Выбрать главу

– Dość! – krzyknęła Legion.

I zaatakowała Y’Barratorę wypadem nagłym jak skok polującego tygrysa. Szermierz zbił pchnięcie i cofnął się. W umyśle rysował już linie Magicznego Kręgu na podłodze.

Po schodach zaczęły spływać pierwsze smugi ciemnego dymu.

Arahon wcześniej obserwował kobietę na tyle dokładnie, że wiedział, czego się spodziewać. Nagłe wypady, eklektyczny styl, wyrafinowane wielopiętrowe zwody, szybkość. Potrafił sobie z tym poradzić. Przynajmniej przez jakiś czas.

Legion zaślepiał gniew, już więc po pierwszej wymianie ciosów Y’Barratora miał okazję przypuścić groźny kontratak. Kobieta sparowała sztych z wyraźnym trudem. Na korzyść Arahona działały dłuższe ostrze wsparte przez większy zasięg ramion oraz siła ciosów.

Znów się zwarli. Lecz tym razem nie dwa, tylko trzy ostrza spotkały się w powietrzu, bo Książę wskoczył pomiędzy nich, parując uderzenie Legionu.

Kobieta syknęła i odpowiedziała z furią, kierując agresję przeciwko Czarnemu. Ten zaś cofnął się zaraz na lekko ugiętych nogach, z równowagą i w tempie wytrawnego pojedynkowicza.

Y’Barratora nie czekał. Włączył się do walki.

Znów zadźwięczały ostrza. Trójstronne starcie w wypełniającym się dymem wnętrzu było szalone i chaotyczne. Trzy rapiery błyszczały, zderzały się, kąsały jak węże. Trzy pary butów stukały o deski pewnymi siebie, szermierczymi krokami. Po chwili Legion musiała uciekać spod ściany, pod którą została zepchnięta, a Arahon po wolcie zderzył się ostrzem z Czarnym Księciem. Przez ułamek sekundy patrzyli sobie w oczy ponad skrzyżowanymi głowniami, zastanawiając się, czy walczą również ze sobą, ale Czarny rozwiązał ten dylemat. Pchnął Y’Barratorę z zaskoczenia sztyletem w brzuch. Ten uskoczył, zbił wściekły atak Legionu, a potem szybko zmienił pozycję, tak by przeciwnik oddzielał go od kobiety.

Teraz z kolei Legion zwarła się z Księciem. Po chwili – Książę z Y’Barratorą. Potem znów Książę z Legionem. Każde z nich zmieniało co chwila cel, by nie pozwolić pozostałym walczącym zajść się z boku.

Z góry dobiegły dwa wystrzały i krzyk. Płomienie huczały coraz głośniej, ze schodów bił już czerwony blask. Arahon wymienił z Czarnym kolejną serię szybkich ciosów, po których na udzie szermierza pojawiła się krwawa pręga. Książę się uśmiechnął, ale chwilę tryumfu niemal przypłacił życiem, bo Legion zaatakowała wściekle z lewej. Widząc, że zwarli się na chwilę, Y’Barratora wpadł barkiem na Czarnego, wytrącając oboje przeciwników z równowagi.

Wtedy Arahon owinął twarz płaszczem i rzucił się pędem na stopnie, zostawiając tamtych dwoje na dole w nadziei, że nie będą na tyle szaleni, by biec za nim.

Już na półpiętrze pożałował swojej decyzji. Oblana oliwą klatka schodowa płonęła tak szybko, że przed sobą miał ścianę ognia. Nie wiedział nawet, czy stopnie uniosą jego ciężar. Z góry jednak dobiegł go głos Iorandy, przeklinającej długą, poetycką wiązanką przekupki z targu rybnego. Dodało mu to odwagi. Wstrzymał oddech, zmrużył oczy i ruszył pędem przez ogień.

Poczuł się tak, jakby otworzył drzwiczki do pieca i włożył do środka głowę. Płomienie przypaliły mu brwi, ciało skurczyło się z bólu. Świat stanął, zatrzymany uderzeniem adrenaliny. Nogi, które na oślep znajdowały kolejne stopnie, zdawały się brnąć jak w melasie. Ale trwało to ułamek sekundy – po chwili Arahon był już na piętrze.

Z żywego ognia wypadł do zakurzonej izby z dwoma oknami, gdzie niegdyś mogła się znajdować kancelaria cechu. Trafił do niej akurat w momencie, gdy ostatni ze zbirów Księcia osuwał się na ziemię, na której leżało już kilka krwawiących ciał.

Przed Arahonem stało dwóch starszych rangą uczniów szkoły, a za nimi sam Bittrucci, który przyciskał do siebie przedramieniem związaną Iorandę i próbował załadować pistolet.

