Dopiero gdy byliśmy w połowie drogi, w burych kłębach u podstawy budowli zobaczyliśmy błyszczący okrąg. Gdy podeszliśmy bliżej, okazało się, że okrąg składał się z hełmów i masek, ostrzy halabard, obnażonych szpad, przeszywanych złotą nicią kapturów.
Czekało na nas dwunastu żołnierzy słonecznej straży i dwóch pałacowych cieńmistrzów.
– Podejrzewał coś – mruknęła Legion. Jej głos brzmiał tak, jakby był tłumiony przez grubą pierzynę.
Skinąłem głową. Żebra strzeżono bez przerwy, ale zwykle było tu zaledwie dwóch wartowników. Słoneczna straż liczyła niecałą setkę ludzi. Teraz część z nich król musiał wysłać do ochrony pałacu, a część zaangażować w dwie regularne bitwy, które toczyły się w niższych dzielnicach. Nie spodziewaliśmy się, że wokół Żebra ulokuje aż tylu gwardzistów. Nikt nie byłby na tyle szalony, żeby atakować właśnie to miejsce. Nikt prócz nas.
Ktoś ich ostrzegł? Czy może Hermenez był bardziej przewidujący, niż nam się zdawało?
Gdy weszliśmy w zasięg ich wzroku, jeden z cieńmistrzów wystąpił przed szereg i krzyknął:
– Stójcie, w imię króla! To wasza ostatnia szansa, by uratować życie swoje oraz przyjaciela.
Dobrze, że z tej odległości nie widział konsternacji na naszych twarzach.
– Służycie przeklętemu Wszechcieniowi, który jest wrogiem ludzi i całego jasnego świata – kontynuował. – W imię świętych przykazań, w imię waszej duszy zaklinam: wyrzeknijcie się Wszechcienia, porzućcie swoje zamiary!
Kiedy usłyszałem, jak na święte przykazania powołuje się sługa króla, który wymordował inkwizycję, uniosłem kącik ust w ironicznym uśmiechu.
– Wiemy, że Wszechcień od dawna umieszcza swoich agentów w Serivie. Schwytaliśmy waszego towarzysza. Król w swej łaskawości zdecydował, że jeśli nigdy więcej nie postawicie stopy na jego ziemi, puści go wolno, a was nie będzie ścigał.
Legion skinęła mi głową. Ruszyliśmy do przodu. Cieńmistrz dał znać strażnikom, a ci unieśli tarcze i przygotowali się do walki.
– Jeśli podejdziecie bliżej, zabijemy was, a wasz towarzysz zginie w męczarniach.
Nie wiedziałem, o kogo mu chodzi, i nie dbałem o to. Czy ten dworski kuglarz wiedział, że przed chwilą poświęciliśmy całe tuziny istnień? Że jedno więcej nie zrobi nam różnicy?
Cieńmistrz stał z rozdziawioną gębą. Widocznie trudno mu było uwierzyć, że dwoje ludzi mogło poważnie myśleć o zaatakowaniu drużyny słonecznej straży.
Po jasnej stronie poszatkowaliby nas w mgnieniu oka. Ale to była strona ciemna, a my byliśmy Szermierzami Cienia. Tutaj to oni nie mieli większych szans.
Pierwsza trójka, która wyszła nam naprzeciw z uniesionymi halabardami, nie miała nawet okazji wyprowadzić ciosów. Legion tylko popatrzyła na ziemię pod ich stopami, a ta zmieniła się w płynny cień, posyłając ich głęboko w dół, aż do cieńbokości kadesh, skąd buchnęły żar i fale mroku.
Jeden z królewskich cieńmistrzów poruszył dłońmi – chciał nurkować po towarzyszy, ale nie zdążył. Skoczyłem w cieńskrót, w który zapadli się gwardziści, jednocześnie przekierowując jego koniec.
Wyrosłem spod ziemi za plecami cieńmistrza i przebiłem go rapierem. Ostrze przesunęło się po jego kręgosłupie i wystrzeliło pod splotem słonecznym. Trysnęła krew, która w cieńprzestrzeni leciała zadziwiająco wolno.
Legion zrobiła to samo co ja. Wynurzyła się przy dwóch gwardzistach, by jednego przebić szpadą, a drugiemu wepchnąć sztylet pod maskę. Najbliżsi strażnicy rzucili się w moją stronę. Odwróciłem się do nich. Wiotczejącego cieńmistrza użyłem jako tarczy. Przyjąłem na niego dwa ciosy, a potem zatopiłem ostrze w oku jednego z nacierających. Wyrwałem je, gdy upadał. Następni strażnicy byli blisko, już podnosili broń.
Legion wyrosła z cienia za ich plecami.
