„Zbyt szybko popada w zachwyt, żadna rzecz jej nie zadowoli”, oznajmił ponuro ojciec, cytując wiersz o jakiejś księżniczce.
– A więc w ogóle nie tkniesz swoich oszczędności. – Poza tym, dodała w myślach Sunny, nie będziesz musiała otwierać swojego metalowego pudełka, więc nie zobaczysz, że pożyczyłam sobie z niego pieniądze. Te pięć dolarów, które ci daję, i tak są twoje.
Nie tylko Heather zakradała się do cudzych pokojów i grzebała w nie swoich rzeczach. Sunny nawet domyśliła się, na czym polega system, w jakim Heather zakładała gumki na pudełko.
Dobrze jej tak, szpiegowi.
Rozdział 7
W motelu stał automat ze słodyczami – i to w pokoju, nie w holu, nie wetknięty gdzieś w łączniku między budynkami. Miriam stała przy maszynie, sprawdzała gałki, przebierała palcami w pojemniku na resztę, jak dziecko. Opakowania wyglądały na trochę wyblakłe. Chociaż tutaj trzeba było płacić siedemdziesiąt pięć centów za batonik, który w automatach w holu kosztował tylko trzydzieści pięć, a jeszcze taniej w sklepiku po drugiej stronie ulicy, to zapewne sporo czasu minęło, od kiedy ktoś wychwalał możliwość kupienia słodyczy bezpośrednio w pokoju. Jednak Sunny i Heather zakochałyby się w tej maszynie, bo tyle zakazanych cudów zgromadzono tu w jednym srebrzystym pudle – cukierki sprzedawane po astronomicznych cenach były twoje już po szybkim pociągnięciu dźwigni. Gdyby kiedyś zatrzymali się wszyscy w takim motelu – co było mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę upodobanie Dave’a do schronisk i kempingów, miejsc „prawdziwych”, jak mawiał, a przy okazji tanich – to dzieci prosiłyby o monety, aby wrzucić je do automatu. A Dave zrzędziłby i marudził coś o marnotrawstwie. Miriam dałaby się uprosić, a mąż robiłby jej wyrzuty, że nie tworzy razem z nim jednego frontu, a potem przez resztę wieczoru byłby chłodny i zdystansowany.
Co jeszcze mogłoby się wydarzyć podczas takiej wymyślonej wizyty w motelu, który nie stał nawet dziesięć kilometrów od miejsca, gdzie mieszkali? Oglądaliby telewizję, tak jak w domu – każda dziewczyna wybrałaby inny program, a potem wyłączyliby odbiornik i czytali aż do zaśnięcia. Gdyby w pokoju było radio, Dave nastawiłby jazz albo sobotni show Mr. Harleya, gdzie grano różne standardy. Wyobraziła sobie, jak chronią się w takim miejscu przed burzą albo huraganem. Trzy lata temu w czasie huraganu Agnes podniesione wody zatopiły kilka przecznic. Byli uwięzieni na Algonauin Lane. Siadła elektryczność, ale wtedy zdawało im się to niemal przygodą. Czytali przy latarkach i słuchali wiadomości z zasilanego bateriami radia Dave’a. Miriam prawie poczuła się rozczarowana, kiedy woda cofnęła się i włączono prąd.
W zamku przekręcił się klucz. Wzdrygnęła się. Ale to był przecież Jeff, wracał z wiaderkiem pełnym lodu.
– Galio – powiedział i przez chwilę sądziła, że to jakiś sposób zabawnego przekręcenia „halo”, potem uświadomiła sobie, że tak nazywa się wino, które właśnie przyniósł. – Trochę potrwa, zanim się schłodzi – dodał.
– Jasne – odparła, chociaż znała trik pozwalający to przyspieszyć. Należało włożyć butelkę do wiaderka z lodem, potem kręcić nią zgodnie z ruchem wskazówek zegara, dokładnie sto razy – i voila, mamy chłodne wino. To właśnie wtedy, gdy o drugiej po południu kręciła butelkę niecierpliwymi palcami, Miriam uznała, że powinna znaleźć sobie pracę. Tak, potrzebowali pieniędzy. Nawet bardzo. Ale to był znacznie mniej palący powód niż perspektywa stania się pozbawioną celu w życiu kurą domową, zionącą alkoholem, która zmywa po dzieciach, gdy zjedzą po powrocie ze szkoły i opowiedzą, jak minął im dzień.
Jeff ujął jej podbródek w dłoń. Rękę wciąż miał zimną od wiaderka z lodem, ale nie wzdrygnęła się ani nie odsunęła. Zaczęli się nieporadnie całować, jakby nigdy wcześniej tego nie robili. Śmieszne, że udawało im się tak zgrabnie kochać w rozmaitych ciasnych i niewygodnych miejscach – ubikacji w biurze, łazience w restauracji, na tylnym siedzeniu małego sportowego samochodu; a teraz, kiedy mieli tak dużo przestrzeni, to czasem zachowywali się bardzo niezgrabnie.
