– Żadne dżinsy się nie gniotą – burknęła Sunny, wciąż trochę naburmuszona. – To głupie.
– Wszystkie dziewczyny je noszą, teraz, kiedy nie musimy już wkładać mundurków do szkoły.
– Nie powinnaś czegoś chcieć tylko dlatego, że wszyscy to mają. Nie powinnaś biegać za stadem. – Z ust Sunny płynął głos ojca, a Heather wiedziała, że siostra nie wierzy w ani jedno z tych słów.
– Dobra, no to chodźmy do Harmony Hut albo do księgarni.
Kiedy ostatni raz były w centrum handlowym, Heather cichaczem zajrzała do jakiejś świńskiej książki. Znalazła tam wiele obiecujących opisów piersi głównej bohaterki, ciasno opiętych cienką materią sukienki, co zwykle stanowiło znak, że zaraz będzie działo się coś świńskiego. Starała się zdobyć na to, by przeczytać książkę z rozporkiem na okładce – nie prawdziwym rozporkiem, jak na okładce albumu Rolling Stonesów, który miała Sunny, ale takim, który odsłaniał kawałek nagiego kobiecego tułowia. Musiała znaleźć większy tom, aby ten zasłonić i móc czytać, nie przyciągając niczyjej uwagi. Personel Waldenbooks nie dbał o to, jak długo przebywało się w księgarni i czytało książkę bez jej kupowania, dopóki nie usiadło się na dywanie. Wtedy wyrzucali.
– Nie chcę niczego robić razem z tobą – oznajmiła Sunny. – Nie obchodzi mnie, gdzie pójdziesz. Po prostu zajmij się swoimi sprawami i wracaj tu na piątą.
– A ty mi kupisz karmelkorna.
– Dałam ci pięć dolarów. Sama sobie kup.
– Powiedziałaś pięć dolarów i karmelkom.
– Dobra, co za różnica. Wracaj tu o piątej dwadzieścia i będziesz miała te swoje karmelki. Ale nici z tego, jeśli zobaczę, że znowu za mną łazisz. Taki był układ, pamiętasz?
– Dlaczego jesteś na mnie zła?
– Po prostu nie chcę łazić z dzidziusiem na karku. Czy to tak trudno pojąć?
Ruszyła od razu do sklepu Searsa na końcu centrum handlowego, w korytarzu z Harmony Hut i Singer Fashions. Heather pomyślała, czy jednak za nią nie pójść, nie bacząc na karmelki. Sunny nie miała prawa nazywać jej dzidziusiem. To ona zachowywała się jak dziecko, płakała przez byle co. Heather nie była maluchem.
Kiedyś jednak uwielbiała być dzidziusiem, rozkoszowała się tym. A gdy mama zaszła w ciążę – Heather miała wtedy prawie cztery latka – i zaczęto rozmawiać o „dzidziusiu”, zmartwiła się. „To ja jestem dzidziusiem”, oznajmiła histerycznie, stukając się palcem w pierś. „Heather jest dzidziusiem”. Jakby w ich rodzinie, na całym świecie, mógł istnieć tylko jeden dzidziuś.
Działo się tak, kiedy przeprowadzili się do Algonquin Lane. Heather dostrzegła wtedy przekupstwo – możesz mieć swój pokój, ale nie będziesz już dzidziusiem. W wielkim domu znalazłoby się wystarczająco dużo miejsca na osobne sypialnie dla trojga dzieci. Dziewczynka poczuła się lepiej. Przecież nawet ten nowy dzidziuś nie zawsze będzie dzidziusiem. A Heather pozwolono wybrać sobie pokój, drugiej w kolejności. Uważała, że powinna być pierwsza, bo utraciła status dzidziusia. Rodzice wyjaśnili jednak, że starsza Sunny i tak zamieszka w swoim pokoju na krócej, dopóki nie pójdzie do college’u, dlatego powinna wcześniej dokonać wyboru. Jeśli Heather naprawdę chciałaby akurat ten pokój, który upatrzyłaby sobie siostra, to przecież dostanie go za trzy lata. Nawet jeśli pozornie wszystko zdawało się w porządku, w dziewczynce coś buntowało się przeciwko takiej logice, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, aby się kłócić, zaś na rodzicach nigdy nie robiły wrażenia napady dziecięcej histerii. Matka dokładnie tak mówiła: „Heather, to nie robi na mnie wrażenia”. Ojciec natomiast twierdził: „Nie będę reagował na takie zachowanie”. Ale z tego co widziała Heather, on nie reagował w ogóle na żadne zachowanie, starczyło tylko spojrzeć na Sunny. Grała według ich reguł, starannie przygotowywała swoje argumenty, przedstawiała je w uporządkowany sposób i prawie nigdy nie dostawała tego, czego chciała. Heather była znacznie sprytniejsza, zwykle też stawiała na swoim. Udało jej się nawet pozostać dzidziusiem, choć nie za sprawą własnych poczynań. Nowe dziecko okazało się zbyt słabe, by żyć poza łonem matki.
