Выбрать главу

– Przecież…

Nie dała mi dojść do słowa.

– A co stało się podczas wojny, gdy wasza uwaga była skupiona na polach Północy?

– Przepadły kolonie – odparłem. – Seriva straciła Tryburg, Brunszwia Somganikę.

– A Hebanowa Pani rozszerzyła swoje dominium.

Wszystko zaczynało się układać w klarowny, przerażający obraz. Tylko jedno pozostawało niejasne.

– Więc komu ty służysz? – spytałem. – Jaki jest interes Patry?

– Patra to pyłek na porządku świata. Mała wysepka, która prócz oliwnych gajów może się poszczycić tylko niezdobytymi fortecami oraz narodem wolnych ludzi, korsarzy. W nas żyją stare obyczaje z czasów sprzed imperium Anatozji, sprzed Żeber. Trwamy od wieków dzięki szlakom handlowym między Północą a Południem, Wschodem a Zachodem. Dzięki temu, że Morze Sargassowe jest niczyje, choć walczą o nie różne potęgi. Poza tym…

Przerwała, patrząc mi w oczy. Widziałem, że się waha. Nie chciała mi zdradzać wszystkiego.

Zdobyłem się na najbardziej niewinny uśmiech, na jaki było mnie stać.

– …poza tym jako mały naród znaleźliśmy sobie potężnego sojusznika – dokończyła. – Który jest zapiekłym wrogiem Hebanowej Pani.

– Niech zgadnę – odparłem. – Wszechcień?

Udało mi się ją zaskoczyć.

– Skąd wiesz?

– Zapominasz, że sam byłem ciemną istotą.

– Więc rozumiesz, że Wszechcieniowi nie jest po drodze z planami Hebanowej. Niepokoi go jej rosnąca potęga w obu światach, dlatego od jakiegoś czasu przerzuca pod oba Żebra swoich agentów – świadomych i nieświadomych. Dzięki temu pierwszy zrozumiał, że powstaje skrót między Serivą a Karakum. A kiedy powstanie… Morze Sargassowe stanie się nagle wewnętrznym akwenem tej diabelskiej jędzy.

Zapadła cisza. Kadłub statku skrzypiał, liny trzeszczały. W porcie nawoływało się dwóch pijanych marynarzy, a mewy przedrzeźniały ich z rei, bo nigdzie w okolicy nie było akurat chłopca z procą, który by je przegonił, aby przypadkiem nie rzuciły na kogoś cienia.

Kręciło mi się w głowie niemal tak samo jak tym żeglarzom. Imperia, spiski, półbogowie. To dużo jak na prostego nauczyciela szermierki z ulicy Alaminho. Zemsta to jedno, ale gdy wyobrażałem sobie ibryjskich wojowników na ulicach Serivy…

– Musimy powstrzymać Hermeneza – powiedziałem. – Zabić go.

Legion skinęła głową.

W myślach testowałem różne scenariusze. Wkraść się do pałacu nocą i zamordować władcę? Niewykonalne. Wiedziałem, że jego formy nie da się zniszczyć jednym skrytobójczym ciosem. Biorąc pod uwagę to, co powiedziała Legion, trzeba będzie walczyć długo, jednocześnie po jasnej stronie oraz w cieńprzestrzeni, by rozdzielić konstrukt z powrotem na części składowe. By do tego świata wróciło jego śmiertelne ciało. A tymczasem na jedno wezwanie króla w ciągu kilku chwil przybędzie słoneczna straż. Może powinienem zebrać sojuszników w rodach przeciwnych władcy oraz pozostałych przy życiu inkwizytorów, wyjawić im prawdę, a potem otwarcie zaatakować pałac? Niestety, tak rozległy spisek nie miał szans. Brakowało czasu, a na dodatek ktoś mógł zdradzić.

Rozważyłem też dywersję, która zwabiłaby pałacowy garnizon do miasta – jakieś zamieszki, coś w stylu starć pergaminników z antyformalistami. Miałem kilku wiernych uczniów, którzy mogli pomóc. Tyle że fizyczna odległość była bez znaczenia dla słonecznej straży, w której służyli cieńmistrzowie. Gdy dostaną wezwanie z pałacu, przybędą niemal natychmiast.

Legion widocznie myślała o tym samym. Wzięła głęboki wdech i jednym krótkim zdaniem powiedziała, co musimy zrobić. Zamurowało mnie, ale po chwili przyznałem jej rację.

