– Och. – Po głosie Heather słychać było, że niemal jej żal siostry.
– Nie lubią mnie przez tamten spór. Dzieciaki z autobusu.
– Ale one tutaj nie mieszkają – powiedziała Heather. – A graffiti malują tutejsi, prawda?
– Tylko ja chodzę do Rock Glen. Tak się złożyło, że wszyscy inni są albo starsi, albo młodsi. To był właśnie ten problem. „Prawo jest po naszej stronie, ale siła po ich”. Rządy większości.
Heather znużona rodzinną opowieścią o sprawach, w których nie brała udziału, usiadła na ławeczce, otworzyła torebkę i mrucząc do siebie, przeglądała jej zawartość. Autobus miał przyjechać nie wcześniej niż za piętnaście minut, jednak Sunny nie chciała ryzykować, że się spóźni.
Bitwa o trasę szkolnego autobusu była dla niej pierwszym muśnięciem rażącej niesprawiedliwości, lekcją o tym, jak pieniądze mogą zatriumfować nad zasadami. Większość uczniów jeżdżących razem z Sunny mieszkała daleko na Forest Park Avenue, spory kawałek po drugiej stronie Garrison Boulevard. Jednak według miejskiego programu swobodnego dostępu do nauczania mogli chodzić do szkoły, gdziekolwiek chcieli, więc darowali sobie zdominowane przez czarnych szkoły leżące najbliżej i wybrali Rock Glen na południowym zachodzie miasta, gdzie wciąż jeszcze w większości uczyli się biali. Uruchomiono specjalny autobus, opłacany przez rodziców. Przystanek Sunny, mała wiata na Forest Park Avenue, każdego poranka był ostatni i każdego popołudnia pierwszy. Przez dwa lata wydawało się to całkiem logiczne dla wszystkich zainteresowanych. A potem przestało.
Ostatniego roku rodzice z drugiego krańca trasy zaczęli zrzędzić, że ich dzieci znacznie szybciej wracałyby do domów, gdyby autobus nie musiał zatrzymywać się przy krańcu Forest Avenue specjalnie dla Sunny. Czy, jak mówili, „tylko dla jednej osoby”. „Dlaczego przez jedną uczennicę tyle innych dzieci ma cierpieć niedogodności?” Grozili, że znajdą innego przewoźnika, zostawiając dotychczasowemu „tylko tego jednego pasażera”, który rzecz jasna nigdy nie pokryłby kosztów utrzymania połączenia. Rodzice Sunny czuli się poruszeni, ale niczego nie mogli zrobić. Jeśli chcieli dalej korzystać z autobusu – co było ważne, bo oboje pracowali – musieli znaleźć kompromis. Stanęło na tym, że po lekcjach kolejność jazdy zostanie odwrócona. A zatem każdego popołudnia Sunny patrzyła, jak jej własny blok przesuwa się za oknami autobusu, gdy ten kieruje się na początek trasy i wysadza uczniów w odwrotnej kolejności, cofając się na Forest Park Avenue. Ich rodzice wygrali, powinni więc czuć wdzięczność, ale Sunny odkryła, że wcale tak nie jest. Nie lubili jej teraz jeszcze bardziej niż zwykle, bo jej rodzice wyzwali ich rodziców od rasistów.
– Jesteś N. L. – syknął jeden ze starszych chłopaków. – Ty i twoi rodzice jesteście N. L. – Nie miała pojęcia, co to znaczy, ale brzmiało straszliwie.
Ruchu na miejskich ulicach, w przeciwieństwie do przedsiębiorstwa Mercer Transportation, nie dało się do niczego zmusić. Jeśli podróż do Security Square, wraz z przystankami, zabierała dwadzieścia pięć minut, to powrót do domu trwał też dwadzieścia pięć minut. Komunikacja miejska była „egalitarna”. Sunny nauczyła się tego słówka od ojca i bardzo je lubiła, bo kojarzyło się jej z Trzema muszkieterami, z Michaelem Yorkiem. Planowali, że w przyszłym roku, kiedy Sunny pójdzie do Western High School, zacznie jeździć komunikacją miejską, korzystając z darmowych biletów, co miesiąc rozdzielanych między uczniów. Aby ją do tego przygotować, rodzice pozwalali, żeby jeździła sobie na próbę – do śródmieścia, na Howard Street i do dużych domów towarowych. W ten właśnie sposób doszła do wniosku, że może też wybrać się autobusem na Security Square i nikomu niczego nie mówić. Nabrała już wprawy w jeździe autobusami.
