Выбрать главу

Golliher odłożył zdjęcia na stół. Wyjaśnił, o co mu chodzi, przesuwając palcem po lewej brwi chłopca i kości nad oczodołem:

– Grzbiet brwi i zewnętrzny obrys oczodołu są w znalezionej czaszce szersze od normy – rzekł. – Na fotografii chłopca widać, że struktura jego twarzy zgadza się z tym, co tu mamy. – Bosch pokiwał głową. – Przyjrzyjmy się radiogramom – powiedział Golliher. – Mamy tutaj przeglądarkę.

Antropolog zebrał dokumenty i zaprowadził Boscha do drugiego stołu z wpuszczonymi w blat świetlówkami. Otworzy! teczkę ze szpitala, wyjął z niej prześwietlenia i przystąpił do czytania epikryzy.

Bosch już ją znał. Twierdzono w niej, że chłopiec został przywieziony przez ojca do izby przyjęć o 17.40 jedenastego lutego 1980 roku. Pan Delacroix podał, że znalazł oszołomionego i niereagującego syna, który spadł z deskorolki i uderzył się w głowę. Wykonano zabieg neurochirurgiczny, by zmniejszyć ciśnienie wewnątrzczaszkowe, spowodowane obrzękiem mózgu. Chłopiec pozostał w szpitalu dziesięć dni na obserwacji, a następnie go wypisano, miał pozostawać pod opieką ojca. Dwa tygodnie później został przyjęty w celu powtórzenia zabiegu, podczas którego usunięto kleszcze, utrzymujące w ustabilizowanej pozycji wycięte podczas trepanacji okno kostne.

Nigdzie w dokumentacji nie było wpisów, iż chłopiec skarżył się na maltretowanie przez ojca czy kogokolwiek innego. Podczas rekonwalescencji po pierwszym zabiegu rozmawiała z nim zatrudniona w szpitalu pracownica socjalna. Jej sprawozdanie zajmowało niecałe pół strony. Podała, że chłopiec zrobił sobie krzywdę, spadając z deskorolki. Nie było ani kolejnego przepytania, ani zawiadomienia policji czy władz, zajmujących się nieletnimi.

Skończywszy przeglądać dokumenty, Golliher potrząsnął głową.

– O co chodzi? – spytał Harry.

– O nic. I w tym właśnie problem. Nie było śledztwa. Przyjęto na wiarę słowa chłopca. Jego ojciec siedział pewnie razem z nim w pokoju, kiedy go wypytywano. Domyśla się pan, jak ciężko było chłopakowi powiedzieć prawdę? Dlatego skończyło się na połataniu dzieciaka i oddaniu go z powrotem człowiekowi, który go maltretował.

– Doktorze, bez spekulacji. Najpierw zajmijmy się identyfikacją, jeśli jest możliwa, a dopiero potem będziemy się martwić, kto katował chłopca.

– Doskonale. Pańska sprawa. Tyle że widziałem już setki takich.

Golliher odłożył dokumentację i zajął się prześwietleniami. Bosch przyglądał się mu z dyskretnym uśmiechem. Antropolog wyglądał na zdenerwowanego tym, że policjant nie wyciągnął równie szybko jak on takich samych wniosków.

Golliher położył dwa radiogramy na przeglądarce. Następnie wyjął z teczki prześwietlenie czaszki znalezionej przy Wonderland Avenue. Włączył światło; trzy radiogramy natychmiast stały się wyraźniejsze. Golliher wskazał wyjęte ze swojej teczki prześwietlenie.

– To radiogram, który zrobiłem, żeby ocenić wewnętrzne elementy czaszki. Możemy go jednak wykorzystać do porównania. Jutro w biurze patologa posłużę się samą czaszką.

Golliher pochylił się nad przeglądarką i sięgnął po małą, cylindryczną lupę leżącą na półce. Przyłożył jeden jej koniec do oka, a drugi do zdjęcia. Po kilku chwilach przełożył ją na to samo miejsce na prześwietleniu ze szpitala. Powtórzył to kilka razy, dokonując kolejnych porównań.

