Выбрать главу

Zaczynał poważnie się martwić.

Dwóch ostatnich szermierzy cofało się w stronę drzwi.

– Zajmij się nimi – krzyknął Arahon do Legionu i sam dopadł do Caminy. Klęknął przy nim, odkładając na bok rapier.

– Jesteś ranny? – spytał.

– Nie. Wzięli nas w kilka chwil, ledwo zdążyłem chwycić za broń. Przepraszam, Arahon…

– Nie przepraszaj. Bierz Jaheira, potem uciekaj w górę, aleją Fuerrera. – Y’Barratora rozciął mu więzy. – Po drodze spotkasz dziewczynkę. Blondynka, córeczka Holbranvera. Ma na imię Sanne. Zabierz oboje w jakieś bezpieczne miejsce.

– Kiedy zaatakowali, było z nimi dwóch ludzi… para łowców cienia. Szukali cię.

– Wiem. Już nie żyją.

Gdy Arahon uwolnił mu ręce, Camina roztarł nadgarstki, a potem chwycił szpadę leżącego nieopodal trupa.

– Pomogę – rzekł.

– Nie ma mowy. Dość już, że D’Larno zginął. Ktoś musi zająć się dziećmi.

– Ale…

– Pędź! – krzyknął Arahon. – Zaraz mogą dotrzeć posiłki inkwizycji, a wtedy nikt już stąd nie wyjdzie.

Drukarz skinął głową. Podniósł związanego Jaheira, a przed wyjściem na ulicę odwrócił się jeszcze, by koszem szpady zasalutować Arahonowi.

Szermierz tymczasem kątem oka spostrzegł, że jego towarzyszka już rozprawiła się z jednym młodzieńcem, a teraz zasypywała drugiego gradem ciosów tak szybkich, że ten cofał się bezradnie. Arahon podniósł rapier i dołączył do niej, a mężczyzna, na widok dwóch przeciwników odwrócił się i biegiem ruszył w stronę drzwi.

Już prawie był przy nich, gdy jego przyjaciele w drugim pokoju zatrzasnęli skrzydło. Szermierz uderzył w nie z rozpędem, zaczął krzyczeć – lecz drzwi się nie otworzyły. Zwrócił się ku nadchodzącym przeciwnikom, a potem rzucił rapier na ziemię i podniósł ręce do góry.

– Ja… nigdy nic złego… o jego ekscelencji… – wymamrotał. – Nie mówili nam… że będziemy musieli z inkwizycją…

– Milcz! – rozkazał Arahon, przykładając mu czubek ostrza do szyi. – Ilu was jest? Kto dowodzi?

– Pan Bittrucci – wymamrotał chłopak. – Było nas jedenastu, ale nie wiem, jak jest teraz. Napadli z dwóch stron kilka chwil temu.

– Dla kogo pracujecie?

– Pan Bittrucci mówił, że to ważne zadanie… dla samego króla.

– Króla? – Y’Barratora uniósł brew.

Nie wiedział, co o tym myśleć. Stary Bittrucci mógł opowiadać swoim podopiecznym różne bajki, by dodać im odwagi oraz skłonić ich do większej determinacji. Ale jeśli to była prawda…

– Gdzie cienioryt? – Arahon docisnął ostrze.

– Cień… co? Ja nic nie wiem. Ja tylko… miałem pomóc schwytać wrogów króla!

Arahon cofnął rapier i wskazał chłopakowi wyjście. Młodzieniec w panice rzucił się do ucieczki i wkrótce zniknął na ulicy.

Y’Barratora zabrał się do wyważania okutych żelazem drzwi. Za nimi znów rozgorzała walka. Wydawało mu się, że dobiegł go też stłumiony krzyk Iorandy.

Nie wiedział, po co inkwizycja zaatakowała szkołę, ale słudzy eklezjarchy cieszyli się ponurą sławą. Zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli Ioranda przeżyje ten napad, zapewne skończy w lochach Wieży Głodowej, bez sądu, jak wiele osób uwięzionych przez inkwizytorów.

Ta myśl dodała mu sił. Uderzył jeszcze kilka razy w drzwi ramieniem. Okute drewno zatrzeszczało, przy zawiasach odeszły od niego długie drzazgi.

– Spróbuj znaleźć inną drogę – krzyknął do Legionu, biorąc kolejny rozbieg. – Nie wiem, czy…

Nie dokończył, bo drzwi ustąpiły.

Po wyrwaniu skrzydła z zawiasów Arahon wpadł z impetem do środka, złapał szybko równowagę, a potem przebił rapierem szermierza zagradzającego mu drogę. W pomieszczeniu trwała walka z inkwizytorami, którzy zaatakowali szkołę od tyłu.

