Выбрать главу

– Hej, ty miałaś…

Głos był pełen złości, nie krzyk, ale na tyle ostry, że przebił się przez muzykę do uszu osób stojących w pobliżu. Obejrzeli się. Mężczyzna szybko puścił rękę dziewczynki, wymamrotał: „Nieważne”, i zniknął wśród kupujących. Heather patrzyła, jak nieznajomy odchodzi. Cieszyła się, że to nie ona jest dziewczyną, której szuka. Tamta niewątpliwie miała kłopoty.

Po Easter Paradę muzyk zagrał Superstar, piosenkę zespołu Carpenters, ale nie tę o Jezusie. Akurat w zeszłym tygodniu Sunny dała siostrze wszystkie swoje albumy Carpentersów, twierdząc, że są słabe. Gust muzyczny stanowił jedyną rzecz, którą warto było brać od Sunny za wzór, i jeśli ona sądziła, że Carpentersi są słabi, to Heather nie wiedziała, czy w ogóle chce ich nagrania. Pięć dolarów – to wystarczająco dużo, aby zafundować sobie nowy album i jeszcze dostać resztę. Może mimo wszystko powinna jednak iść do Harmony Hut, coś kupić… Jethro Tuli. Zespół wydawał się całkiem fajny. A jeśli tak się zdarzy, że w sklepie muzycznym będzie też Sunny, cóż, przecież to wolny kraj.

Część III

Wtorek

Rozdział 11

Chodzi o to, że ona wcale nie wygląda jak Penelope – powiedział Infante do Lenhardta. Sierżant lekko się zdziwił.

– A jak wygląda Penelope?

– No, nie wiem. Blond włosy. Różowy hełm.

– Co? – To pytanie Lenhardt rozciągnął do dwóch sylab.

– Taka stara kreskówka. Co sobota był wyścig samochodowy, a wynik do końca pozostawał nieznany. Była tam taka ślicznotka i nazywała się Penelope Pit Stop. Prawie nigdy nie pozwalali jej wygrać.

– Ale to greckie imię. Czyli nie chodzi o postać z Hanny-Barbery. Myślę, że jest jakaś sławna opowieść o Penelopie.

– Co, coś jak Betsy Ross?

– Trochę wcześniej. Tak z kilka tysięcy lat wcześniej, palancie.

Ledwie dwadzieścia cztery godziny temu, kiedy Infante podpadł szefowi, ta rozmowa wyglądałaby całkiem inaczej – może padłyby takie same słowa, ale wypowiedziane znacznie mniej przyjaznym tonem. Wczoraj Lenhardt odstawiałby identyczną gównianą gadkę, ale obelgi i przytyki do inteligencji Infante’a byłyby poważnymi, ostrymi naganami. Dzisiaj jednak Infante znowu stał się dobrym chłopcem. Dwie dodatkowe godziny pracy zeszłej nocy, potem wczesne i żwawe pojawienie się przy biurku, mimo że po drodze zatrzymała go jeszcze sprawa policyjnej konfiskaty.

A teraz zasiadł już przy swoim komputerze i wstukiwał informacje z prawa jazdy Penelope Jackson, wystawionego w Północnej Karolinie. Szybko załatwił jej zdjęcie, które faksem przysłała mu tamtejsza policja.

Lenhardt spojrzał na nie, mrużąc oczy. Szukał podobieństwa.

Po powiększeniu na ksero fotografia była nieostra.

– Czyli to ona?

– Może być. Teoretycznie. Wiek trzydzieści osiem lat; mniej więcej się zgadza. Babka twierdzi, że jest starsza, ale w to nie trzeba za bardzo wierzyć. Kolor włosów i oczu pasuje. Tyle że na fotografii włosy są długie, tutaj krótko ścięte. Ta w szpitalu jest znacznie szczuplejsza od tej na zdjęciu.

– Kobiety ciągle ścinają sobie włosy – powiedział Lenhardt, z lekką tęsknotą i smutkiem. – A niektórym nawet udaje się zrzucić kilka kilogramów, kiedy kończą czterdziestkę, przynajmniej tak mi mówiono. – Żona szefa była atrakcyjna, chociaż trochę pulchna.

– Ja jednak wciąż nie wierzę, że to twarz tej samej kobiety. Ta ma specyficzny wygląd. Opryskliwy i przebiegły. Jane Doe z St. Agnes jest łagodniejsza. Nie mam wątpliwości, że ona kłamie…

– Oczywiście. – W ich pracy zawsze zakładano, że ktoś kłamie.

– Ale o czym nakłamała i dlaczego? Jeśli nie jest Heather Bethany, tylko Penelope Jackson albo jeszcze kim innym, to skąd wiedziała o sprawie sprzed trzydziestu lat? Poza tym pasuje do opisu.

