Ruszyłem w górę zaułka, skąd spoglądały na nas grupki zaciekawionych gapiów. Zsunąłem kapelusz niżej, by osłonić twarz. Byłem wściekły. Jak na kogoś, kto nie chciał, by Wróg wiedział o jego istnieniu, popełniłem w ciągu ostatniej godziny zbyt wiele błędów.
– Poczekaj – krzyknął Czarny. – Mamy wspólną sprawę. Pójdę z tobą.
Przystanąłem.
Był to jedyny sojusznik, na którego mogłem obecnie liczyć. Co nie zmieniało faktu, że miałem jeszcze w pamięci zdradzieckie ciosy, jakie wymierzył mi podczas trójstronnej walki.
– Dobrze – odparłem po chwili namysłu. – Ale będę cię miał na oku. Idź przodem.
Skinął głową.
Wyszliśmy z powrotem na ulicę Rhaudro, a potem ruszyliśmy przez Place Sześciu Rodów, klucząc ciemnymi arkadami. Początkowo zbudowano je po to, by ludzie mogli przedostać się przez otwartą przestrzeń bez wychodzenia na słońce. Jednak krzyżujące się pasaże podzieliły główny plac Serivy na cztery mniejsze prostokąty, a przy każdym z nich pobudowały swe siedziby inne rody. Nocą w zacienionych przejściach wybuchały gwałtowne potyczki i toczyły się pojedynki.
Gdy przecinając jeden z mniejszych placyków, wyszliśmy na otwartą przestrzeń, spostrzegłem, że Czarny co chwila na mnie zerka. A dokładniej – na mój cień.
Byłem dużo ciemniejszy od jego cienia – plama smoły, która pełzła po bruku.
W rogu placu przeszliśmy obok kamienicy kupieckiego rodu Y’Derrano i wkroczyliśmy na pnącą się ku górze aleję Klonów. Brała ona swą nazwę od rzędu starych drzew zapewniających przechodniom odrobinę bezpiecznego cienia. Szliśmy najkrótszą drogą pod Zamkowe Wzgórze w nadziei, że Detrano okaże się wolniejszy od nas, straci czas, klucząc, by zmylić pościg.
Tak się jednak nie stało. Kiedy dotarliśmy na plac, gdzie właśnie rozchodzili się ostatni ludzie zawiedzeni brakiem królewskiej audiencji, Detrano był już na środku otwartej przestrzeni. Wyprostował się, szedł swobodnie. Jego siwizna zalśniła w słońcu srebrem. Strażnicy w złotych maskach wyprężyli piersi.
Było za późno.
Czarny Książę wymamrotał przekleństwo, a ja chwilę rozważałem, czy warto otworzyć cieńskrót gdzieś do ogrodu. Pałac miał jednak dobrych cieńmistrzów, którzy szybko mogli wykryć mój tunel. A nawet gdyby się udało, to osoba w moim stroju, z grubsza tylko przypominająca człowieka, nie mogła przecież liczyć, że przejdzie przez pałac niezauważona.
Książę odwrócił się do mnie.
– Teraz możesz mi to chyba wyjaśnić… Arahon? Ledwie chwilę temu widziałem, jak wnosili cię do kaplicy w trumnie. Teraz znowu chodzisz i ścigasz Detrano. Jak to się stało?
– Nie będziemy tu rozmawiać. – Rozejrzałem się na boki. – Chodźmy w jakieś spokojniejsze miejsce.
V
Zatrzymaliśmy się w skromnym szynku nieopodal Wieży Głodowej. Patrząc na okrągły masyw, w którego czeluściach konali wrogowie króla oraz inkwizycji, napychaliśmy się kiełbasą w ziołach i pieczonymi dzwonkami morskich ryb. Książę jadł jak głodomór, co jakiś czas rzucając na boki podejrzliwe spojrzenia. Ja zmusiłem ciało do przełknięcia kilku kęsów, wiedząc, że muszę je odżywiać, by nie zmarniało. Jedzenie nie sprawiało mi jednak przyjemności. Wtłaczanie martwego mięsa i roślin do własnego wnętrza wydawało mi się ohydne, a to co ludzie nazywali smakiem – błahym, niegodnym uwagi odczuciem.
Cienie żywiły się w dużo bardziej cywilizowany sposób.
W trakcie posiłku krótko opowiedziałem Czarnemu Księciu, kim jestem, stosując tak wiele uproszczeń, jak tylko było to możliwe. Powiedziałem, że nazywam się Yrahon i jestem cieniem Arahona. Dzięki anatozyjskiej sztuce tajemnej zdołałem przeżyć śmierć właściciela i teraz szukam zemsty.