Ale Heather, która jeszcze nigdy nie jeździła miejską komunikacją, aż podskakiwała z podekscytowania na ławeczce. W ręku kurczowo ściskała bilet, wokół drugiej dłoni oplotła uchwyt swojej nowej torebki. Sunny też dostała torebkę ze sklepu ojca, makramową. Tyle że dziewczynki nie otrzymywały takich rzeczy całkiem darmo, wbrew temu, co myślały inne dzieci. Jeżeli coś nie było prezentem, jak torebka Heather, to musiały zapłacić, bo ojciec stwierdził, że w jego budżecie nie ma na marginesie pozycji „podarki”. Wspomnienie o marginesie przypomniało Sunny jej egzamin z maszynopisania, oblany, chociaż nie z powodu marginesów. Cały problem polegał na tym, że fatalnie szło jej na egzaminach, gdzie miała limit czasu. Zrobiła wtedy tyle błędów, że dostała ocenę niedostateczną. Kiedy nie musiała spieszyć się z pisaniem, wszystko wychodziło jej bardzo dobrze.
Dziewczyna zastanawiała się, dlaczego rodzice tak nalegali, by w gimnazjum wybrała sobie maszynopisanie. Czy myśleli, że będzie tym zarabiać na życie? Od szóstej klasy, kiedy większość jej kolegów uczyła się w Rock Glen z programem rozszerzonym, a ona tylko z profilem podstawowym, nie mogła przestać się martwić tym, że w przeszłości niepostrzeżenie zjechała na boczny tor i straciła możliwości, o których nawet nie miała pojęcia. Kiedy była mała, dziadek i babcia dali jej zestaw „Mała pielęgniarka”; Heather natomiast dostała „Małego lekarza”. Wtedy „Mała pielęgniarka” zdawała się czymś lepszym, bo na plastikowym opakowaniu miała ładną dziewczynkę, a na pudełku „Małego lekarza” widniał chłopiec. Sunny nawet wyśmiewała się z siostry! „Jesteś chłopcem”, szydziła. Jednak może właśnie lepiej być lekarzem? Albo przynajmniej mówić, że się nim zamierza zostać? Ich ojciec powiedział, że mogą zostać kimkolwiek chcą, ale nie do końca w to wierzyła.
Młodsza siostra, oczywiście, kiedy pójdzie w przyszłym roku do Rock Glen, trafi od razu do klasy z profilem rozszerzonym, nawet jeśli jeszcze nie ogłoszono przydziałów. Heather będzie więc uczyła się w klasie o profilu rozszerzonym, a potem w liceum Western High pójdzie do razu do profilu A, co znaczy, że ominie ją ostatni rok gimnazjum i zacznie liceum już w dziewiątej klasie, a nie dziesiątej. Nie o to chodziło, że Heather była mądrzejsza od Sunny. Matka mówiła, że testy IQ pokazały, że obie są bardzo inteligentne, niemal genialne. Jednak młodsza dziewczynka lepiej radziła sobie w szkole. Rozumiała obowiązujące tam zasady. Sunny zaś zdawało się, że ona sama sobie podstawia nogę, za bardzo próbuje być kreatywna i inna niż wszyscy. Takie cechy były przez rodziców cenione wyżej niż piątki i wkuwanie, ale ich oczekiwania względem córki wyraźnie zmalały, gdy nie dostała się do klasy o profilu rozszerzonym. Czy dlatego ciągle była na nich taka zła? Matka śmiała się i nazywała to „fazą przejściową”; ojciec zachęcał do prowadzenia sporów, „byle tylko racjonalnych”, przez co zachowywała się bardziej irracjonalne. Rzuciła mu później wyzwanie, dyskutując o polityce, rzeczy dla niego najdroższej, ale pozostawał spokojny, doprowadzając ją tym niemal do szaleństwa, i traktował Sunny jak małą dziewczynkę, jak Heather.
– Jeśli chcesz poprzeć w przyszłych wyborach Geralda Forda, zrób to – powiedział jej kilka tygodni temu. – Wszystko, o co cię proszę, to żebyś zajmowała jakieś stanowisko, kierując się rozumem, żebyś przeanalizowała obietnice wyborcze swojego kandydata.
Sunny nie zamierzała nigdy głosować. Polityka była głupia. Z zażenowaniem wspominała swoje pełne zaangażowania przemowy, wspierające McGoverna w 1972 roku, w ramach zajęć z wiedzy o społeczeństwie, jakie miała w szóstej klasie, w piątki. Kiedy nadeszły ich szkolne, udawane wybory, to tylko sześcioro dzieci z dwudziestosiedmioosobowej klasy oddało głos na McGoverna, o jedną osobę mniej, niż wcześniej deklarowało.
– To przez Sunny na niego nie zagłosowałem – powiedział Lyle Malone, smukły, przystojny chłopak, kiedy go zapytano, dlaczego zmienił zdanie. – Stwierdziłem, że ktoś, kogo ona tak bardzo lubi, nie może być aż tak bardzo dobry.