Выбрать главу

Dopiero po chwili dopadła mnie myśl, jak nonsensowne było ratowanie zwierzęcia, gdy miało zginąć tylu ludzi.

Lont kurczył się szybko. Był dwuminutowy – nie chcieliśmy, by ktoś zdążył odnaleźć ładunek, gdy będziemy uciekać.

– Biegniemy – rzekła Legion.

Pomknęliśmy w stronę czarnych zaułków Klasztornego Wzgórza.

Gdy jasny błysk rozerwał niebo nad Serivą, a huk zatrząsł murami, my wspinaliśmy się na dach starego domu. Ogłuszony, puściłem gzyms, ale Legion chwyciła mnie za ramię i pomogła mi wdrapać się na górę. Stamtąd zobaczyłem, że ku niebu wzniosła się kolumna sinego pyłu, wyrastająca spomiędzy pozbawionych okien budowli na Klasztornym Wzgórzu.

Ludzie w całej okolicy pozrywali się z łóżek. Okiennice otwierały się na oścież, rozsuwano grube kotary. Huk obudził coś jeszcze: istoty, które dla mieszczan były tylko legendą, a jednak istniały naprawdę, zmarniałe i głodne, żywiące się nieszczęśnikami, których porywały przez sklecone niezdarnie skróty.

Teraz, gdy runęła cała wschodnia ściana klasztoru, pierwszy raz od dziesięcioleci Milczące Siostry zobaczyły światło księżyca i blask miasta.

Wraz z blaskiem do ich siedziby wdarły się zapach ludzkich ciał oraz śmiechy i głośne rozmowy z portowych tawern.

Milczące Siostry zawyły z rozkoszy.

Chciały jeść.

* * *

Zaczęło się od jednego, wibrującego w nocnym powietrzu ryku, który dotarł do nas od strony Wzgórza. Jakiś pechowy przechodzień musiał skracać sobie drogę przez tamtejsze uliczki i był pierwszą istotą, na którą natknęły się uwolnione Siostry.

Zrobiło mi się niedobrze, gdy sobie wyobraziłem, jak pożerają go żywcem.

Po tej solowej uwerturze, rozbrzmiewającej w szumie deszczu, zagrała cała orkiestra: kilka przeplatających się krzyków, prawdopodobnie z jakiegoś domu lub szynku. Po chwili dołączyły do nich kolejne.

Wkrótce rozległo się staccato pojedynczych nut, lawirujące wokół głównego motywu. Panika ogarnęła całą dzielnicę. Niektórzy krzyczeli już nie dlatego, że napadły ich Siostry, lecz dlatego że krzyki było słychać wszędzie wokół.

Siedzieliśmy na szczycie dachu, w mroku, wsłuchani w tę symfonię grozy. Czekaliśmy, kiedy pojawią się w niej nowe instrumenty. Wreszcie wrzaski ściągnęły na miejsce oddział nocnej straży. Tuzin zbrojnych przebiegł ulicą, kierując się w stronę Klasztornego Wzgórza. Chrapliwe rozkazy ich dowódcy rozbrzmiały pod nami: pojedynczy motyw egzotycznego instrumentu, który nie pojawił się już do końca utworu. Gdy znikli, nad wszystkie dźwięki wybił się nieludzki, wysoki ryk rannej Siostry. Potem jeszcze jeden. Dużo częściej dały się jednak słyszeć głosy mordowanych ludzi.

Muzyka zmieniała natężenie i tempo. Wreszcie cieńprzestrzeń zadrżała.

Zaczęliśmy wyczuwać skróty, którymi z dzielnicy Contegro skakali na Klasztorne Wzgórze pałacowi cieńmistrzowie oraz żołnierze z fortu przy porcie, całe kolumny zdyscyplinowanego serivskiego wojska. Widzieliśmy, jak wysypują się na jeden z placów: gromada srebrnych żuków w pancerzach ociekających deszczem.

Symfonia weszła w ostatnią fazę. Uderzyły bębny – rumor cieństrzelb. Strzeliły kaskadą wysokie werble – prochowe pistolety. Zadźwięczały rozbijane drzwi, wyłamywane okna. Siostry uciekały podwórkami, kryły się w kątach domów, syczały na wymierzone w nie ostrza halabard.

Strumieniami ciężkiego prochowego dymu walka rozlała się na przyległe dzielnice.

Legion się uśmiechnęła. Wszystko szło zgodnie z planem. Nawet deszcz jakby osłabł.

– Chyba pora, żebyś dała im sygnał – powiedziałem, nie odrywając wzroku od chaosu na ulicy.

– Już to zrobiliśmy – odparła.

