Coś jednak poszło nie tak.
Zamiast drukarza pojawiła się kobieta, która nazywała siebie Legionem. Nie była rozmowna, ale z paru słów, które zamienili między uderzeniami rapiera, Czarny wywnioskował, że przysłała ją ta sama osoba, która nasłała zabójców, by splądrowali jego posiadłość.
Miejsce i czas spotkania mógł jej zdradzić tylko Elhandro Camina.
Książę cudem uniknął śmierci z rąk Legionu; w tym samym czasie Y’Barratora, który miał się z nim spotkać, wpadł na Holbranvera i porywaczy.
Słuchałem tego w zdumieniu, nie wierząc, że los tak sobie z nas zakpił.
Czarny snuł swoją opowieść dalej. Zza murów wieży dobiegł stłumiony ryk. W tawernie ludzie śmiali się głośno.
Po spotkaniu z Legionem Książę zrozumiał, że przeciwnik ma zbyt wiele potężnych sług. Postanowił zorganizować sobie pomoc. Chodząc po portowych tawernach i szynkach, wynajął kilku starych zabijaków. Potem posłał ich do drukarni Elhandra Caminy, by go porwali. Musiał przesłuchać drukarza.
Niestety Caminę chronił przyjaciel, wyborny szermierz, który stanął im na drodze. Najemnicy, nie mogąc przełamać jego oporu, chwycili się skrajnych środków i podpalili drukarnię. Camina z obrońcą uciekli przez poddasze.
Książę był pewien, że jego manuskrypt strawiły płomienie. Mimo to nie zaznał spokoju. Gdy Camina znalazł się poza jego zasięgiem, nie miał już bowiem żadnego punktu zaczepienia, żadnego wątku, który pozwoliłby mu kontynuować śledztwo.
Zaczął rozpytywać w mieście o Legion i o parę łowców, która zaatakowała go we Florentynii. Nie dowiedział się wprawdzie niczego konkretnego, ale zwrócił na siebie uwagę człowieka, który również prowadził śledztwo w ich sprawie – inkwizytora pracującego dla eklezjarchy.
Czarny Książę szczerze nienawidził Andreosa. Po wojnie, gdy w Serivie tworzył się nowy układ sił, malowany na tkaninie miasta krwią spływającą nocą do rynsztoków, eklezjarcha był jego głównym wrogiem. Książę wiedział jednak, że nie może przebierać w sojusznikach. Andreos był naturalnym wrogiem jego wroga, bo ten posługiwał się cieńprzestrzenią w mroczny, zakazany sposób, wysługiwał sie też antyhelionami i asasynami szkolonymi w Anatozji.
Tak Książę zaczął współpracować z inkwizycją.
Andreos, upewniwszy się wcześniej o jego szczerości, wyjawił mu, czego już się dowiedział. Według eklezjarchy w pałacu, w najbliższym otoczeniu króla, ktoś prowadził własną polityczną grę, korzystając z bierności i nieudolności władcy. Robił to przerażająco skutecznie.
Nocą z kwater dworzan szły do miasta rozkazy w zalakowanych kopertach, przez które tajemniczy zleceniodawca rozszerzał swoje wpływy. Jego sługami oraz informatorami zostało wielu urzędników portowych. Zbrojnym ramieniem był ród Lammondów wraz z wasalami, których kupiono za skrzynie złota oraz klejnotów z Południa. W podobny sposób przeciwnik zaczął zdobywać wpływy wśród innych rodów. Według Andreosa na pewno miał już w kieszeni Rodriganów. Prawdopodobnie także klan Y’Derrano.
Podniosłem kielich do ust, by zamaskować konsternację. Urzędnicy portowi? Rodriganowie? Zaczynałem się zastanawiać, czy Arcuzon również nie był pionkiem w tej grze. I czy sam nie wszedłem do niej przypadkiem dużo wcześniej, niż myślałem. Wtedy, kiedy zapadł na mnie wyrok, który miał pogodzić Arcuzona i podległych mu bandytów z Rodriganami.
Jeśli tak, to córka Legionu nie pracowała dla Arcuzona przypadkiem.
Rozpracowywała Wroga, zaczynając od jego najmniejszych figur.
Co za fatalny zbieg okoliczności postawił ją na drodze Arahona! Zabijając ją, nie tylko zwrócił przeciw sobie Legion i całą Patrę, ale też nieświadomie pomógł Wrogowi.
