Dałem mu już dość czasu. Nastała pora, by wrócić do gry.
III
Gdy moje ciało zajęte było trenowaniem prostych czynności, ja przegryzałem się kolejno przez wspomnienia Y’Barratory, analizowałem każdy ich szczegół. Próbowałem uporządkować wydarzenia ostatnich dni z nadzieją, że dostrzegę ich ukryty sens.
Wiedziałem, że za wszystkim – od porwania Sanne po przygodę Holbranvera i atak na dom Iorandy – musi stać potężna, bogata osoba. Ludzie, którzy przyszli do domu Arahona, a nieco później porwali donnę, związani byli ze szkołą przy alei Fuerrera, należącą do lennika Lammondów. U Lammondów znalazła się też Sanne. Rozsądek nakazywał przyjąć, że z kolei oni wykonywali polecenia kogoś wyżej postawionego. Czy był to stary Vincenzo, głowa rodu? Być może, ale po co mu cienioryt, skoro jego zainteresowania nie wykraczały poza walki byków i gwałcenie chłopców porywanych w ubogich dzielnicach?
Nie, to musiał być ktoś inny. Tę osobę, ukrytą przed moim wzrokiem za mętną pianą wydarzeń, nazwałem po prostu Wrogiem.
Kiedy Wróg dowiedział się o Arahonie? Na pewno nie słyszał o nim aż do incydentu na Klasztornym Wzgórzu, kiedy to Y’Barratora przypadkiem wpadł na Holbranvera oraz oprawców, którzy chcieli zabrać uczonemu cienioryt.
Następnego dnia, gdy Arahon ustalił z Holbranverem warunki współpracy, Wróg niemal z pewnością nadal o nim nie wiedział ani nie znał miejsca pobytu uczonego. Mimo to wieczorem na ulicę Alaminho przyszli zbrojni Lammondów.
Ktoś poznał Holbranvera w mieście i śledził go? Wtedy dotarłby do domu później, a nie wcześniej niż on. Były więc dwie możliwości: wroga powiadomił albo rektor Remarco, albo hrabia Detrano.
Remarco. Detrano. Przeciwko każdemu z nich przemawiał jakiś argument. Ale jeśli Remarco pracował dla Wroga i pragnął cieniorytu, to dlaczego nie zareagował wcześniej? Jemu pierwszemu Holbranver zdradził istnienie szybki.
Natomiast Detrano… Sięgnąłem do wspomnień Arahona z czasów Serivskiej Trójki. Już wtedy Y’Barratora wiedział, że arcyszpieg nie jest godny zaufania. Widział, z jaką łatwością wydaje dawnych sojuszników na śmierć, gdy uzna to za konieczne. Pamiętam też, że miał dziwne przeczucie, kiedy zobaczył, jak podczas rozmowy były pracodawca gładzi podbródek. Y’Barratora miał obsesję na punkcie szczegółów i już dawno zauważył, że Detrano zachowywał się tak, gdy miał coś do ukrycia.
A może żaden z nich? Może czegoś jeszcze nie dostrzegałem?
Szczęśliwym zrządzeniem losu ludzie Wroga nie zastali nikogo w domu przy ulicy Alaminho. Zaczęła się wymiana ciosów, przypominająca pojedynek dwóch szermierzy w ciemnej bramie. Najpierw Arahon postanowił stanąć poza zasięgiem wrogiego ostrza. W tym celu przeniósł przyjaciela oraz cienioryt do Iorandy, w nocy i w sekrecie. Następnego dnia wysłał D’Larna, by ten zbadał sytuację.
Wkrótce poznał słaby punkt Wroga. Postanowił zaatakować z najmniej oczekiwanej strony – przez cieńprzestrzeń. Wróg także zebrał siły – grupę niezłych szermierzy oraz dwóch potężnych cieńmistrzów, których wysłał do domu Iorandy.
Skąd wiedział o nowej kryjówce Arahona? Czy znał szermierza i dlatego sprawdzał miejsca, w których zazwyczaj można go było spotkać?
Arahon wkrótce dotarł do Casa Viletta, odnalazł Sanne, a potem uciekł, pokonawszy ośmiu przeciwników. Nie zdawał sobie sprawy, że jego krokami kierowało coś więcej niż odruchy wyrobione przez lata ćwiczeń. I nie mówię nawet o sobie, choć maczałem palce w tym sukcesie, bo to ja zdecydowałem się przechwycić kulę Raula Lammonda w cieńprzestrzeni. Dużo więcej zawdzięczał jednak wspomnieniom tysięcy walk, nabytych, gdy przypadkowo zespolił się z Kalhirą, córką Legionu.