Nie wiem, czy to kupił, niemniej w zamian sam streścił mi swoją historię.
Trzymając w dłoni szklanicę, rozparty na ławie po dobrym posiłku, opowiadał ze spokojem, jak rok temu postanowił urozmaicić sobie nudę florentyńskiego wygnania. Przejadł mu się już smak wina, owoców morza i kobiet Południa, które dużo częściej perfumowały się, niż myły, a dla słynnego bohatera wojny dwudziestoletniej rozchylały okiennice równie chętnie jak uda.
Pochłonięty drobnymi romansami, Książę zaczął zdawać sobie sprawę, że czegoś mu brakuje. Coraz częściej patrzył na zachód, za morze, w stronę Serivy. Coraz częściej myśl o tym, że umrze stary i gruby, w swojej kipiącej bogactwem posiadłości, otoczony przez ciemnoskórą służbę, napawała go strachem.
Czuł, że póki zostało mu jeszcze kilka lat męskiej siły, musi zrobić coś znaczącego.
I tak oto postanowił spisać pamiętniki z wojny i burzliwych lat powojennych z dokładnością, na jaką nie zdobył się wcześniej żaden dziejopis. Nie szczędząc szczegółów, odmalował w memuarach najsekretniejsze polityczne machinacje i niuanse walki o władzę nad Vastylią.
Pierwszy tom skończył rok temu. Miesiącami rozważał, jak go upublicznić, aż pewien znajomy polecił mu usługi niejakiego Elhandra Caminy, drukarza i przedsiębiorcy z Serivy, który kupił niedawno od niego przekład księgi o florentyńskich tańcach.
Książę nie zastanawiał się długo. Najęty skryba wykonał kopię manuskryptu, po czym Czarny wysłał go do Serivy, do pana Caminy. Wkrótce przyszła odpowiedź – drukarz zgodził się wydać tekst, proponował uczciwy podział zysków, prosił o jak najszybsze ukończenie pozostałych tomów.
Radość Czarnego Księcia nie trwała jednak długo. Jego działanie musiało obudzić jakieś z dawna uśpione siły, bo ledwie tydzień po przyjściu odpowiedzi drukarza wiejska posiadłość Księcia, której położenie utrzymywał w ścisłej tajemnicy, została zaatakowana.
Przez wrogów z piekła rodem.
Czarny Książę wiedział, że wielu w Serivie pragnie jego śmierci. Choćby Detrano, z którym stoczył krwawą, przegraną walkę o wpływy. Nienawidziły go też głowy co najmniej dwóch starych rodów, których przedstawicieli bezpośrednio lub pośrednio wysłał na drugi świat w śmierdzących krwią i strachem latach po wojnie. Zarówno swoją miejską, jak i wiejską posiadłość we Florentynii chronił dobrze. Jednak zbrojni, którzy pełnili u niego straż, choć pochodzili z doskonałych szkół, w takiej walce nie mieli najmniejszych szans.
Zabójcy, którzy zaatakowali posiadłość po północy, władali bowiem samą ciemnością. Pojawiali się i znikali na życzenie, uderzając i strzelając z najmniej oczekiwanych miejsc.
Było ich dwoje, mężczyzna i kobieta.
W ledwie kilka minut cała służba była martwa, a Czarny Książę uszedł z życiem tylko przypadkiem, wymykając się tajnym przejściem, które prowadziło nad rzekę.
Wiedział, że we Florentynii nie ma już dla niego miejsca. Mógłby się gdzieś zaszyć, ale tak wyszkoleni łowcy i tak prędzej czy później by go odnaleźli. Jako wytrawny szermierz, który w młodości dwukrotnie wygrał turniej o podwiązkę królowej, wiedział też, że bierne oczekiwanie na cios zazwyczaj nie jest dobrym pomysłem.
Postanowił kontratakować – znaleźć osobę, która wysłała zabójców, i odpłacić jej pięknym za nadobne. Planował również przesłuchać tajemniczego Caminę, bo myślał, że to właśnie on doniósł odpowiednim ludziom o manuskrypcie.
Czarny Książę wykupił najlepszą kajutę na statku, który miał wkrótce odpłynąć do Serivy. Załadował nań większą część swojego majątku. Następnie, gdy zabójcy czekali już na niego w porcie, opuścił Florentynię Rogatą Bramą, na wozie kupionym od handlarza winem, mając przy sobie tylko jedną sakiewkę, broń i pałając żądzą zemsty.
Gdy przybył do Serivy, skontaktował się z Caminą. Postanowił spotkać się z nim w miejscu, gdzie nie obawiał się zasadzki – na Klasztornym Wzgórzu, które za czasów młodości poznał jak własną kieszeń.