Выбрать главу

— Gdzie jest Nick? — zapytał Chalk.

— Wyszedł. Myślę, że śledzi dziewczynę!

— Wczorajszego wieczora o mały włos nie popełnił błędu.

Dziewczyna odwiedziła Arkadię i nie była właściwie chroniona. Jakiś idiota ją tam obłapywał. Nick miał szczęście, że dziewczyna się oparła. Chcę ją oszczędzić.

— Tak. Oczywiście.

— Naturalnie nikt jej nie poznał. Już o niej zapomniano. Ważna w zeszłym roku. Dzisiaj nie znaczy nic. Jednakże — komentował Chalk — można jeszcze wykroić z tego dobry materiał, jeśli sprawa zostanie odpowiednio zaaranżowana. A jeśli jakiś nieświadomy facet dostanie ją w swoje łapy i zepsuje, cała historia upadnie. Nick powinien jej lepiej pilnować. Powiem mu to, a ty zajmij się Burrisem!

Aoudad szybko wyszedł z pokoju. Chalk siedział nucąc coś leniwie. Dobrze się bawił. To się powinno udać, Publiczność będzie zachwycona, jeśli romans rozwinie się. Oznaczało to forsę. Chalk oczywiście więcej pieniędzy nie potrzebował. Pieniądze były dla niego motywem działania kiedyś. Teraz już nie. Również zdobycie większej potęgi nie sprawiało mu właściwie przyjemności Chalk uważał, że zdobył wystarczającą władzę i gotów byłby zrezygnować z dalszych zdobyczy, gdyby wiedział że będzie mógł zachować to, co już osiągnął. Teraz jednak było to coś innego. Jego decyzjami kierował obecnie jakiś wewnętrzny przymus. Kiedy miłość pieniądza i miłość władzy zostały już zaspokojone, pozostaje miłość dla miłości. Tylko że Chalk nie znalazł swojej miłości tam gdzie znajdowali ją inni. Miał jednak swoje potrzeby Minner Burris i Lona Kelvin może byli w stanie ją zaspokoić. Kataliza. Synergia. Później zobaczy. Zamknął oczy.

Wyobraził sobie, że jest nagi i unosi się swobodnie w błękitno-zielonym morzu. Wysokie fale uderzały w jego gładkie, białe boki. Ogromne ciało poruszało się z łatwością, ponieważ znajdował się w stanie nieważkości, unoszony na łonie oceanu. Kości nie uginały się pod wpływem przyciągania ziemskiego. Chalk poruszał się szybko, tu i tam demonstrując w wodzie swą zwinność. Wokół niego igrały delfiny, ośmiornice i marliny. Obok z powagą poruszał się głupawy okoń. Sam nie był mały, ale tym razem przytłaczał go lśniący ogrom Chalka.

Na horyzoncie Chalk widział łodzie. Ludzie zbliżali się. Uniesione, zacięte twarze. Teraz stał się dla nich zdobyczą. Zaśmiał się głośno. Gdy łodzie zbliżyły się, zwrócił się ku nim, drażniąc, zmuszając do wysiłku. Był tuż pod powierzchnią, lśniąc bielą w świetle południa. Fale omywały mu boki.

Łodzie zbliżały się. Chalk zawrócił. Wielkie harpuny uderzyły w wodę. Jedna z łodzi wyskoczyła nagle w powietrze, rozsypując się w drzazgi i wyrzucając do wody swój trzepoczący się ładunek ludzki. Krótki wysiłek oddalił go od ścigających. Wyrzucił w górę gejzer wody dla uczczenia swego triumfu. Następnie zanurzył się, wydając radosne dźwięki, dążąc w głębię i po chwili jego biała sylwetka zniknęła w odmętach, gdzie światło nie miało prawa wstępu.

Rozdział 6

Dzięki, Moder pozwól mi umrzeć!

— Powinieneś wyjść ze swego pokoju — zasugerowała zjawa łagodnie. — Pokaż się światu. Stań z nim twarzą w twarz. Nie ma się czego bać!

— Znowu ty? — jęknął Burris. — Zostaw mnie w spokoju!

— Jak mogę cię zostawić? — zapytało jego drugie ja.

