Выбрать главу

Tak właśnie dotarł do Manipool, które leżało na jego drodze. Człowiek był nowym przybyszem wśród gwiazd. Dopiero co oderwał się od swoich planet. Trudno było powiedzieć, co tam spotka i co się z nim stanie. Burris nie miał szczęścia. Przeżył. Inni leżeli w wesołych gromach pod plamistym słońcem. Włosi. Malcondotto i Prolisse nie przeżyli operacji. Byli ofiarami generalnej promy przed największym osiągnięciem Manipool — nim samym. Burris widział Malcondotto — martwego po operacji. Osiągnął spokój. Jeżeli potwór może wydawać się spokojny, nawet po śmierci. Prolisse był pierwszą ofiarą. Burris nie widział, co z nim zrobili. Dobrze, że nie widział.

— Wyruszył do gwiazd jako człowiek cywilizowany, umysłowo elastyczny, czujny. Nie zwykły załogant i pomocnik, ale oficer, najwyższy produkt rodzaju ludzkiego, zbrojny wyższą matematyką i topologią. Umysł wypełniony skarbami literatury. Człowiek, który kochał i który się uczył. Burris był zadowolony, że nigdy się nie ożenił. Trudno jest żonatemu astronaucie. Jeszcze trudniej wrócić z gwiazd w postaci potwora i objąć ukochaną.

Zjawa powróciła. — Skontaktuj się z Aoudadem! — poradziła. Będzie wiedział, jak ci pomóc. Zrobi z ciebie znowu mężczyznę!

— Aoudad?

— Aoudad.

— Nie spotkam się z nim!

Znowu Burris był sam.

Patrzył na swoje ręce. Delikatne, spiczaste palce prawie nie zmienione poza tym, że wszczepiono weń chwytną mackę przy zewnętrznym stawie palcowym. Ich kolejna zabawka. Mogli tak samo dobrze umieścić mu podobne macki pod pachami, albo dodać chwytny ogon, co uczyniłoby z niego co najmniej tak zgrabnego akrobatę jak brazylijska małpa. Te dwie macki podobne do sznura grubości ołówka, długie na trzy cale i złożone z mięśni… Do czego mogły służyć? Po raz pierwszy zauważył, że poszerzyli mu dłoń tak, by ten nowy palec zmieścił się bez naruszenia proporcji. Jak to miło z ich strony. Burris codziennie odkrywał jakiś nowy aspekt swojej inności. Myślał o martwym Malcondotto. Myślał o martwym Prolisse. Pomyślał o Aoudadzie. Aoudad? W jaki sposób mógł mu pomóc?

Położyli go na stole lub na czymś, co służyło za stół na Manipool, na czymś chwiejnym i niestabilnym. Zmierzyli. Co sprawdzali? Temperaturę, puls, ciśnienie krwi, perystaltykę, rozszerzalność tęczówki, wchłanianie jodu, działanie naczyń włoskowatych — i co jeszcze? Mierzyli słoną warstewkę ochronną na gałkach ocznych. Wyliczyli ilość komórek w nasieniowodach. Zbadali drogi sygnałów nerwowych tak, żeby można je przegrodzić.

Znieczulenie udane!

Operacja.

Odchylić skórę. Wyszukać przysadkę, grasicę, tarczycę. Uspokoić rozedrgane komory serca. Wprowadzić do kanałów maleńkie, nieuchwytne skalpele. Ciało. Galen podejrzewał, że był to po prostu worek z krwią. Czy znajdował się tam układ krwionośny? Na Manipool odkryto sekrety budowy człowieka w trakcie trzech łatwych lekcji. Malcondotto, Prolisse i Burris. Dwa eksperymenty nie udały się. Trzeci — tak.

Podwiązali naczynia krwionośne. Obnażyli szary, jedwabisty mózg. Tu znajdowały się komórki zawierające Chaucera, tu — Piersa Glowmana, tam agresja, mściwość, tu odczuwanie bodźców zmysłowych. Współczucie. Wiara. W tej lśniącej wypukłości żyli Proust, Hemingway, Mozart, Beethoven, a tu Rembrandt.

Patrz, patrz jak krew Chrystusa spływa po firmamencie! Czekał aż zaczną, wiedząc, że Malcondotto zginął w czasie zabiegu, że Prolisse obdarty ze skóry i pokrajany odszedł również. Zatrzymajcie się sfery niebieskie, będące w ciągłym ruchu — tak, aby i czas stanął, a pomoc nigdy nie nadeszła. Północ nadeszła. Śliskie ostrza zagłębiły się w mózgu. Wiedział, że nie będzie bolało, a jednak bał się bólu. Jego jedyne, niezastąpione ciało. Przecież nie zrobił im krzywdy. Przybył w dobrej wierze.

