Выбрать главу

– Głowę – uściślił Willoughby, jak zwykle pedantyczny. – Nigdy nie odnaleziono ciała.

– Wiesz co? Teraz dałbym się pociąć, chociażby i za głowę.

Telefon z informacją o farmie w Finksburgu był przecież taki obiecujący. Po pierwsze, dzwoniła kobieta. Zasadniczo kobiety nie są normalniejsze od mężczyzn, ale nie ulegają szaleństwu, które znajduje upust w drwinach z rodziny dwóch domniemanych ofiar morderstwa. Po drugie, to była sąsiadka; przedstawiła się imieniem i nazwiskiem. Niejaki Lyman Tanner sprowadził się w te okolice wiosną 1975 roku, tuż przed zniknięciem dziewczynek. Przypomniała sobie, że mył samochód bardzo wcześnie rano w niedzielę wielkanocną, dzień po zniknięciu dzieci, co wydało jej się dziwne, bo zapowiadano deszcz.

Willoughby zapytał ją, dlaczego przypomniała sobie taki szczegół dopiero po ośmiu latach.

– To proste – odparła Yvonne Yepletsky. – Jestem rumuńską prawosławną, ale chodzę do greckiej cerkwi prawosławnej w śródmieściu, tak jak większość rumuńskich prawosławnych. W naszym kalendarzu Wielkanoc wypada innego dnia i moja matka zwykła mawiać, że w Wielkanoc tych drugich zawsze leje. I rzeczywiście, zwykle tak jest.

Jednak tamto mycie samochodu wydało jej się dziwne dopiero kilka miesięcy temu, kiedy Lyman Tanner umarł i zostawił farmę dalekim krewnym.

Yvonne Yepletsky pamiętała, że sąsiad pracował jako agent ubezpieczeniowy bardzo blisko centrum handlowego i dość szczególnie interesował się jej córkami, nastolatkami, kiedy pierwszy raz pojawił się w okolicy. Nie przeszkadzał mu też stary cmentarz sąsiadujący z jego działką, który odstraszał tak wielu potencjalnych klientów.

– Bardzo się naharował przy sadzeniu, wynajął traktor i obrobił całe pole, ale z tym akurat nic nie zrobił – opowiadała pani Yepletsky.

Departament Policji Hrabstwa Baltimore wynajął buldożer.

Ekipa kopała już dwunastą dziurę, kiedy inny sąsiad usłużnie poinformował, że pani Yepletsky była bardzo rozżalona, bo jej mąż zamierzał kupić tamtą ziemię, a spadkobiercy Tannera nie chcieli jej sprzedać. Yeplenscy nie kłamali, nie do końca. Sami uwierzyli w to, co opowiadali o Tannerze. Człowiek, którego spadkobierca nie chce sprzedać ziemi za dobrą cenę – no, musi być dziwny. Mył samochód, chociaż zapowiadano deszcz. A czy to nie działo się akurat mniej więcej wtedy, gdy zniknęły dziewczynki? No, to na pewno on je porwał.

Nadzieja, która przesunęła się u Dave’a ku ramionom, na nowo usiadła mu na piersiach i szarpała szponami serce.

Zakładając, że śniadanie składa się tylko z czarnej kawy, Dave potrzebował jedynie dziesięciu minut, żeby je dokończyć, doczytać gazetę, umyć filiżankę i ruszyć na górę, aby się ubrać. Była dopiero siódma rano. Przez trzysta sześćdziesiąt cztery dni w roku drzwi do pokojów córek trzymał zamknięte, ale zawsze otwierał je w rocznicę zaginięcia, pozwalając sobie na małe odwiedziny. Czuł się jak Sinobrody na odwrót. Jeśli jakaś kobieta zamieszkałaby z nim w tym domu – co było niewyobrażalne, ale teoretycznie prawdopodobne – mógłby zakazać jej wchodzenia do pokojów Heather i Sunny. Jeśli jednak wślizgnęłaby się do środka, zamiast trapów poprzednich żon odkryłaby zachowaną kapsułę czasu z zamkniętym życiem dwóch dziewczynek w kwietniu 1975 roku.

W różowobiałym pokoju Heather Maks – bohater powieści Tam, gdzie czają się dzikie rzeczy - okrążał świat, odnajdował wyspę dzikich rzeczy, jednak wracał do domu na kolację. Na ściany z Maksem wdarło się też kilku młodzieżowych idoli, szeroko uśmiechniętych chłopców, nie do odróżnienia. Sypialnia Sunny, obok, była już przede wszystkim pokojem nastolatki, gdzie pozostał tylko jeden ślad dzieciństwa, draperia, jej praca domowa związana z życiem w morzu, zrobiona w szóstej klasie. Dziewczynka haftem krzyżykowym pracowicie wyszyła scenę z życia podwodnych istot. Dostała piątkę, ale dopiero po tym, jak nauczyciel dokładnie wypytał Miriam, nie wierząc Sunny, że zrobiła to sama. Dave wściekł się, że ktoś zwątpił w talent jego córki, w jej słowo.