Kim była? Na pewno Patryjką. Zapewne pochodziła z królewskiego rodu, choć nie była antyhelionem, tak jak jej matka. Zgodnie z obyczajem dalekiego Południa zespalała się bez obaw z innymi. W ciągu swojego życia musiała to zrobić z co najmniej kilkoma wybornymi szermierzami i genialnymi cieńmistrzami, choć na pewno nie z tyloma co jej matka, która całkiem zatraciła świadomość jednostkową.
Każdy mistrz po zespoleniu z uczniem tracił część umiejętności i osobowości. Czasem potrzebował miesięcy, by wrócić do dawnej formy. Czasem nigdy do niej nie wracał.
W jaki sposób tak cenna, wyszkolona do wielkich czynów osoba mogła trafić pod opiekę Arcuzona? Jaki był jej cel? Dlaczego Legion przybyła do Serivy tuż po niej? Nie było przecież dość czasu, by na Patrę dotarły wieści o śmierci Kalhiry. Dlaczego w ogóle interesowała się Wrogiem?
Pytania rodziły kolejne pytania. Poczułem, że kręci mi się w głowie. To wszystko było za trudne do ogarnięcia.
Jedyne wskazówki, jakie miałem, to mętne strzępki wspomnień, które wchłonął Arahon; kalka kalki.
I jeszcze jeden mały szczegół… Przypomniałem sobie, jak Legion powiedziała Arahonowi coś o dwóch potężnych osobach, które bacznie obserwowały cieńprzestrzeń po ucieczce z Casa Viletta. Nawet antyhelionica bała się im pokazać. Jedną z nich był Wróg. Któż zatem był drugą?
Krążyłem długo po największym pokoju, wydeptując w kurzu wielkie koło.
Arahon z Legionem dotarli do splądrowanego domu Iorandy. Udało im się odnaleźć przeciwników za pomocą cieńnarzędzi, które Arahon otrzymał kiedyś od hrabiego Detrano. Jednak nie tylko Arahon wziął na cel szkołę przy alei Fuerrera. Przed świtem zaatakowali ją również ludzie inkwizycji, z Czarnym Księciem na czele. Dlaczego? Zapewne także pragnęli cieniorytu. W nocy dowiedzieli się od swojego informatora w szeregach Lammondów, że cienioryt jest w szkole (a szpiega mieli tam z pewnością, w każdym z rodów Serivy ktoś donosił eklezjarsze).
I tak oto wewnątrz płonącej szkoły szermierki Czarny Książę spotkał się z Legionem oraz Y’Barratorą.
Próbowałem przypomnieć sobie ich dziwną rozmowę.
Książę rozpoznał Legion. Skąd? Legion nazwała Księcia Y’Barratorą. Dlaczego? W każdym razie Arahon wymknął się, odbił Iorandę, znalazł cienioryt i opuścił szkołę po dachu.
Dopiero w ostatnim akcie szczęście odwróciło od niego zmęczoną twarz. Ale może szermierza zabiło coś więcej niż kaprys fortuny? Pamiętałem dobrze drętwotę, która ogarnęła jego nogi na schodach. Czy lekkie draśnięcie szpadą Czarnego Księcia wprowadziło do żył Arahona truciznę, której ponoć nieraz używał Jacobo D’Erzahn? Tak czy inaczej, Y’Barratora zginął. Narodziłem się ja.
Miałem nad Wrogiem ogromną przewagę. Nie wiedział o moim istnieniu. Sądzi, że wygrał tę partię, podczas gdy na szachownicy pozostał jeszcze niezauważony pionek, który dotarł do jej przeciwległego brzegu i przemienił się w groźną figurę.
Tak rozmyślałem, krążąc po zakurzonym domu, ćwicząc uśmiechy, ukłony, szermiercze parady oraz inne ruchy, których oczekiwano od prawdziwego, żywego człowieka. I tak jak lalkarz po wielu godzinach zaczyna czuć, że marionetka staje się przedłużeniem jego rąk, ja zacząłem kontrolować to dziwne, przypominające Arahona ciało.
Wreszcie, o poranku trzeciego dnia, pożegnałem stary budynek i ukrytego wśród cieni kota, a potem – ubrany jak serivski mieszczanin, mając przy pasie tani, ciężki rapier – wyszedłem na ulice miasta, by na nowo podjąć walkę z Wrogiem, który już raz mnie zabił.
Pierwsze kroki skierowałem w stronę dzielnicy Escapazar, do domu Iorandy. Ta część mnie, która kiedyś była Arahonem, chciała sprawdzić, co się tam wydarzyło przez ostatnie trzy dni.
Wspinałem się pod górę uliczkami dzielnicy Contegro, trzymając się blisko nieregularnej ściany kamienic. W miarę możliwości nie chciałem wychodzić na środek ulicy, gdzie ludzie – i cienie – wymijali się z gracją. Spacer ludną częścią miasta był dużo trudniejszy niż ćwiczenia w półmroku starego budynku.