– Jak sobie radził pani mąż?
– Z początku bardzo dobrze. Dostał stałą rolę w „First Infantry”. Oglądał pan to kiedyś?
Bosch przytaknął. Był to serial, którego akcja toczyła się w czasie drugiej wojny światowej. Nagrywano go w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, dopóki publiczne odczucia wobec Wietnamu i wojny w ogóle nie doprowadziły do spadku oglądalności, wówczas zrezygnowano z jego produkcji. Co tydzień pokazywano w nim dzieje plutonu, przedzierającego się poza niemiecką linię frontu. Harry'emu podobał się ten serial w dzieciństwie i zawsze starał się go oglądać czy to u rodziców zastępczych, czy w schronisku młodzieżowym.
– Sam grał jednego z Niemców, bo miał jasne włosy i aryjski wygląd. Występował przez ostatnie dwa lata. Aż do czasu, kiedy drugi raz zaszłam w ciążę. – Na chwilę zamilkła. – Potem przestano kręcić film z powodu tej durnej wojny w Wietnamie. Skasowano serial, a Sam miał trudności ze znalezieniem pracy. Kojarzono go wyłącznie z rolami Niemców. Wtedy się rozpił. I zaczął mnie bić. Całe dni spędzał na próbach obsady, ale nie dostawał żadnych ról. Potem wieczorami pił i wyżywał się na mnie.
– Dlaczego na pani?
– Bo zachodziłam w ciążę. Najpierw z Sheilą, potem z Arthurem. Żadna nie była planowana i obydwie tylko zwiększały presję na Sama. Odreagowywał to na każdym, kto był pod ręką.
– Maltretował panią.
– Maltretował? Brzmi to tak klinicznie. Zgadza się, maltretował mnie. Wielokrotnie.
– Widziała pani kiedykolwiek, żeby bił dzieci?
Było to kluczowe pytanie, które przyjechali tu zadać. Cała reszta stanowiła tylko przykrywkę.
– Właściwie nie – odparła pani Waters. – Uderzył mnie, kiedy nosiłam Arthura. W brzuch. Odeszły mi wody płodowe. Poród rozpoczął się sześć tygodni przed terminem. Arthur ważył po urodzeniu niecałe dwa kilogramy.
Harry czekał. Słowa Christine Waters sugerowały, że powie znacznie więcej, jeśli tylko da się jej po temu okazję. Wyjrzał przez rozsuwane drzwi na pole golfowe. Na skraju murawy znajdował się głęboki dół z piaskiem. Mężczyzna w czerwonej koszuli i spodniach w kratę stał w nim i zamachiwał się kijem na niewidoczną piłkę. Strugi piasku wylatywały na trawę, ale piłka się nie pokazywała.
W oddali po drugiej stronie pola golfowego trzej inni gracze wysiadali z dwóch wózków. Skraj dołu z piaskiem zasłaniał ich mężczyźnie w czerwonej koszuli. Na oczach Boscha mężczyzna rozejrzał się po polu, czy nie ma świadków, po czym pochylił się po piłkę. Rzucił ją w sposób, który idealnie naśladował wymierzone uderzenie. Piłka potoczyła się po murawie. Mężczyzna wylazł z dołu, trzymając kij oburącz w pozie sugerującej, że właśnie trafił w piłkę.
Christine Waters w końcu zaczęła mówić dalej. Bosch ponownie się do niej odwrócił.
– Arthur przez pierwszy rok był bardzo mały i chorowity. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale chyba obydwoje wiedzieliśmy, że chłopcu zaszkodziło to, co zrobił Sam. To było po prostu złe.
– Poza tym incydentem nigdy nie widziała pani, żeby bił Arthura lub Sheilę?
– Może dał klapsa Sheili, naprawdę nie pamiętam. Nigdy nie bił dzieci. Przecież po to miał mnie.
Bosch pokiwał głową – niewypowiedziany wniosek nasuwał się sam: kto został celem, gdy żona odeszła. Przypomniały mu się rozłożone na stole sekcyjnym kości i wszystkie wyliczone przez doktora Gollihera obrażenia.