Kiedyś, w dzieciństwie, w czasie zabawy skaleczył się w nogę. Głęboka, rozwierająca się rana, na dnie której widać było mięso. Rana — pomyślał. — Jestem ranny! — Krew kapała mu na stopy. Ranę wyleczono. Nie tak szybko, jak się to robi dzisiaj, ale gdy obserwował zasklepianie się czerwonej rany zastanawiał się nad zmianą, jaką spowodowała. Noga już nigdy nie będzie taka sama. Pozostanie na niej blizna. Poruszyło go to do głębi. Tak poważna, tak trwała zmiana zaszła w jego ciele. Myślał o tym w ciągu ostatnich chwil przed operacją przeprowadzaną przez obcych. Góry i wzgórza przybądźcie i zwalcie się na mnie, i ukryjcie mnie przed gniewem bożym! Nie, nie! Zapadłbym się pod ziemię. Ziemio, otwórz się!

Bezcelowe wezwanie.

— Nie, ziemia mnie nie przyjmie!

Ciche noże wirowały. Jądra szpiku kostnego, impulsy z mechanizmu przedsionkowego, uda — wszystko zniknęło. Podstawowe sploty nerwów. Zagłębienia i spirale. Oskrzela z ich chrząstkowymi pierścieniami. Zębodoły, zdumiewające tkanki gąbczaste. Nagłośnia. Naczynia krwionośne. Naczynia limfatyczne. Dendryty i aksony. Lekarze byli pełni ciekawości: jak działa ta wspaniała istota? Z czego jest zbudowana?

Rozłożyli go na poszczególne składniki i znieczulonego rozmieścili na stole, sięgając lancetami aż do nieskończoności. Czy wtedy jeszcze żył? Kłębki nerwów, całe pojemniki wnętrzności. Teraz, ciało moje, przemieni się w powietrze, bo inaczej Lucyfer porwie cię do pieklą! Duszo, zmień się w kroplę wody i wpadnij do oceanu, żeby nikt cię nie znalazł!

Odtworzyli go cierpliwie. Pieczołowicie zrekonstruowali — udoskonalając model pierwotny, tam gdzie uznali za stosowne. Później dumnie Manipool odesłał go do swoich.

Nie przychodź, Lucyferze!

— Skontaktuj się z Aoudadem — powiedziała zjawa.

— Z Aoudadem? Z Aoudadem?

Rozdział 7

Czuję oddech śmierci na karku

Pokój cuchnął. Smród był odrażający. Zastanawiając się, czy ten człowiek kiedykolwiek wietrzył mieszkanie, Aoudad zażył środek ograniczający wrażenia węchowe. Jego umysł będzie funkcjonował jak zwykle. Musi. Nos natomiast przez pewien czas przestanie donosić o odbieranych wrażeniach.

Miał szczęście, że się tu dostał. Smród nie miał znaczenia.

Uzyskał ten przywilej w drodze cierpliwych zabiegów.

— Czy możesz na mnie patrzeć? — zapytał Burris.

— Z łatwością. Szczerze mówiąc fascynujesz mnie. Czy spodziewałeś się, że poczuję odrazę?

— Większość ludzi ją odczuwa.

— Większość to idioci — stwierdził Aoudad. Nie przyznał się, że obserwował Burrisa od wielu tygodni i miał dość czasu, żeby przygotować się na inność tego człowieka. Był wystarczająco dziwny i odrażający, a jednak można było się do niego przyzwyczaić. Aoudad zobojętniał już na deformacje Burrisa.

— Czy możesz mi pomóc? — zapytał Burris.

— Myślę, że tak.

— Pod warunkiem, że zechcę pomocy.

— Zakładam, że chcesz.

Burris wzruszył ramionami.

— Nie jestem tego pewien. Można by powiedzieć, że przyzwyczajam się do swego wyglądu. W ciągu najbliższych kilku dni miałem zacząć wychodzić z domu.

Aoudad wiedział, że to było kłamstwo. Kogo Burris chciał oszukać? Tego Aoudad nie mógł stwierdzić. Niezależnie od tego, jak bardzo Burris chciał ukryć swą gorycz, jego gość wiedział, że wciąż w nim tkwiła. Burris chciał pozbyć się swego ciała.

— Pracuję dla Duncana Chalka. Znasz to nazwisko?

— Nie.

— Ale… — Aoudad był zaskoczony. — No tak. Wiele czasu spędziłeś poza Ziemią. Chalk zabawia świat. Może odwiedziłeś Arkadię albo Luna Tivoli?

— Słyszałem o nich.

— To są przedsięwzięcia Chalka. Spośród wielu innych. Daje miliardom ludzi szczęście w tym układzie planetarnym. Planuje rozszerzyć działalność na inne układy w najbliższym czasie. Tę ostatnią informację wymyślił Aoudad, ale Burris nie musiał o tym wiedzieć.