Można by się spodziewać, że te zamknięte pokoje są brudne i zakurzone, jednak Dave postrzegał je jako zadziwiająco świeże, pełne życia. Gdy siadał tam na łóżkach, zdawało mu się, że córki wrócą o zmierzchu. A tego ranka zasiadł na obu posłaniach, jak Złotowłosa z bajki. Nawet policja, która przez krótki czas rozważała możliwość, że dziewczynki uciekły z domu, uznała, że po wyglądzie pokojów widać, że dzieci planowały wrócić. Co prawda dziwne, że Heather zabrała do centrum handlowego wszystkie swoje pieniądze, ale właśnie może to stanowiło źródło problemu. Istnieją ludzie gotowi kogoś skrzywdzić dla czterdziestu dolarów. Kiedy znaleziono jej torebkę, w środku nie było ani grosza.

Oczywiście, gdy policja wykluczyła już hipotezę, że dziewczynki z własnej woli porzuciły dom, podejrzanym stał się Dave. Aż po dziś dzień Willoughby nigdy się do tego nie przyznał ani tym bardziej nie przeprosił za okazaną niesprawiedliwość i niezręczność albo też utratę cennych godzin wskutek prowadzenia poszukiwań w złym kierunku. Dave później się dowiedział, że w takich sprawach członkowie rodziny są zawsze podejrzani, lecz specyficzne wydarzenia z jego życia: rozpad małżeństwa, podupadający sklep, kwestia funduszu na naukę w college’u, założonego przez rodziców Miriam – sprawiły, że w tym przypadku insynuacje stały się szczególnie ohydne.

– Myślisz, że zabiłem własne dzieci dla pieniędzy? – zapytał, o mało nie rzucając się na Willoughby’ego.

Detektyw jednak zachował spokój.

– Teraz jeszcze nic nie myślę – odparł, wzruszając ramionami. – To są pytania, a ja chcę poznać odpowiedzi. Nic więcej.

Aż do dzisiaj Dave nie był pewien, co jest gorsze, bycie podejrzanym o zabójstwo własnych córek z pobudek finansowych czy o zabicie ich z zemsty na niewiernej żonie. Miriam zachowała się tak szlachetnie, tak szybko wyjawiła glinom swój sekret. Ale jej tajemnica stanowiła także idealne alibi dla niej i kochanka.

– A co, jeśli oni to zrobili? – Dave zapytał policji. – I wrobili mnie, żeby móc razem uciec?

Nawet on sam nie wierzył w taki scenariusz.

Nie czuł szczególnego żalu o to, że Miriam go opuściła, ale kiedy wyjechała z Baltimore, stracił do niej cały szacunek. Zeszła z posterunku. Nie była na tyle silna, by żyć z tą dokuczliwą nadzieją i szeptanymi do ucha niemożliwymi możliwościami.

– One nie żyją, Dave – powiedziała, gdy rozmawiali ostatni raz, ponad dwa lata temu. – Jedyne, czego powinniśmy się spodziewać, to oficjalne potwierdzenie tego, co i tak wiemy. Moglibyśmy tylko jeszcze mieć nadzieję, że stało się coś mniej strasznego, niż sobie czasami wyobrażamy. Że ktoś je zabrał i zastrzelił albo zabił, nie zadając cierpień; że nie były wykorzystywane seksualnie, że…

– Zamknij się, zamknij się, zamknij się! – Tak brzmiały niemal ostatnie jego słowa skierowane do Miriam.

W końcu przeprosił, ona przeprosiła i to właśnie były ich naprawdę ostatnie słowa. Miriam, która zawsze kochała nowości, rok temu kupiła sobie automatyczną sekretarkę. Dzwonił czasem i słuchał powitania, ale nie zostawiał żadnej wiadomości. Zastanawiał się, czy była żona w ogóle odsłuchiwała wiadomości, czy kiedyś odbierze, słysząc jego głos. Pewnie nie.

Zgodnie z prawem stanu Maryland, w 1981 roku mógł zwrócić się o prawne uznanie dziewczynek za zmarłe, co pozwoliłoby uwolnić pieniądze zgromadzone na ich funduszach na naukę w college’u. Jednak nie chciał pieniędzy, jeszcze mniej chciał prawnego usankcjonowania swoich najgorszych lęków. Pozwolił więc, aby pieniądze się marnowały. Niech wszyscy to zobaczą.