Wszystko co nastąpiło potem, było tylko ponurą jatką. Pierwszym pokazem umiejętności złamaliśmy serca strażników. Za ich maskami nie widziałem już pewnych siebie spojrzeń, tylko zasnute strachem oczy ludzi, którzy wiedzieli, że są skazani na śmierć. A my tę śmierć odmierzaliśmy metodycznymi pchnięciami, nagłymi unikami, atakami przez cieńprzestrzeń.
Arahon we mnie zwijał się od wyrzutów sumienia, Kalhira tłumaczyła mu, że to za jego przyjaciół, a Gert na widok krwi chichotał jak szalony.
Gdy walka się skończyła, przeszedłem się wśród ciał, szukając człowieka, który z nami rozmawiał. Miałem nadzieję, że jeszcze oddycha i powie coś więcej o naszym rzekomym współpracowniku.
– Arahon! – krzyknęła Legion. – Co do diabła robisz? Musimy działać. Wkrótce mogą nadejść posiłki.
Skinąłem głową. Część straży była zajęta w dolnych dzielnicach, ale król lada moment mógł rzucić na nas rezerwy z pałacu. Walka trwała tylko chwilę, ale nie mogliśmy mieć pewności, że któryś z cieńmistrzów nie wezwał pomocy.
Wbiliśmy rapiery w szczeliny muru, a ja zdarłem z ramion płaszcz i ułożyłem go na głowniach, by tworzył prowizoryczny baldachim. Fragment ściany pogrążył się w mroku, a wtedy zacząłem tworzyć wraz z Legionem skrót, dużo dłuższy i trudniejszy niż wszystkie, które do tej pory zrobiłem.
Czułem się jak dżdżownica próbująca drążyć tunel w zbitym kamieniu. W skroniach mi łupało, a z nosa pociekła krew, której żelazisty smak czułem w ustach.
Wreszcie pękła ostatnia z cieńbokościowych zasłon. W mroku, który się nam ukazał, coś się ruszało.
– Jest! – krzyknęła Legion.
Zobaczyliśmy ładownię kołyszącego się na falach statku. W jej głębi błyszczały oczy ponurych, zarośniętych piratów.
Wezwani przez Legion mężczyźni przeszli na naszą stronę.
Przez cieńskrót przetoczył się pochód muskularnych ramion, jaskrawych jedwabi, odciętych uszu, wypalonych piętn. Było ich jednak tylko sześciu. Czterech niosło owinięty szmatami sześcian. Legion podeszła i zdjęła płótno. Od razu poznałem urządzenie – to za jego sprawą spotkałem się pierwszy raz z Arahonem.
Ładunek cieńbokościowy podobny był do tego, jaki posiadali obrońcy Koppendamu. Gdy użyli go podczas naszego szturmu, ze stu ochotników wróciło tylko pięciu. Arahon podpowiedział mi zaraz, że z tych pięciu żaden już nie żyje. Zginął cieńmistrz Hasim, zginął D’Artides z Serivskiej Trójki, zginął Y’Barratora, a dwóch pozostałych weteranów zapiło się na śmierć w Lwiej Grzywie.
Legion spostrzegła, że przypatruję się intensywnie sześcianowi.
– To prezent od Wszechcienia? – zapytałem.
– Niejedyny – odparła, dając podwładnym znak, by ułożyli ładunek pod Żebrem.
Pomyślałem o tym, jak dziwnie potoczyło się moje życie. Dawno temu, kiedy jeszcze byłem ciemną istotą i nie wiedziałem o istnieniu Arahona, nienawidziłem Wszechcienia. Widziałem w nim tyrana, zagrożenie dla wolności. A teraz stałem się jego sojusznikiem w najbardziej pokrętny sposób, jaki można było sobie wyobrazić. Korsarze skończyli zakładać ładunek.
– Zobaczymy, co potrafi. – Uśmiechnąłem się.
Żebro Północy wznosiło się na fundamencie jedynej stałej i poziomej powierzchni w tym świecie. Anatozyjczycy zbudowali je na skamieniałym potężnym pływie, który wydobyli z dużych cieńbokości i zamrozili słonecznym światłem.
Twarde podłoża – jedyne, po których mogli chodzić ludzie – tworzyły się czasem na granicach cieńbokości niczym kra. Potrafili je również wymrażać cieńmistrzowie. Ładunek cieńbokościowy mógł roztopić te miejsca, rozerwać je w powodzi mroku.
Gdy słudzy Legionu ułożyli go ostrożnie pod murem, kobieta odprawiła ich ruchem dłoni. Wytatuowane plecy zniknęły w skrócie, a ten się zamknął. Zostaliśmy sami pod strzelistym masywem Żebra. Legion sięgnęła do ładunku i skruszyła detonującą pieczęć.