Wzięci w dwa ognie porywacze zaczęli uciekać na schody. Z góry dobiegły soczyste przekleństwa Iorandy, ale Y’Barratora tym razem nie zwrócił na nie uwagi. Zbyt zaskoczył go widok osoby, która wydawała rozkazy po drugiej stronie pomieszczenia.

Na czele inkwizytorów stał przysadzisty mężczyzna z opaską na oku i rozwianymi lokami koloru smoły. Wypalił z pistoletu w kogoś na schodach, a potem spostrzegł Arahona i zatrzymał się w pół kroku.

Był to Czarny Książę.

Y’Barratora nie wiedział, co go bardziej zaskoczyło – to, że znowu się spotkali, czy to, że za Księciem stali oprawcy w czarnych wamsach oraz duchowny w czerwonym stroju Świetlistej Kapituły.

– Ty! – krzyknął Książę.

Chwilę trwało, nim Arahon się zorientował, że słowo nie było skierowane do niego, ale do jego towarzyszki, która syknęła jak wąż i wyciągnęła przed siebie ostrze.

– W imię jego świątobliwości… – zaczął duchowny.

– Zamknij mordę, Vittreck – przerwał mu Książę. – Na górę! Nie dajcie im uciec z cieniorytem. Sam zajmę się tymi tutaj.

Na schodach ze zdwojoną siłą rozgorzała walka. Y’Barratora, Legion oraz Czarny Książę zmierzyli się wzrokiem. Tak oto w małym pomieszczeniu starego, zrujnowanego domu cechu bednarzy stanęły przeciwko sobie trzy najlepsze szpady w Serivie.

– Arahon Y’Barratora… – zdziwił się Czarny.

– Znam już twoje imię, morderco – przerwała mu Legion, a potem zwróciła się do Arahona, wciąż celując ostrzem między oczy Księcia. – Mistrzu Martenez, ten człowiek zabił naszą córkę, która przybyła do miasta przed nami. Pomóż mi w zemście, a odzyskam dla ciebie twoją kobietę, wywiozę was z Serivy i uczynię bogaczami.

– Arahon! – krzyknął Czarny Książę, stając w pozycji do walki. – Dość już namieszałeś w sprawie, której nie rozumiesz. Muszę odzyskać cienioryt. Od tego zależą losy miasta!

Y’Barratora nie potrafił znaleźć słów. Zbyt poruszyła go wiadomość, że jego towarzyszka była matką kobiety, którą zabił.

– Arahon? – spytała Legion i odsunęła się od niego na bezpieczny dystans. – Ty jesteś Arahon Y’Barratora?

Szermierz westchnął. Również się cofnął, przetarł czoło rękawem, a potem stanął w pozycji diestro.

– Tak, to ja – powiedział.

Ostrze mierzyło teraz między jego oczy.

– Przykro mi z powodu twojej córki – dodał. – Pracowała dla złego człowieka. Dałem jej szansę, nie chciałem walczyć. Ale… bardzo pragnęła dowieść, że jest lepsza.

– Ty… ścierwo… Ty kłamco! Oszukałeś mnie!

– Tak jak ty mnie. Ale to nie ma znaczenia. Nie musimy walczyć.

Tymczasem bój na schodach trwał w najlepsze. Ktoś musiał rzucić płonącą latarnią, bo powietrze wypełniły wrzaski poparzonych, smród przypalonego ciała i gryzący dym. Trójka szermierzy nie zwracała na to uwagi.

– Krew za krew. Takie jest prawo naszego rodu – rzekła Legion.

– Znowu to samo. Nie mamy czasu na bzdury – odparł Arahon. – Jeśli chcesz, będziemy pojedynkować się później. Uczciwie.

– Nie będzie żadnego później. Ludzie w Serivie nie mają honoru. Nie wypuszczę cię z rąk!

– Y’Barratora ma rację – wtrącił się Czarny Książę. – Nie mamy czasu. Arahon! Pomogę ci ją rozbroić, a ty pomożesz mi zdobyć cienioryt.

Szermierz pokręcił głową.

– Cienioryt był własnością mojego przyjaciela, Książę. A teraz należy do jego córki, która jest pod moją opieką. Nie wiem, jakim prawem nim rozporządzasz.

– Cienioryt… jest nasz – oświadczyła Legion. – Tylko po niego tu przyszliśmy.

– Dobre sobie! – zaśmiał się Czarny. – Nawet nie wiedziałabyś, co z nim zrobić, zamorska pokrako.