Выбрать главу

– Chodzi o te kości?

– No.

– Przyprowadź go, to każę mu dmuchać. Mam uprawnienia.

– Dzięki, Mank.

Odłożył słuchawkę i popatrzył na Edgara.

– Zabierzemy go do jaskini i zobaczymy, ile nadmucha. Na wszelki wypadek.

– Dobry pomysł.

Zanieśli kubki do pokoju przesłuchań numer 3, gdzie wcześniej przykuli Delacroix do pierścienia na środku stołu. Otworzyli mu kajdanki i dali napić się parę łyków kawy. Potem zaprowadzili go tylnym korytarzem do małego aresztu. Składały się na niego praktycznie dwie duże cele do przetrzymywania pijaków i prostytutek. Aresztantów w poważniejszych sprawach zwykle zabierano do głównego więzienia miejskiego lub okręgowego. Trzecią celkę, nazywaną jaskinią nietoperzy, wykorzystywano do pomiaru stężenia alkoholu we krwi.

Spotkali Mankiewicza na korytarzu i weszli za nim do jaskini, gdzie włączył alkomat i kazał Delacroix dmuchnąć w dołączoną do urządzenia rurkę z przezroczystego tworzywa sztucznego. Bosch zauważył, że Mankiewicz ma czarną wstążkę na odznace – symbol żałoby po Julii Brasher.

Minęło kilka minut, nim otrzymali rezultat. Delacroix miał trzy dziesiąte promila – o wiele mniej, niż wynosił nawet limit dla kierowców. Do przyznania się do morderstwa nie odnosiły się żadne standardy.

Gdy wyprowadzali Delacroix z celi, Harry poczuł, że Mankiewicz klepnął go w ramię. Odwrócił się w jego stronę, a Edgar poszedł dalej z aresztantem.

Mankiewicz kiwnął głową.

– Chciałem ci tylko powiedzieć, że mi przykro, Harry – powiedział. – No wiesz, po tym, co się stało.

Bosch wiedział, że chodzi mu o Julię. Odpowiedział skinieniem głowy.

– Tak, dzięki. Ponura sprawa.

– Rozumiesz, że musiałem ją wysłać. Wiedziałem, że jest zielona, ale…

– Dobrze zrobiłeś, Mank. Łatwo być mądrym po szkodzie. – Mankiewicz tylko pokiwał głową. – Muszę już iść – dodał Bosch.

Gdy Edgar wprowadził Delacroix do pokoju przesłuchań, Bosch przeszedł do pokoju obserwacyjnego. Poprawił ostrość obiektywu kamery przed jednostronnym lustrem i włożył nową kasetę, którą wyjął z szafki. Włączył kamerę oraz zapasowy magnetofon. Przygotowania były zakończone. Wrócił do pokoju przesłuchań, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik.

Rozdział 37

Bosch przedstawił wszystkie trzy osoby obecne w pokoju przesłuchań i podał datę oraz godzinę, chociaż i tak nagrywały się na dole kadru taśmy wideo. Położył na stole formularz zrzeczenia się obecności adwokata i powiedział Delacroix, że odczyta mu jeszcze raz jego prawa. Gdy skończył, poprosił go o podpisanie formularza, a potem odsunął na bok. Upił łyk kawy i zaczął przesłuchanie.

– Panie Delacroix, kilka godzin temu wyraził pan chęć opowiedzenia, co stało się z pana synem, Arthurem, w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku. Nadal chce pan z nami o tym rozmawiać?

– Tak – powiedział Delacroix bez wahania czy cienia emocji.

– Zabił go pan?

– Tak, zabiłem. Nie chciałem, ale to zrobiłem. Tak.

– Kiedy do tego doszło?

– To było w maju… chyba w maju tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku. Myślę, że właśnie wtedy. Pewnie wiecie to lepiej ode mnie.

– Proszę niczego nie zakładać. Niech pan odpowiada na każde pytanie najdokładniej, jak pan potrafi.

– Postaram się.

– Gdzie zginął pana syn?

– W domu, w którym wtedy mieszkaliśmy. W swoim pokoju.

– Jak zginął? Uderzył go pan?

– Och, tak. Ja…

Rzeczowe podejście Delacroix do przesłuchania nagle wyparowało. Jego twarz się ściągnęła; grzbietami dłoni otarł kąty oczu.

– Uderzył go pan?

– Tak.

– Gdzie?

– Chyba pobiłem go całego.

– Z głową włącznie?

– Tak.

– Mówi pan, że to było w jego pokoju?

– Tak, w jego pokoju.

– Czym go pan bił?

– To znaczy?

– Pięściami czy jakimś przedmiotem?

– I tak, i tak. Moje pięści to też jakiś przedmiot.

– Czym bił pan swojego syna?

– Naprawdę nie pamiętam. Musiałem… po prostu czymś, co miał u siebie. W pokoju. Muszę się zastanowić.

– Możemy wrócić do tego później. Dlaczego właśnie tego dnia… po pierwsze, kiedy to było? O jakiej porze?

– Rano. Po tym, jak Sheila – to moja córka – poszła do szkoły. Naprawdę tylko to pamiętam. Sheili już nie było.

– A pana żona, matka chłopca?

– Och, odeszła o wiele wcześniej. To przez nią właśnie zacząłem…

Urwał. Harry domyślił się, że chce obciążyć żonę winą za swoje pijaństwo, a tym samym za wszystko, co z niego wynikało, z morderstwem włącznie.

– Kiedy ostatni raz miał pan kontakt z żoną?

– Byłą żoną. Nie rozmawiałem z nią od dnia, kiedy znikła. To było…

Nie dokończył. Nie przypominał sobie, ile czasu minęło.

– A co z pańską córką? Kiedy ostatnio z nią pan rozmawiał?

Delacroix oderwał wzrok od Boscha i wbił go w swe dłonie spoczywające na stole.

– Dawno temu – powiedział.

– Jak dawno?

– Nie pamiętam. Nie rozmawiamy ze sobą. Pomogła mi kupić przyczepę. To było pięć czy sześć lat temu.

– Nie rozmawiał pan z nią w tym tygodniu?

Delacroix podniósł na niego zaciekawiony wzrok.

– W tym tygodniu? Nie. Dlaczego miałbym…

– Pozwoli pan, że to ja będę zadawał pytania. A co z wiadomościami? Czytał pan w ostatnich kilku tygodniach gazety albo oglądał dzienniki w telewizji?

Delacroix potrząsnął głową.

– Nie lubię tego, co teraz pokazują. Wolę oglądać kasety.

Harry zdał sobie sprawę, że zbacza z tematu. Postanowił wrócić do rzeczy najważniejszych. Najistotniejsze dla niego było jasne przyznanie się Delacroix do zamordowania syna. Musiało być pewne i wystarczająco szczegółowe, żeby nie można go było podważyć. Wiedział bez cienia wątpliwości, że kiedy Delacroix dostanie adwokata, wcześniej czy później wycofa przyznanie się do winy. Zawsze tak się działo. Przyznanie zostanie zakwestionowane na wszystkich frontach – od prawidłowości proceduralnej po stan psychiczny podejrzanego, a obowiązkiem Harry'ego było dopilnowanie, by mimo to ostało się i mogło zostać w końcu przedstawione dwunastu członkom ławy przysięgłych.