Oczy Y’Barratory i kobiety spotkały się, a zaraz potem szermierz zerwał z twarzy dymiący płaszcz i rzucił nim w przeciwników, niemal jednocześnie wyprowadzając pchnięcie z długiego wypadu. Przebił jednemu brzuch, poprawił lewakiem w kark. Drugi, widząc tak nagłą śmierć przyjaciela, salwował się ucieczką, wyskakując przez okno. Bittrucci zaklął, rzucił pistoletem w Arahona, a potem wyszarpnął zza pasa sztylet.

– Nie zbliżaj się! Nie wiesz nawet, dla kogo pracujemy! Jeden krok, a ona zginie!

Arahon uśmiechnął się zimno, zbliżając się powoli do przeciwnika szermierczym krokiem. Jego oczy rysowały niewidoczne linie i pola na ciele Iorandy – i na zasłoniętym przez nią tułowiu Bittrucciego. Pod pastelowym gorsetem kobiety i jedwabnym wamsem mężczyzny widział oczyma wyobraźni żebra, ścięgna, żyły.

– Nie zbliżaj się, bo…

Na schodach niespodziewanie buchnęły płomienie, kobieta szarpnęła się, a wtedy Y’Barratora skoczył do przodu i przebił Iorandę jednym błyskawicznym ruchem rapiera.

Iorandę oraz kryjącego się za nią mężczyznę.

* * *

Dom cechowy przeżywał ostatnie chwile, zmieniwszy się w piekło. Na parterze i pierwszym piętrze jęczeli ranni, z zewnątrz dobiegały krzyki zbrojnych inkwizycji, ze schodów buchał żar i ogień, a pośrodku tego wszystkiego Y’Barratora z Iorandą siedzieli na podłodze, złączeni długim pocałunkiem. Ręce kobiety zarzucone były na szyję szermierza, a jego dłoń leżała na jej boku, gdzie pastelowy gorset przesiąkł całkowicie krwią.

Całowali się tak długo, aż oboje stracili oddech, a wtedy Ioranda oderwała usta od ust Arahona i uderzyła go pięścią w pierś.

– Zraniłeś mnie! Ty draniu!

Spojrzał na jej bok, tam gdzie ostrze rozcięło ciało między siódmym a ósmym żebrem, pod pachą, mijając krawędź opłucnej i wychodząc z tyłu.

– Przepraszam – wymamrotał. – Musiałem być pewny, że zabiję go jednym pchnięciem. To draśnięcie. Trzeba będzie dobrze opatrzyć, kupić od alchemika maść przeciw zakażeniom.

Zaśmiała się, a zaraz potem skrzywiła z bólu.

– Zapominasz, że byłam żoną zabójcy. Wiem, że nie ma bezpiecznych miejsc, w które można pchnąć człowieka.

– Sztylet przy szyi był bardziej niebezpieczny.

Pocałowali się znowu, ale przerwało im głuche uderzenie w ścianę, tuż przy okiennicy.

– To…

– Drabina – rzekł szermierz, wyraźnie rozczarowany, że tak szybko im przeszkodzono. – Musimy uciekać wyżej, na strych. Wiesz, gdzie jest cienioryt?

Wskazała rozciągniętego na podłodze Bittrucciego. Y’Barratora podniósł się i przetrząsnął jego kieszenie. Wreszcie wymacał za pazuchą płaskie drewniane pudełko.

Nie miał czasu sprawdzać zawartości, bo w tym samym momencie okiennica eksplodowała do wnętrza pomieszczenia, a na podłogę upadł mężczyzna w stroju żołnierza inkwizycji. Za nim, w otworze, ukazała się głowa Czarnego Księcia.

– Arahon! Zatrzymaj się! – krzyknął.

Ioranda wstała, a szermierz porwał ją, chwycił z podłogi swój płaszcz i skierował się na schody. Konstrukcja trzeszczała niebezpiecznie, podpiekana od dołu płomieniami. Rozgrzane powietrze, dmuchając przez szczeliny, uniosło Iorandzie spódnicę i poparzyło łydki. Krzyknęła z bólu, ale nie zatrzymała się. Y’Barratora ruszył za nią z wyciągniętym rapierem, przyciskając do ust rąbek płaszcza.

Przebiegli drugie piętro, oddalając się od pożaru i od zbrojnych, aż wreszcie trafili na rozległe poddasze, które pełniło kiedyś funkcję magazynu. Na jego końcu znajdował się stary żuraw zwieszony nad podwórkiem.

Y’Barratora chwilę rozważał, czy nie uciekać w tamtą stronę, ale uznał, że na podwórku może być zbyt wielu zbrojnych. Zamiast tego podbiegł więc do najbliższego świetlika, za którym widać było spadzisty, pokryty starym gontem dach.