– Czy mój mą… czy Sam został aresztowany?
– Nie. – Bosch jej się przyjrzał. – Na razie zbieramy fakty. Szczątki pani syna noszą ślady świadczące o przewlekłym maltretowaniu. Po prostu staramy się ustalić fakty.
– A Sheila? Czy ona…
– Nie pytaliśmy jej, ale to zrobimy. Pani Waters, czy kiedy mąż panią bił, to tylko ręką?
– Czasami różnymi rzeczami. Pamiętam, że raz pobił mnie butem. Przycisnął mnie do podłogi i walił mnie nim. Raz rzucił we mnie neseserem. Trafił mnie w bok.
Potrząsnęła głową.
– O co chodzi?
– O nic. Przypomniałam sobie ten neseser. Nosił go na wszystkie próby. Chyba w ten sposób starał się sprawiać wrażenie kogoś ważnego, kogoś, kto ma mnóstwo spraw na głowie. W środku trzymał jednak tylko kilka zdjęć portretowych i butelkę.
Nawet po tylu latach w jej głosie słychać było gorycz.
– Czy zgłosiła się pani kiedyś do szpitala lub izby przyjęć? Czy istnieje jakaś dokumentacja maltretowania?
Pokręciła głową.
– Nigdy nie zrobił mi takiej krzywdy, żebym musiała. Z wyjątkiem tego razu, kiedy nosiłam Arthura, a wtedy skłamałam. Powiedziałam, że przewróciłam się i odeszły mi wody. Widzi pan, nie chciałam, żeby świat się o tym dowiedział.
– Kiedy pani odeszła, planowała to pani? Czy po prostu pani uciekła?
Nie odpowiedziała przez długą chwilę, jakby oglądała wspomnienie na ekranie projekcyjnym pamięci.
– Napisałam listy do dzieci na długo przedtem, nim odeszłam. Nosiłam je w torebce i czekałam na odpowiednią porę. Tej nocy, kiedy uciekłam, włożyłam je pod poduszki i wyszłam tylko z torebką i w ubraniu, które miałam na sobie. Zabrałam samochód, który mój ojciec dał nam w prezencie ślubnym. I tyle. Miałam dość. Powiedziałam Samowi, że potrzebne jest lekarstwo dla Arthura. Pił. Powiedział, żebym sama po nie szła.
– I już pani nie wróciła.
– Nie. Mniej więcej rok później, zanim przeniosłam się do Palm Springs, któregoś wieczoru przejechałam pod domem. Zobaczyłam, że palą się światła. Nie zatrzymałam się.
Nie przychodziło mu do głowy żadne kolejne pytanie. Chociaż Christine Waters dobrze pamiętała tamte czasy, ta opowieść nie pomagała w zbudowaniu oskarżenia przeciwko jej byłemu mężowi o zbrodnię popełnioną dziesięć lat po tym, gdy widziała go po raz ostatni. Przypuszczalnie Bosch zdawał sobie przez cały czas sprawę, iż Christine Waters nie odegra kluczowej roli w sprawie. Może po prostu chciał sam ocenić kobietę, która zostawiła swoje dzieci z człowiekiem będącym jej zdaniem potworem.
– Jak ona wygląda? – Harry'ego na chwilę zdezorientowało jej pytanie. – Moja córka.
– Hm, tak jak pani jest blondynką. Jest nieco wyższa i mocniej zbudowana. Nie ma dzieci ani męża.
– Kiedy będzie pogrzeb Arthura?
– Nie wiem. Musiałaby pani zadzwonić do biura patologa. Albo dowiedzieć się od Sheili, czy… – Urwał. Nie mógł angażować się w łatanie trzydziestoletniej dziury w życiu dwóch kobiet. – Myślę, że już skończyliśmy, pani Waters. Dziękujemy za pani gotowość do współpracy.
– Zdecydowanie – powiedział Edgar z niezaprzeczalnym sarkazmem.
– Przyjechaliście aż tutaj, żeby zadać niewiele pytań.
– Myślę, że to dlatego, iż zna pani niewiele odpowiedzi – odparł Edgar.