Gdy skończył, wyprostował się, oparł plecami o sąsiedni stół i złożył ramiona.

– Queen of Angels to szpital dotowany przez państwo. Zawsze brakowało mu pieniędzy. Powinni byli zrobić więcej niż dwa prześwietlenia. Gdyby to zrobili, może widać byłoby i inne obrażenia.

– Ale tego nie zrobili.

– Nie, nie zrobili. Na podstawie tych, które zrobili, i tego, co tutaj mamy, zdołałem dokonać kilku porównań płytki kostnej, linii złamania i szwu łuskowatego. Jeśli o mnie chodzi, nie mam wątpliwości. – Wskazał wciąż podświetlone zdjęcie na przeglądarce. – Przedstawiam panu Arthura Delacroix.

– Dobrze. – Bosch pokiwał głową. Golliher pochylił się nad przeglądarką i zebrał zdjęcia. – Jest pan pewien?

– Jak powiedziałem, nie ma wątpliwości. Jutro w śródmieściu obejrzę samą czaszkę, ale już mogę panu powiedzieć, że to on. Wszystko się zgadza.

– Jeśli więc kogoś złapiemy i sprawa trafi do sądu, nie czekają nas żadne niespodzianki?

– Żadne. – Golliher popatrzył na detektywa. – Nie sposób podważyć tych oświadczeń. Sam pan pewnie wie, że prawdziwy kłopot polega na interpretacji obrażeń. Patrzę na te zdjęcia i widzę, że działo się coś strasznego. I tak bym zeznawał. Z satysfakcją. Ma pan jednak oficjalną dokumentację. – Wskazał z lekceważeniem na otwartą teczkę ze szpitala. – Tu jest mowa o deskorolce. O to toczyłaby się walka.

Bosch pokiwał głową. Golliher włożył dwa prześwietlenia do teczki i ją zamknął. Bosch schował ją do neseseru.

– Cóż, doktorze, dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas. Myślę…

– Detektywie?

– Tak?

– Podczas naszego poprzedniego spotkania wyczułem, że zakłopotały pana moje słowa, iż w naszej pracy potrzebujemy wiary. W gruncie rzeczy od razu zmienił pan temat.

– Rzeczywiście nie lubię o tym rozmawiać.

– Moim zdaniem w pańskiej profesji zdrowie duszy urasta do rangi sprawy najważniejszej.

– Bo ja wiem? Mój partner wini za wszystko, co złe, przybyszów z kosmosu. Pewnie to też zdrowe.

– Wykręca się pan od odpowiedzi.

Harry poczuł irytację, która szybko przechodziła w gniew.

– Jakie było pytanie, doktorze? Dlaczego tak bardzo przejmuje się pan tym, w co wierzę lub nie wierzę?

– Bo to dla mnie ważne. Badam kości. Rusztowanie życia. I doszedłem do wniosku, że istnieje coś więcej niż tylko krew, kości i tkanki. Istnieje coś, co jest naszym spoiwem. Mam w sobie coś, czego nigdy nie zobaczę na prześwietleniu, a dzięki czemu funkcjonuję. Dlatego właśnie kiedy spotykam kogoś, kto w miejscu mojej wiary ma pustkę, boję się o niego.

Harry popatrzył na niego przez długą chwilę.

– Myli się pan co do mnie. Wierzę i mam misję. Niech pan to nazwie policyjną religią czy jak pan chce. To wiara, że to, co się stało, nie ujdzie płazem. Że te kości wyłoniły się z ziemi nie bez powodu. Że wynurzyły się na powierzchnię, bym je odnalazł i coś z tym zrobił. I to sprawia, że trzymam się i nadal funkcjonuję. Tego też nie zobaczy pan na prześwietleniu. Rozumiemy się?

Popatrzył na Gollihera, czekając na odpowiedź. Antropolog jednak milczał.

– Muszę już jechać, doktorze – rzekł wreszcie Bosch. – Dzięki za pomoc. Bardzo wiele mi pan wyjaśnił.

Zostawił naukowca w otoczeniu ciemnych kości, na których zbudowano miasto.

Rozdział 26