Wyciągnęła zza pazuchy mosiężną lunetę i spojrzała dokładnie w przeciwną stronę niż Klasztorne Wzgórze, ponad nabrzeżem Serivy, na pomarszczoną wiatrem powierzchnię zatoki.

– Patrz – wskazała.

Wkrótce zobaczyłem coś, co przypominało trzy płetwy monstrualnych czarnych rekinów. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to trójkątne żagle patryjskich slupów.

– Latawica, Czerwona Bryza i Bicz Wschodu. – Legion podała mi lunetę.

Spojrzałem – i na moment odebrało mi mowę.

Powiedziała, że ma ludzi, którzy mogą odciągnąć od nas uwagę. Nie spodziewałem się jednak trzech ogromnych wojennych okrętów, z których najmniejszy miał po czterdzieści armat na każdej burcie. Ani roju gotowych do desantu korsarzy.

– Jak udało ci się utrzymać ich w tajemnicy tak blisko miasta?

– Seriva zrobiła się nieostrożna, jak gruby kupiec, który za długo śpi na złocie. Nasi ludzie czekali w małej zatoce bezludnej wyspy Montediablo, dwa dni drogi od Serivy. A takie czekanie wyczerpuje bardziej niż bitwa. Palą się do walki.

Patrzyliśmy, jak okręty suną ku miastu, popychane ostatnimi podmuchami burzowego wiatru. Wreszcie spostrzegł je któryś z wartowników fortu stojącego na cyplu między dwoma zatokami Serivy. Zagrała trąbka alarmowa. Na ciemnym dziedzińcu zajaśniały pochodnie, które wpełzły na mur niczym ognisty robak. Żołnierze na Klasztornym Wzgórzu, do których dotarł dźwięk, zmieszali się, nie wiedząc, gdzie są bardziej potrzebni. Ze skrótów wylewały się kolejne posiłki.

– Idziemy – zakomenderowała Legion. – Pora, żebyśmy wykonali swoją część.

Ześlizgnęliśmy się na ulicę i w cieniu podwórka otworzyłem skrót do Żebra Północy.

XIII

Choć byliśmy w cieńprzestrzeni, Żebro świeciło przed nami jak lampa za warstwą ciemnego muślinu. Długie i gęste pływy mroku omijały blask budowli szerokim łukiem. Ich smoliste izobary tworzyły kopułę, której powierzchnia pozostawała w nieustannym ruchu. Patrząc na nią – i na stojącą pośrodku monumentalną wieżę – nie mogłem pozbyć się wrażenia, że mam przed sobą jakieś gigantyczne, mroczne odbicie wnętrza Pękniętej Kopuły.

U podnóża wieży było jasno. Cieńprzestrzeń przypominała tam raczej dzień na pogorzelisku, gdzie tumany dymu snują się po spalonych wzgórzach. Ponad tym wszystkim błyszczała jasna gwiazda: korona Żebra, morska latarnia w cieńprzestrzeni. Tworzyły ją cztery skróty, z których każdy prowadził do jednej z czterech wież, wybudowanych na bezludnych obszarach i zwróconych w cztery strony świata. Zawsze przynajmniej nad dwiema z nich świeciło słońce.

Dla mnie, byłej ciemnej istoty, ten kieł z szarego kamienia był intruzem, ciałem obcym wbitym w naszą ziemię przez ludzi. Gorzej nawet – bluźnierstwem. Przecież białe i czarne słońce miały swoje krainy, dane im przez Stworzyciela. Po co przenosić światło tego pierwszego do krainy drugiego? Ludzie nazywali to solaformizacją, a my – gwałceniem praw natury. Istoty cienia postrzegały białe światło jako wrogi żywioł. Zestalało i zamrażało cieńprzestrzeń, która żyła właśnie dzięki nieustannym pływom, ruchowi, gorącu. Cieńbokość alphur, której szczytu sięgała wieża, stała się dla nas lodowatym pustkowiem. Zupełnie jak dla ludzi przestrzeń pomiędzy gwiazdami.

Niewiele ciemnych istot potrafiło przeżyć w pobliżu Żebra. Tych, którzy polegli podczas drugiej wojny cieni, próbując je zburzyć, czczono u nas jako bohaterów. Na obszarze, który widziałem przed sobą, sześćset trzydzieści dwa lata temu nasi wojownicy starli się z armią kalifa Serivy w obcym żywiole, gdzie musieli skupiać wszystkie siły tylko po to, by wyjść z walki w jednym kawałku.

W przeciwieństwie do nich umiałem już sobie radzić z palącymi promieniami słońca. Szedłem więc w stronę Żebra pewnym, szybkim krokiem, a obok mnie kroczyła Legion.