
Skończył się ubierać i ruszył w stronę wyjścia, lecz Legion zagrodziła mu drogę.
– To nie będzie proste. Obiecaliśmy ci pomóc, ale co innego pomoc, a co innego samobójczy atak…
– Nie sądziłem, że się boisz.
– Nie boimy się. Ale mamy nowy warunek. Wyższa stawka, wyższa nagroda. Po wszystkim cienioryt jest nasz.
– Przecież nawet nie wiesz, co…
– Ludzie, których śledziliśmy, bardzo go pragnęli. To nam w zupełności wystarczy. Więc jak, mistrzu Martenezie? Czy cienioryt jest dla ciebie ważniejszy od ukochanej i przyjaciół?
– Cienioryt jest twój – odparł Y’Barratora, wypuszczając kłąb dymu z fajki.
Uścisnęli sobie dłonie. Starał się nie okazać zdziwienia tym, jak silny był jej chwyt.
– Nie zapomnieliście o czymś? – spytała ze schodów Sanne, gdy już gotowali się do wyjścia.
– Nie. Wszystko już załatwione – rzekł Y’Barratora. – Zostaniesz u sąsiadki, dopóki sprawa się nie rozwiąże. Potem znajdziemy kogoś, kto się tobą zaopiekuje.
Sanne wstała i zeszła do nich, dopinając kurtkę.
– Nie ma mowy! – rzekła. – Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo.
– Posłuchaj, dziewczynko, już ci tłumaczyłem. Twój ojciec…
– Jeśli tata nie żyje, cienioryt jest mój. Oddam go tylko wtedy, gdy będę miała pewność, że zrobiliście wszystko, by odnaleźć tatę – powiedziała Sanne z takim przekonaniem, że Legion się zaśmiała, Y’Barratora zaś pokręcił głową w zdumieniu.
Trudno mu było się z tym pogodzić, ale z wiekiem coraz gorzej radził sobie z kobietami.