Kiedy umarło, ojciec uznał, że należy dokładnie objaśnić Heather i Sunny, na czym polega poronienie. Musiał jednak najpierw wytłumaczyć, jak dziecko znalazło się w brzuchu mamy. Ku ich jeszcze większej konsternacji, użył wtedy wszystkich odpowiednich terminów: „penis”, „wagina”, „macica”.
– Dlaczego mamusia ci na to pozwoliła? – dopytywała Sunny.
– Bo tak właśnie powstają dzidziusie. Poza tym to miłe. Ale tylko kiedy jest się dorosłym – dodał. – I nawet jeśli w efekcie nie powstaje dzidziuś. To święta rzecz, sposób okazywania miłości.
– Ale… ale… tamtędy wychodzą siuśki. Mogłeś w nią nasiusiać.
– Mocz, Sunny. A penis wie, żeby tego nie robić, kiedy jest wewnątrz kobiety.
– Skąd wie?
Ojciec zaczął wyjaśniać, jak penis rośnie, kiedy chce sprawić, żeby powstał dzidziuś, że ma wtedy w sobie inną ciecz, pełną plemników, nazywaną spermą. Wreszcie Sunny zasłoniła uszy rękoma i powiedziała:
– Aaa, nie chcę tego słuchać. Bo jak się pomyli, to może tam nasiusiać.
– Jak wielki on się robi? – dociekała Heather.
Ojciec pokazał, tak jak pokazuje się wielkość złapanej ryby, ale mu nie uwierzyła.
Heather wiedziała więc już wszystko o tym, skąd się biorą dzieci, zanim jeszcze poszła do przedszkola. Była zaskoczona, gdy zaczynając edukację w podstawówce Dickey Hill, odkryła, że wychowanie seksualne jest dopiero od szóstej klasy i to za zgodą rodziców. Nie przechwalała się jednak swoją wiedzą i nie przyciągała uwagi. To było kolejną rzeczą, której Sunny nigdy nie rozumiała. Nie pojmowała, że dobrze trzymać niektóre sprawy w ukryciu, a nie ciągle zgłaszać się na ochotnika. Nikt nie lubi tych, którzy się popisują.
Jednak w czwartej klasie matka Beth, koleżanki Heather, zaszła w ciążę, a rodzice wyjaśnili dziewczynce, że to Bóg umieścił malca w brzuchu. Podobnie jak ojciec, Heather nie potrafią znieść wmawiania nieprawdy, więc szybko zwołała swoją klasę pod drabinkami na placu zabaw i powiedziała wszystko, co wiedziała na ten temat. Rodzice Beth złożyli skargę, rodzice Heather zostali wezwani do szkoły, jednak Dave nie tylko za nic nie przepraszał, ale jeszcze czuł się dumny z córki.
– Za to powinni odpowiadać ci, którzy wolą kłamać swoim dzieciom – oznajmił w obecności dziewczynki. – I ja nie będę prosił córki, żeby przyznała, że zrobiła źle, mówiąc prawdę o czymś naturalnym.
Naturalnym, czyli dobrym. To najwyższa pochwała, jaka padała z ust ojca. Naturalne tkaniny, naturalne jedzenie, naturalne włosy. Po tym jak otworzył sklep nosił na głowie wielkie, wełniste afro, ku sporemu zakłopotaniu Sunny. Nawet czesał się szczotką Black Power, której rączka kończyła się zaciśniętą pięścią. Szczerze mówiąc, nie pochwaliłby dżinsów Staprest, bo chyba miały w sobie coś sztucznego, skoro się nie gniotły. Chociaż Heather była pewna, że potrafiłaby namówić ojca albo matkę, by pozwolili jej kupić sobie takie spodnie za pieniądze, jakie dostanie na urodziny.
Poszła w stronę Pants Corral. Pan Pincharelli, który uczył Sunny muzyki, grał na organach w Kittsie. Sunny kiedyś się w nim podkochiwała, Heather wiedziała o tym z jej pamiętnika. Jednak ostatnim razem, gdy obie odwiedziły centrum handlowe, Sunny przeszła szybko obok sklepu z organami, jakby zakłopotana. Dzisiaj nauczyciel też tam był, grał Easter Paradę z mnóstwem energii, a wokół zgromadziła się grupka słuchaczy. Pan Pincharelli miał twarz błyszczącą od potu i mokre plamy pod pachami koszuli z krótkim rękawem. Heather nie potrafiła sobie wyobrazić, jak można się w nim podkochiwać. Gdyby to ją uczył, wciąż by się z niego naśmiewała. Jednak tłumek gapiów najwyraźniej szczerze podziwiał muzyka, a dziewczynka przyłapała się na tym, że też daje się ogarnąć nastrojowi. Przysiadła na pobliskiej fontannie. Zastanawiała się nad jednym z wersów piosenki: „Czy widzisz, że na zdjęciu wyglądasz tak czysto”, kiedy ktoś złapał ją za łokieć.