Edgar potrząsnął głową.
– W wyciągu napisano, że rozkład pożycia nastąpił trzy lata wcześniej i obydwoje mieszkali osobno. Czyli Christine dała nogę, kiedy chłopiec miał mniej więcej dwa lata – tak jak mówiła Sheila. Harry, zwykle nie mówisz o zamieszanych w sprawę po imieniu.
– Tak? I co z tego?
– Tylko cię o tym informuję.
– Dzięki. W aktach było coś jeszcze?
– Mniej więcej tyle. Zrobiłem kopie, jeśli chcesz je przeczytać.
– No dobrze, a co z przyjacielem z deskorolką?
– Jego też namierzyłem. Żyje, wciąż mieszka w okolicy. Jest jednak problem. Przeczesałem te same bazy danych co zwykle i znalazłem trzech Johnów Stokesów w Los Angeles w odpowiednim wieku. Dwóch mieszka w Dolinie, obydwaj są czyści. Trzeci to zakapior. Wielokrotnie aresztowany za drobne kradzieże, kradzież samochodów, włamania i posiadanie narkotyków, do tego dochodzi pękata kartoteka z czasów, kiedy był nieletni. Pięć lat temu wreszcie przestano mu dawać kolejną szansę i wysłano go do Corcoran na piątaka. Odsiedział dwa i pół, a potem wyszedł na warunkowe.
– Rozmawiałeś z jego kuratorem? Stokes zgłasza się do niego?
– Tak, rozmawiałem. Nie, Stokes urwał się z haczyka dwa miesiące temu. Kurator nie ma pojęcia, co się z nim dzieje.
– Cholera.
– No. Namówiłem go jednak, żeby sprawdził biografię klienta. Stokes wychowywał się głównie w środkowej części Wiltshire. Wędrował od jednego sierocińca do drugiego. Cały czas ładował się w kłopoty. Coś mi mówi, że to będzie on.
– Kurator myśli, że jest jeszcze w Los Angeles?
– Tak sądzi. Musimy go tylko znaleźć. Kazałem już patrolowi sprawdzić jego ostatnie znane miejsce pobytu – wyprowadził się stamtąd natychmiast, kiedy urwał się ze zwolnienia warunkowego-
– Gdzieś się plącze. Cudownie. – Edgar pokiwał głową. – Musimy dać znać ludziom, żeby się za nim rozglądali – powiedział Bosch. – Zacznijmy od…
– Już to zrobiłem – odparł Edgar. – Napisałem też wiadomość dla wozów patrolowych i dałem ją przed sekundą Mankiewiczowi. Obiecał, że przeczyta ją wszystkim kolejnym zmianom. Kazałem też powielić fotki z kartoteki.
– Dobrze.
Bosch był pod wrażeniem. Powielenie zdjęć poszukiwanego, by funkcjonariusze przyczepili je do osłon przeciwsłonecznych w radiowozach, stanowiło dodatkowe działanie, a Edgar na ogół nie lubił się przemęczać.
– Dostaniemy go, Harry. Nie jestem pewien, na co się nam przyda, ale go dostaniemy.
– Może być kluczowym świadkiem. Jeśli Arthur – to znaczy denat – powiedział mu kiedykolwiek, że ojciec go bije, to już coś będziemy mieli.
Bosch popatrzył na zegarek. Dochodziła druga. Zależało mu, żeby śledztwo się toczyło, by nie traciło impetu. Najtrudniejsze było wyczekiwanie – czy to na wyniki badań laboratoryjnych, czy aby inni policjanci zrobili, co do nich należało. Zawsze wtedy odczuwał największe zdenerwowanie.
– Co robisz dzisiaj wieczorem? – zapytał Edgara.
– Wieczorem? Nic wielkiego.
– Będziesz miał dzisiaj syna u siebie?
– Nie, w czwartek. Dlaczego pytasz?
– Może się wybiorę do Palm Springs.
– Teraz?
– Tak, żeby porozmawiać z byłą żoną.
Edgar popatrzył na zegarek. Bosch wiedział, że jeśli nawet wyjadą natychmiast, i tak wrócą późno.
– W porządku. Mogę pojechać sam. Daj mi tylko adres.
– Nie, pojadę z tobą.
– Jesteś pewny? Nie musisz. Po prostu nie lubię wyczekiwać, aż coś się stanie, wiesz o tym?
– Tak, Harry, wiem.
Edgar wstał i zdjął marynarkę z oparcia krzesła.
– W takim razie pójdę powiedzieć pani porucznik – oznajmił.
Rozdział 27
Minęli połowę drogi przez pustynię do Palm Springs, nim któryś z nich się odezwał.
– Nic nie mówisz, Harry – powiedział Edgar.
– Wiem – odparł Bosch.
Tym, co zawsze łączyło ich jako partnerów w pracy, była zdolność znoszenia długotrwałego milczenia. Kiedykolwiek Edgar czuł potrzebę przerwania go, Bosch wiedział, że jego kolega ma ochotę porozmawiać o czymś, co go trapi.
– O co chodzi, J. Edgar?
– O nic.
– O sprawę?
– Nie, człowieku, o nic. Wszystko w porządku.
– No to dobrze.
Mijali rząd wiatraków. Powietrze stało, łopaty pozostawały w bezruchu.
– Twoi rodzicie się nie rozeszli? – zapytał Bosch.
– Tak, do samego końca – powiedział Edgar, po czym się roześmiał. – Myślę, że czasami tego żałowali, ale wytrzymali ze sobą. Pewnie tak to właśnie jest. Przetrwają najsilniejsi.
Bosch pokiwał głową. Obydwaj byli rozwiedzeni, ale rzadko rozmawiali o swoich nieudanych małżeństwach.
– Słyszałem o tobie i bucie, Harry. Wieść już się rozniosła.
A więc o tym chciał porozmawiać Edgar. Świeżo upieczonych policjantów często nazywano „butami”. Pochodzenie tego terminu było niejasne.
Jedna szkoła uważa, że jest to nawiązanie do boot camp, slangowej nazwy obozów szkoleniowych armii, inna – że była to sarkastyczna aluzja, iż są to nowe buty faszystowskiego imperium.
– Mówię tylko, że musisz uważać, człowieku. Jesteś od niej starszy stopniem, nie?
– Tak, wiem. Coś wymyślę.
– Z tego, co widziałem i słyszałem, jest warta ryzyka, ale mimo to musisz uważać.
Harry nie odpowiedział. Po kilku minutach minęli tablicę drogową z informacją, że do Palm Springs zostało szesnaście kilometrów. Zbliżał się zmierzch. Bosch miał nadzieję, że zastuka do drzwi Christine Waters, zanim się ściemni.
– Poprowadzisz rozmowę, Harry, kiedy dojedziemy?
– Tak, poprowadzę. Możesz odgrywać obrażonego.
– Nie będę miał z tym żadnych kłopotów.
Gdy minęli granice Palm Springs, kupili plan na stacji benzynowej i kluczyli po mieście, aż znaleźli Frank Sinatra Boulevard. Pojechali nim w stronę gór. Bosch zaparkował pod bramą osiedla Mountaingate Estates. Z planu wynikało, że tu właśnie mieści się ulica, przy której mieszka Christine Waters.
Ze stróżówki wyszedł ochroniarz w uniformie, przyglądając się z uśmiechem samochodowi w policyjnych barwach.
– Trochę daleko was zaniosło od rewiru – powiedział.
Bosch kiwnął głową, siląc się na uprzejmy uśmiech. W rezultacie wyglądał, jakby trzymał coś kwaśnego w ustach.