Nie widziałem innej drogi.

– Na pewno rozumiesz, co to oznacza? – rzekła. – Jaka będzie cena?

Skinąłem głową. To, o czym właśnie tak lekko mówiliśmy, otwierało przed Serivą drzwi w przyszłość ponurą i niepewną.

– Pytanie nie brzmi, czy to zrobić – stwierdziłem – tylko jak. Dwie osoby sobie nie poradzą.

– Mamy coś, co powinno pomóc. Wszechcień przewidział, że może do tego dojść. Odpowiednio nas wyekwipował.

Uśmiechnąłem się krzywo i odparłem:

– Nic dziwnego. Jeśli nam się uda, będzie mu to bardzo na rękę.

– Co z tego, że na tym skorzysta? Dla nas, dla naszego kraju i twojego miasta to jedyne wyjście. Nawet jeśli potem zginiemy, walcząc z Hermenezem, powstrzymamy plany Hebanowej Pani na wiele lat.

– To nie takie proste. Gdy tylko władca zrozumie, co robimy, skieruje przeciw nam wszystkie siły. Każdego cieńmistrza, każdego gwardzistę. Nie mamy szans.

– Chyba że coś ich zajmie. Oderwie od pałacu.

Zacząłem kalkulować, ile osób mogłem jeszcze zaangażować w naszą sprawę. Dopiero po chwili spostrzegłem, że Legion uśmiecha się pobłażliwie.

– Słucham – powiedziałem. – Zaskocz mnie.

– Nasz sposób na odwrócenie uwagi wszystkich zbrojnych w mieście… jest tutaj – odparła, otwierając mały skrót na blacie, w cieniu pękatego dzbana.

Coś zmaterializowało się po drugiej stronie.

– Pomyślisz, że nie mamy serca – powiedziała. – Mamy. Ale wiemy też, że musimy wykorzystać każdą przewagę, jeśli chcemy pokonać czempiona Hebanowej Pani. Dlatego patrz i zastanów się dobrze. Musisz tylko powiedzieć „tak”.

Zajrzałem. Przeszedł mnie dreszcz.

Teraz już wiedziałem, że gdzieś po drodze do tego momentu zgubiłem sam siebie. Gdybym wciąż był Arahonem, gdyby nie połączenia z ludźmi takimi jak Gert i Kalhira, dla których misja była ważniejsza od ludzkiego życia, z pewnością powiedziałbym „nie”.

Ale Arahon Y’Barratora nie żył, zgubiony przez naiwność i wiarę w ideały. Zastąpiłem go ja, pragnący tylko jednego: śmierci świecącego drania, przez którego zginęło tylu moich przyjaciół.

Patrzyłem w cieńskrót, za którym w mroku, wilgoci i duchocie kłapały oślinione szczęki; gdzie guzowate ręce drapały ciała wykręcone głodem i nienawiścią do życia.

– Tak – powiedziałem.

XI

Seriva się zmieniła. Po szaleństwach święta Juarhad miasto przycichło, posmutniało – jak pijak, który w dzień po libacji liczy ostatnie miedziaki. Rozbite gliniane kufle, nasiąknięte błotem wycinanki, osmolone resztki fajerwerków – wszystko to walało się w alejach i zaułkach. Mieszkańcy nie spieszyli się z ich sprzątaniem.

W niższych dzielnicach roiło się od patroli gwardii. Zbrojni krążyli od gospody do gospody, od szynku do szynku, przepytując zarówno nowych gości, jak i stałych bywalców. Oficjalnie prowadzili śledztwo w sprawie śmierci eklezjarchy oraz inkwizytorów. Zginęli bowiem wszyscy wysocy rangą ludzie Andreosa. Część w kancelarii inkwizycji, część na ulicach i w domach, gdzie dosięgnął ich zatruty kolec. Ocaleni spotkali swoje przeznaczenie w ciągu następnych nocy. I tak arcyinkwizytor Giordano Battistego został zamordowany w swojej silnie strzeżonej wieży. Arcyinkwizytora Salvadora Bragę zastrzelono, przebijając ścianę jego sypialni pociskiem z cieństrzelby. Zginęło też wielu niższych rangą sług i donosicieli Andreosa. Pozostali przy życiu rozpłynęli się w powietrzu. Ludzie żartowali, że z Serivy uciekają stadami szczury o karmazynowym futrze.