Burris wpatrywał się w gęstniejącą ciemność. Dzisiaj jadł już trzy razy, więc pewnie nastała już noc. Nie obchodziło go to. Lśniący podajnik dostarczał mu żywność, o jaką poprosił. Zmiany dokonane w jego ciele usprawniły system trawienny. Zmiany jednak nie były duże. Niewielkie to szczęście, ale mógł jeść ziemskie jedzenie. Bóg jeden tylko wiedział, skąd brały się jego enzymy, ale były to te same enzymy. Renina, pepsyna, lipazy, amylaza, trypsyna, ptyalina. Cały zestaw. Co się stało z jelitem cienkim? Jaki był los dwunastnicy i innych organów? Co zastąpiło krezkę i otrzewną? Wszystkie zniknęły, ale renina i pepsyna nadal wykonywały swoje zadania. Tak przynajmniej orzekli ziemscy lekarze. Burris czuł, że najchętniej przeprowadziliby sekcję, żeby bliżej poznać jego sekrety. Jeszcze nie. Jednak jeszcze nie. Zbliżał się do tego momentu, ale to jeszcze potrwa.

Zjawa jego dawnej szczęśliwości nie chciała zniknąć.

— Spójrz na swoją twarz — powiedział Burris. — Twoje powieki poruszają się w głupi sposób — z góry na dół i mrugają. Oczy są tak prymitywne. Kurz dostaje ci się do gardła przez nos. Muszę przyznać, że jestem znacznie doskonalszy niż ty.

— Oczywiście. Dlatego właśnie mówię — wyjdź! Niech ludzkość cię podziwia.

— Kiedy to ludzkość podziwiała swoje udoskonalone modele! Czy pitekantropus zachwycał się pierwszymi (neandertalczykami? Czy neandertalczycy podziwiali człowieka rozumnego?

— Analogia nie jest właściwa. To nie ewolucja pozwoliła ci wyprzedzić ludzkość. Zmiana przyszła z zewnątrz. Nie mają powodu, żeby cię nienawidzić.

— Nie muszą mnie nienawidzić. Wystarczy, że się boją. Poza tym czuję ból. Łatwiej jest zostać w domu.

— Czy naprawdę tak trudno znieść ból?

— Przyzwyczajam się — powiedział Burris. — Jednakże każdy ruch powoduje ból. Te istoty jedynie eksperymentowały. Popełniły błędy. Ta dodatkowa komora serca. Kiedykolwiek kurczy się, odczuwam to w gardle. Albo te lśniące, przepuszczalne jelita. Gdy tylko coś zjem, odczuwam ból. Powinienem się zabić. To najlepsze rozwiązanie!

— Szukaj pocieszenia w literaturze — poradziła zjawa. — Czytaj! Kiedyś czytałeś. Byłeś oczytany, Minner. Masz do dyspozycji trzy tysiące lat literatury. Znasz kilka języków. Homer. Chaucer. Shakespeare.

Burris spojrzał w jasną twarz człowieka, jakim był kiedyś.

— Moder, dzięki; — pozwól mi umrzeć zaczął recytować.

— Kończ cytat!

— Dalszy ciąg nie pasuje.

— W każdym razie, dokończ!

— Abym wykupił z piekła Adama I ludzkość zatraconą — kontynuował Burris.

— Umrzyj zatem — powiedziała zjawa łagodnie — jeżeli potrafisz. W innym przypadku musisz żyć, Minner. Czy myślisz, że jesteś Jezusem?

— On również cierpiał z rąk obcych.

— Żeby ich odkupić. Czy odkupisz te istoty, jeżeli wrócisz do Manipool i umrzesz na ich progu? Burris wzruszył ramionami.

— Nie jestem odkupicielem. Sam potrzebuję odkupienia. Bardzo.

— Znowu biadolisz! Widzę twe ciało powieszone, twoją pierś, twoje ręce, twoje stopy przebite.

Burris zachmurzył się. Jego nowa twarz była dobrze przystosowana do pochmurnego wyrazu. Jego wargi odchylały się na zewnątrz jak muszla mięczaka, odsłaniając podzieloną na segmenty palisadę niezniszczalnych zębów.

— Czego chcesz ode mnie? — zapytał.

— A czego ty chcesz, Minner?

— Zdjąć z siebie to ciało. Wrócić do dawnego!

— To byłby cud. I chcesz, żeby cud zdarzył się tobie tu, w tych czterech ścianach?

— Takie samo dobre miejsce, jak każde inne.

— Nie. Wyjdź na zewnątrz! Szukaj pomocy!

— Byłem na zewnątrz. Obstukiwano mnie i opukiwano. Nic nie pomogło. Co mam zrobić? Sprzedać się do muzeum? Odejdź, przeklęty duchu! Won! Won!

— Twój zbawca żyje — powiedziała zjawa.

— Podaj mi adres!

Nie było odpowiedzi. Burris uświadomił sobie, że wpatruje się w ponury mrok. Pokój tchnął ciszą. Poczuł w sobie niepokój. Ciało jego potrafiło obecnie utrzymywać się w dobrej formie, mimo bezczynności. Było to ciało idealne dla astronauty, przygotowane do podróży i międzygwiezdnych i mogące wytrzymać długie okresy ciszy.