– Policjanci przeszukają teren z psami – powiedział. – Jeśli wyrzuciłeś prochy, to je znajdą i nic nie będę mógł z tym zrobić.
– Niczego nie wyrzuciłem. Jeśli powiedzą, że coś mają, to to podrzucili.
– Pewnie, tak samo jak O. J. Simpsonowi.
Bosch usiadł.
– Pamiętasz, co ci na początku powiedziałem? Chcemy tylko porozmawiać. Tak powiedziałem i to prawda. To wszystko… Tego wszystkiego można było uniknąć, gdybyś mnie tylko posłuchał.
– Gliny nigdy nie chcą tylko rozmawiać. Zawsze chcą czegoś więcej.
Bosch pokiwał głową. Już dawno przestał się dziwić, jak dobrze recydywiści znali życie.
– Opowiedz mi o Arthurze Delacroix.
Stokes zmrużył oczy ze zdziwienia.
– Co? O kim?
– O Arthurze Delacroix. Kumplu, z którym jeździliście na deskorolkach. Z czasów Miracle Mile. Przypominasz sobie?
– Jezu, człowieku, to było…
– Dawno temu. Wiem. Dlatego pytam.
– Co z nim? Dawno go nie widziałem.
– Opowiedz mi o nim. Powiedz, jak to było, kiedy zniknął.
Stokes popatrzył na skute kajdankami ręce i powoli pokręcił głową.
– To było dawno temu. Nic nie pamiętam.
– Postaraj się. Dlaczego zniknął?
– Nie wiem. Może miał dość tego gówna i nawiał.
– Mówił ci, że zamierza to zrobić?
– Nie, człowieku, po prostu nawiał. Pewnego dnia zniknął, i już nigdy go nie widziałem.
– Jakiego gówna?
– Że co?
– Powiedziałeś, że miał dość tego gówna i nawiał. Jakiego gówna? O co ci chodziło?
– Och, wie pan, swojego gównianego życia.
– Miał kłopoty w domu?
Stokes się roześmiał.
– Miał kłopoty w domu? – powtórzył, naśladując Boscha. – A kto ich nie ma, człowieku.
– Czy był maltretowany – fizycznie – w domu? O to mi chodzi.
Stokes znów się zaśmiał.
– A kto nie był? Mój stary wolał mi przyłożyć, zamiast o czymkolwiek ze mną pogadać. Kiedy miałem dwanaście lat, rzucił we mnie przez pokój pełną puszką piwa. Tylko dlatego, że zjadłem taco, na które miał ochotę. Zabrali mnie potem od niego.
– To naprawdę godne potępienia, ale mówimy o Arthurze Delacroix. Mówił ci kiedyś, że ojciec go bije?
– Nie musiał, człowieku. Widziałem siniaki. Z tego, co pamiętam, zawsze miał limo podbite.
– Od jazdy na deskorolce. Często z niej spadał.
– Gówno prawda, człowieku. – Stokes potrząsnął głową. – Artie był mistrzem. Nic innego nie robił. Był za dobry, żeby zrobić sobie krzywdę.
Bosch trzymał podeszwy płasko na podłodze. Wyczuł wibrację – po pokoju detektywów chodzili teraz ludzie. Wyciągnął rękę za siebie i zamknął drzwi pokoju przesłuchań.
– Pamiętasz, kiedy był w szpitalu? Miał obrażenia głowy. Mówił ci, że to od upadku z deskorolki?
Stokes zmarszczył brwi i wbił wzrok w podłogę. Bosch najwidoczniej obudził w nim wyraźne wspomnienie.
– Pamiętam, że miał ogoloną czachę i szwy jak jakiś pieprzony zamek błyskawiczny. Nie pamiętam, co po…
Ktoś chwycił z zewnątrz za klamkę, po chwili rozległo się walenie w drzwi.
– Detektywie Bosch, tu porucznik Gilmore z zespołu do spraw użycia broni – rozległ się stłumiony głos. – Proszę otworzyć.
Stokes nagle wyprostował się z paniką w oczach.
– Nie! Niech pan nie pozwoli, żeby…
– Zamknij się! – Bosch wychylił się przez stół, złapał Stokesa za kołnierz i przyciągnął do siebie. – Słuchaj, to ważne. – Znów rozległo się stukanie do drzwi. – Twierdzisz, że Arthur nigdy nie mówił ci, że ojciec go bije?
– Słuchaj, człowieku, pomóż mi, kurde, a powiem ci, co tylko zechcesz. Dobra? Jego ojciec to był zasraniec. Mam powiedzieć, że Artie mówił mi, że ojciec łoił go kijem od miotły, to tak powiem. Ma być kij do baseballu? Dobra jest, powiem…
– Cholera jasna, chcę, żebyś gadał wyłącznie prawdę. Mówił ci o tym kiedyś czy nie?
Drzwi się otwarły – policjanci wzięli klucz z gablotki przy wejściu. Do środka weszło dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach: znajomy Boschowi Gilmore i nieznany mu drugi detektyw z zespołu do spraw użycia broni.
– No, koniec tego dobrego – oświadczył Gilmore. – Co ty, do cholery, wyprawiasz, Bosch?
– Mówił ci? – zapytał raz jeszcze Harry Stokesa.
Drugi detektyw wyjął klucze z kieszeni i przystąpił do rozkuwania Stokesa.
– Nic nie zrobiłem! – zaczął protestować Stokes. – Nic…
– Mówił ci kiedyś? – krzyknął Harry.
– Zabierz go stąd – warknął Gilmore do drugiego detektywa. – Wsadź go do innego pokoju.
Detektyw siłą ściągnął Stokesa z krzesła i częściowo poniósł, a częściowo powlókł do drzwi. Na stole zostały kajdanki Harry'ego, który zapatrzył się w nie, myśląc o tym, co usłyszał od Stokesa, i czując straszliwy ciężar świadomości, że wszystko poszło na marne. Stokes nie wniósł nic do sprawy, a Julia została postrzelona.
Popatrzył wreszcie na Gilmore'a, który zamknął drzwi i odwrócił się w jego stronę.
– Teraz odpowiedz, Bosch, na moje pytanie: co ty, do cholery, wyprawiasz?
Rozdział 33
Gilmore obracał ołówek w palcach i stukał gumką w blat. Bosch nigdy nie ufał śledczym, sporządzającym notatki ołówkiem. Zespół do spraw użycia broni miał dopasowywać zeznania i fakty tak, aby odpowiadały wersji, jaką wydział chciał zaprezentować ogółowi. Była to ołówkowa drużyna – uzyskanie pożądanego rezultatu wymagało korzystania z ołówka i gumki, ale nigdy z atramentu czy maszyny do pisania.
– Przeróbmy to jeszcze raz – powiedział Gilmore. – Opowiedz mi raz jeszcze, co zrobiła posterunkowa Brasher?
Harry popatrzył za niego. Znalazł się na krześle dla podejrzanych w pokoju przesłuchań i miał przed sobą jednostronne lustro. Był pewien, że stoi za nim co najmniej pół tuzina ludzi, może nawet zastępca komendanta Irving. Zastanawiał się, czy ktokolwiek zauważył włączoną kamerę wideo. Jeśli tak, to natychmiast ją wyłączono.
– W jakiś sposób się postrzeliła.
– A ty to widziałeś.
– Niezupełnie. Stała tyłem do mnie. Widziałem tylko jej plecy.