Выбрать главу

– Tu się urodziłam i wychowałam. A ty?

– Tak samo. W Queen of Angels.

– Ja w Cedars-Sinai. Uniosła szklankę i stuknęli się.

– Za dzielnych, dumnych i nielicznych – powiedziała.

Dopił martini i nalał sidecara do szklanki. Pił znacznie szybciej od Julii, ale tym się nie przejmował. Czuł się odprężony. Dobrze było na jakiś czas o wszystkim zapomnieć. Miło było przebywać w towarzystwie kogoś niepowiązanego bezpośrednio ze sprawą.

– Urodziłaś się w Cedars, tak? – spytał. – Gdzie się wychowywałaś?

– Nie śmiej się: w Bel Air.

– Bel Air? Domyślam się, że pewien tatuś nie jest zbyt zadowolony, że jego pociecha wstąpiła do policji.

– Zwłaszcza dlatego, że to z jego firmy prawniczej odeszła pewnego pięknego dnia i przez dwa lata nie odzywała się ani słowem.

Harry uśmiechnął się i uniósł szklankę. Znów się stuknęli.

– Dzielna dziewczynka.

– Dajmy sobie spokój z tym odpytywaniem – powiedziała, gdy odstawili szklanki.

– Dobrze – odrzekł. – I co będziemy robić?

– Po prostu zabierz mnie do domu, Harry. Do siebie.

Zaniemówił na chwilę, wpatrywał się w jej lśniące, niebieskie oczy. Sprawy posuwały się z szybkością błyskawicy, czemu sprzyjał alkohol.

Często tak jednak bywało z policjantami – czuli się członkami zamkniętej społeczności, kierowali się własnym instynktem i każdego dnia szli do pracy ze świadomością, że zarabiają na życie w sposób, który może im to życie odebrać.

– Dobrze – rzekł wreszcie. – Myślałem o tym samym.

Pochylił się i pocałował ją w usta.

Rozdział 11

Julia Brasher stała w salonie domu Boscha i przyglądała się płytom kompaktowym w stojakach obok aparatury stereo.

– Uwielbiam jazz.

Harry był w kuchni. Uśmiechnął się, słysząc jej słowa. Skończył nalewać martini z dzbanka, wyszedł do salonu i podał jej szklankę.

– Kogo lubisz?

– Hm, Billa Evansa.

Bosch pokiwał głową, podszedł do stojaka i wyjął „Kind of Blue”. Włożył płytę do odtwarzacza.

– Ja – Billa i Milesa – powiedział. – Nie wspominając o Coltranie i paru innych. Nie ma nic lepszego.

Gdy rozległy się pierwsze dźwięki, wziął szklankę do ręki. Julia podeszła i stuknęła się z nim. Zamiast pić, pocałowali się. W trakcie pocałunku zaczęła się śmiać.

– Co się stało? – spytał.

– Nic. Po prostu czuję się szczęśliwa.

– Tak, ja też.

– Myślę, że to dlatego, że dałeś mi latarkę.

Bosch był zdezorientowany.

– O co ci chodzi?

– Wiesz, to takie falliczne.

Mina Boscha sprawiła, że roześmiała się ponownie i rozlała trochę alkoholu na podłogę.

Później, gdy leżała na brzuchu na łóżku, Harry wodził palcem wzdłuż wytatuowanego na jej krzyżu gorejącego słońca i rozmyślał, jak dobrze czuje się w jej obecności, chociaż jest tak obca. Prawie nic o niej nie wiedział. Tatuaż nieco go zaskoczył, ale kiedy spoglądał na Julię pod coraz to nowym kątem, wciąż odkrywał coś nowego.

– O czym myślisz? – zapytała.

– O niczym. Zastanawiam się tylko, co za facet sprawił, że masz to na plecach. Żałuję, że to nie byłem ja.

– Dlaczego?

– Bo zawsze będziesz o nim pamiętać.

Przekręciła się na bok, ukazując piersi i uśmiech. Rozplótł się jej warkocz, włosy spływały na ramiona. To też mu się podobało. Przyciągnęła go do siebie i złączyli się w długim pocałunku.

– To najmilsza rzecz, jaką od dawna słyszałam – powiedziała po chwili.

Oparł głowę o poduszkę po jej stronie. Czuł słodką woń perfum, seksu i potu.

– Nie masz żadnych obrazów na ścianach – zauważyła. – To znaczy zdjęć.

Wzruszył ramionami.

Odwróciła się do niego plecami. Sięgnął pod jej ramieniem, ujął jej pierś w dłoń i przyciągnął Julię do siebie.

– Możesz zostać do rana? – zapytał.

– Hm… mąż pewnie będzie się zastanawiał, gdzie się podziałam, ale chyba wystarczy, że do niego zadzwonię.

Harry zamarł.

Po chwili Julia się roześmiała.

– Nie strasz mnie tak.

– No, nawet mnie nie zapytałeś, czy jestem z kimś związana.

– Ty też mnie nie pytałaś.

– Z tobą sprawa jest jasna. Typ samotnego detektywa. – Głębokim, męskim tonem dodała: – Tylko fakty, szanowna pani. Nie mam czasu na panienki. Morderstwo to mój interes. Mam robotę do wykonania i jestem…

Przesunął kciukiem po jej boku, po zagłębieniach między żebrami. Jej słowa zginęły wśród śmiechu.

– Pożyczyłaś mi latarkę – powiedział. – Nie sądziłem, żeby „związana” kobieta mogła tak zrobić.

– Mam dla ciebie nowinę, twardzielu. Widziałam latarkę w twoim bagażniku. W pudle, zanim ją przykryłeś. Nikogo nie nabrałeś.

Zakłopotany przetoczył się na drugą poduszkę. Czuł, że zaczyna się rumienić. Zasłonił twarz dłońmi, by to ukryć.

– Och, Boże… Tak łatwo mnie przejrzeć.

Przysunęła się do niego i oderwała jego ręce od twarzy. Pocałowała go w podbródek.

– Doszłam do wniosku, że to miłe. Dzięki temu mogłam uznać dzień za udany, a na dodatek mogłam się spodziewać czegoś więcej. – Odwróciła jego ręce i zobaczyła blizny na kłykciach. Były stare i mało widoczne. – Ej, co to?

– Po prostu blizny.

– Tyle wiem. Od czego?

– Miałem tatuaże. Usunąłem je. To było dawno temu.

– Jak to się stało?

– Kazali mi je usunąć, kiedy się zaciągnąłem do wojska. Zaczęła się śmiać.

– Co mówiły? „Do dupy z armią” czy coś takiego?

– Nie, nic w tym rodzaju.

– No to co? Powiedz, chcę wiedzieć.

– „H-O-L-D” na jednej ręce, a „F-A-S-T” na drugiej.

– Holdfast? Nie popuszczaj? Co to znaczy?

– Hm, to raczej długa historia…

– Mam czas. Mąż się na mnie nie zezłości. – Uśmiechnęła się.