Infante otworzył w komputerze kolejny link w krajowej bazie danych o zaginionych dzieciach. Nie wiedział, jak to zrobić, ale szybki telefon do dawnej partnerki, Nancy Porter, i gotowe. Były dwie dziewczynki, Heather i Sunny, jedenaście i czternaście lat. Zobaczył ich ostatnie zdjęcia ze szkoły. Pod fotografiami znajdowały się rysunki pokazujące, jak dziewczynki mogą wyglądać dzisiaj.

– Ona tak wygląda? – Lenhardt postukał w zdjęcie Heather palcem i zostawił na ekranie Infante’a małą tłustą plamę, dokładnie pośrodku nosa dziewczyny.

– Może. Niewykluczone. I tak, i nie.

– Byłeś kiedyś na zjeździe absolwentów college’u albo liceum?

– Nie. To mnie nie interesuje. I tak wszystko odbywa się na Long Island, gdzie nie mam nikogo.

– Kilka lat temu byłem na zjeździe absolwentów mojego liceum, na trzydziestolecie jego ukończenia. Ludzie starzeją się na różne sposoby. Niektórzy wyglądają niemal tak jak zawsze. Inni po prostu się zmieniają. Tak jakby zmęczyli się już dbaniem o siebie. Byłe cheerlieaderki ważące po sto kilo, dawne gwiazdy futbolu z łysiną albo mocnym łupieżem. W ogóle nie byli podobni do siebie sprzed lat.

– Mogę się założyć, że ci się to podobało: wizyta na zjeździe koleżeńskim z ładną żoną, piętnaście lat młodszą.

Lenhardt uniósł brwi z udawanym zaskoczeniem, jakby nigdy nie dostrzegał, że jego żona to niezła laska, ale Infante wiedział, że facet uwielbia zazdrosne spojrzenia przechodniów.

– Ale jest jeszcze trzeci rodzaj dotyczący tylko kobiet – oznajmił. – Nowe i ulepszone. Czasem za sprawą chirurgii plastycznej, ale nie zawsze. Trenują, farbują włosy. Totalnie się zmieniają i wiedzą o tym. Właśnie dlatego się pokazują. Ich wiek można poznać tylko po łokciach.

– Pochrzaniło cię? Kto patrzy kobiecie na łokcie?

– Po prostu to jedyne miejsce, które trudno zmienić z biegiem lat. Żona mi mówiła. Czasem okłada je cytryną. Kroi cytrynę na pół, wydrąża, napełnia oliwą z oliwek i koszerną solą, a potem siada przy toaletce z ramionami w górze. – Lenhardt zaprezentował tę pozę. – Mówię ci, Kevin, potem czujesz, jakbyś szedł do łóżka z sałatką owocową.

Infant roześmiał się. Nie chciał podpaść szefowi. Wczoraj wkurzał się na niesprawiedliwość tego świata. Ale dzisiaj czuł się już zrehabilitowany, był dobrym detektywem z cholernie interesującą sprawą i nie mógł zawieść pokładanego w nim zaufania. Jeśli ta kobieta okaże się Heather Bethany, to mogła wspaniale wyjaśnić całą zagadkę. Jeśli nianie jest, przynajmniej o czymś wiedziała.

– Dziwne – mruknął, wertując notatki zrobione podczas konfiskaty. – Samochód został zarejestrowany w Północnej Karolinie dwa lata temu. Penelope Jackson nie mieszka już pod tym adresem. Wytropiłem najemcę mieszkania. Powiedział, że nie należała do porządnych obywateli, którzy zostawiają nowy adres. Podobno poszła za jakimś facetem, którego sobie wyhaczyła, zajęła się robotą przy barze i pracą kelnerki. Wyprowadziła się więc dziesięć miesięcy temu, ale nie zmieniła rejestracji ani prawa jazdy.

– Wręcz haniebne. – Lenhardt zagwizdał. – Jak długo mieszkałeś w Marylandzie, zanim zarejestrowałeś tutaj samochód?

– Nie uwierzysz, jak się przypieprzają do ludzi spoza stanu o przerejestrowanie – odparł Infante. – No, ale ty jesteś jednym z tych baltimorczyków, którzy myślą, że widzieli świat, bo wypuścili się dziesięć kilometrów od miasta. Tak czy owak, miała zawalone tylne siedzenie: opakowania po hamburgerach, niektóre całkiem świeże, pety, chociaż ta w szpitalu nie pali. Można to wyczuć; poza tym nie jest rozdrażniona głodem nikotynowym. Samochód wygląda, jakby sporo podróżowała. Ale nie ma walizki. Jest torebka, ale brak portfela i gotówki. Tylko śmieci i rejestracja. Jak można jechać ponad kilkaset kilometrów bez karty kredytowej albo kasy?