Książę przerwał opowieść, widząc, że się zamyśliłem. Dałem mu znak, by kontynuował, choć miałem ochotę wyć i walić czołem o ścianę. Mój rozmówca zaczął teraz wyraźnie unikać szczegółów, ale domyśliłem się, że był to czas porwań i przesłuchań. Bardzo wielu przesłuchań, prowadzonych przez inkwizytorów za pomocą wszystkich możliwych brutalnych metod.
Wreszcie Księciu i Andreosowi udało się złamać kilku podwładnych Wroga i umieścić w jego szeregach informatorów. Jeden z nich znajdował się w szkole szermierczej Bittruccich przy alei Fuerrera. Drugi był lokajem w Casa Viletta, gdzie dowiedział się, że tajemniczy pracodawca Lammondów pragnie ponad wszytko pewnej szklanej płytki z obrazkiem.
Cieniorytu.
To właśnie ów lokaj ledwie cztery dni temu doniósł Księciu, że Lammondowie planują przeprowadzić atak najbliższej nocy. Zlokalizowali cienioryt i zamierzają go zdobyć. Informator ze szkoły szermierczej potwierdził, że jego towarzyszom powierzono to zadanie.
Andreos zebrał swoich najlepszych ludzi, na ich czale postawił Czarnego, a potem kazał mu zdobyć płytkę.
Przed świtem nadeszła wiadomość od informatora. Twierdził, że akcja się powiodła – wzięli zakładników oraz cienioryt, a teraz czekają w szkole przy alei Fuerrera na dalsze rozkazy. Książę zaatakował natychmiast, ale napotkał dwie przeszkody. Po pierwsze, inkwizytorzy Andreosa nie walczyli tak dobrze jak uczniowie Bittruccich. Po drugie, w tym samym momencie budynek zaatakowali Arahon z Legionem.
Trafili tam za późno. Arahon ocalił Iorandę, zdobył cienioryt i próbował uciec…
Czarny stanął nad moim ciałem jako jeden z pierwszych. Nie znalazł jednak przy Y’Barratorze cieniorytu, co bardzo mnie zaskoczyło.
Musiałem wszystko jeszcze raz dokładnie przemyśleć, ale w tej chwili nie miałem na to czasu. Poza tym interesowało mnie, co Książę robił w ostatnich dniach, po śmierci Arahona.
Okazało się, że w południe, gdy straż zabrała mojego trupa do garnizonu, odnalazł Iorandę w jej domu przy ulicy Dehinjo. Byli tam również Elhandro Camina oraz Sanne. Czarny upewnił się, czy kobiecie niczego nie potrzeba, za co poczułem dla niego wdzięczność. Wypytywał też o cienioryt – bez skutku. Co więcej, zamieniwszy wreszcie kilka słów z drukarzem, zrozumiał, że to nie Camina go zdradził.
Wróg w inny sposób dowiedział się o planowanym wydaniu memuarów. Nie chciał dopuścić, by ujrzały one światło dzienne, zorganizował więc zamach na Księcia. Z pewnością nie wiedział, kto w Serivie posiadał pierwszy tom, bo inaczej zorganizowałby zamach również na Caminę.
Zaczęło mnie ciekawić, co takiego znajdowało się w manuskrypcie. Żałowałem, że Arahon nie przeczytał go, kiedy miał czas. Spytałem o to Księcia, a ten odparł, że było tam wiele brudów o wszystkich rodach, Andreosie, kilku dworzanach i grandach. Nie miał pojęcia, która z tych osób mogła się poczuć szczególnie urażona.
Powiedziałem mu, że rękopis przetrwał pożar i że w dniu mojej śmierci znajdował się w domu Iorandy. Książę wiedział to już jednak od Caminy. Dodał tylko ze smutkiem, że nie był pierwszą osobą, która tego dnia odnalazła Iorandę. Ledwie godzinę przed nim do domu Iorandy przybyła Legion, ranna i zdyszana po walce.
Wypytała o cienioryt, który bardzo chciała zobaczyć, zabrała manuskrypt Caminy, zostawiła kobiecie na stole małą garstkę klejnotów, a potem rozpłynęła się w powietrzu.
To jeszcze bardziej zamieszało mi w głowie. Skoro cieniorytu nie wzięła ani Legion, ani Ioranda, ani nie zdobył go Książę – któż to zrobił?
Gdy Czarny skończył mówić i dopił drugi kielich wina, siedzieliśmy przez chwilę, mierząc się wzajemnie wzrokiem. W końcu powiedziałem coś, co wydawało się obecnie najrozsądniejsze:
– Ten sam człowiek zabił Arahona i chce zabić ciebie. Musimy działać razem.