Próbowała wyłączyć swój umysł, poddać się nagłemu pożądaniu do Jeffa. Zaczynało działać. Kochali się już… co?, siódmy raz. Zadziwiające, że przynosiło jej to dużo radości. Seks z Dave’em był ponury, tak jakby on ciągle starał się udowadniać swoje feministyczne zapatrywania. Ciągle zasypywał ją przy tym bardzo poważnymi pytaniami. Sokratejski seks, tak w myślach nazywała to Miriam. „Jak to odczuwasz?” „A jeśli zrobię tak?” „A może coś zmienię?” Gdyby próbowała wytłumaczyć przyjaciółkom, co jej przeszkadzało, gdyby w ogóle miała przyjaciółki, to wyszłaby przed nimi na niewdzięczną zołzę.
Nie umiałaby nawet odpowiednio wyrazić, że podejrzewa, iż Dave, udając troskę o jej przyjemność, tak naprawdę stara się, aby ona nie miała żadnej przyjemności. Zawsze wydawało się, jakby jemu było żal Miriam i jakby uważał się za podarunek, który ofiarował właśnie jej, ciemnej, wychowanej pod kloszem dziewczynie z północy.
Jeff przewrócił Miriam na brzuch, splótł swoje palce z jej palcami i wślizgnął się w nią od tyłu. To nie było dla Miriam czymś nowym – Dave też pilnie studiował Kamasutrę, jednak milczenie i bezpośredniość Jeffa sprawiały, że wszystko stawało się takie świeże. Nie fizjologiczne, jak dla Dave’a. O tak, Dave zawsze wyjaśniał żonie jej własną anatomię. Fizjologicznie to ona w ogóle nie powinna mieć orgazmu w takiej pozycji. A jednak z Jeffem zdarzało się to regularnie. Chociaż jeszcze nie teraz. Mając przed sobą całe popołudnie w motelowym pokoju, zabierali się do tego powoli. Albo przynajmniej próbowali.
Miriam, kiedy wkraczała w świat życia zawodowego, w ogóle nie myślała ani o romansie, ani nawet o biurowym flircie. Seks nie był ważny, przynajmniej tak sobie wmówiła, kiedy postanowiła wyjść za Dave’a. Doświadczenia erotyczne miała ograniczone, zgodnie z obyczajowością swoich czasów. Właściwie nie obyczajowością, a ryzykiem – antykoncepcji wiele brakowało wtedy do doskonałości, a samotnej dziewczynie było o nią trudno. Jednak Miriam straciła dziewictwo, zanim spotkała Dave’a. Jezu, o nie, miała wtedy już dwadzieścia dwa lata i raz nawet chodziła z chłopakiem przez pół roku, sympatią z college’u, z którym uprawiała cudowny seks. Totalnie porażający, jakby stwierdzono dzisiaj. Miriam totalnie poraziło jednak tylko wtedy, gdy jej ukochany zniknął nagle i bez wyjaśnień, spełniając ponure przepowiednie matki o krowach oraz darmowym mleku.
Nazwali to później załamaniem nerwowym. Miriam uznała, że ten termin dobrze oddawał to, co się z nią działo. Zdawało się, że jej system nerwowy przestał działać. Dostał skurczów spastycznych, wszystkie podstawowe funkcje życiowe – sen, jedzenie, wypróżnianie się – zostały zaburzone. W jednym tygodniu mogła spać nie więcej niż cztery godziny, niczego przy tym nie jedząc. W następnym wstawała z łóżka tylko po to, aby napychać się przeróżnym jedzeniem, jakby miała zachcianki ciężarnej kobiety. Pochłaniała całe opakowania surowej masy do czekoladowych ciasteczek, gotowane jajka razem z lodami, marchewki i dżemy. Rzuciła szkołę, wróciła do domu w Ottawie, gdzie rodzice przyczyny jej problemów upatrywali nie w rozstaniu z chłopakiem, którego lubili, ale w samych Stanach Zjednoczonych. Nie pochwalali pomysłu Miriam, aby uczyć się w amerykańskim colleg’u. Może podejrzewali, że to jej pierwszy krok do opuszczenia Kanady, a także ich na zawsze.
Od „trochę potrwa, zanim się schłodzi”, Jeff nie powiedział jeszcze ani słowa, prawie nie pomrukiwał. Teraz przewrócił Miriam na plecy, tak łatwo jak przewraca się naleśnik, i zatopił twarz między jej nogami. Czuła się tym zakłopotana, co stanowiło kolejną rzecz, o którą winiła Dave’a.