Выбрать главу

To był pomysł Dave’a, aby zgłosić chęć zaadoptowania dzieci. Miriam miała pewne wątpliwości co do jego motywów. Sądziła, że bardziej zależy mu na wzmocnieniu więzi z Estelle niż na samych dziewczynkach, jednak miała wielką ochotę je przygarnąć. W wieku dwudziestu pięciu lat trzykrotnie poroniła. A tu pojawiały się dwie piękne dziewczynki, niewymagające długotrwałego procesu adopcyjnego. Turnerowie, jako opiekunowie dzieci – ich jedyna rodzina, z tego co było wiadomo i co sprawdzono jeszcze lata później, gdy detektyw Willoughby starał się ustalić, czy ich zmarły ojciec miał krewnych – mogli przenieść opiekę nad siostrami na małżeństwo Bethanych. Jakże proste. I choć to brzmiało okrutnie, Miriam poczuła ulgę, kiedy Estelle w końcu umarła i Herb się wyprowadził. Wnuczki za bardzo przypominały mu o utraconych kobietach jego życia: żonie i córce. Miriam była jednocześnie mu za to wdzięczna i za to nim pogardzała. Jak można nie chcieć się stać częścią życia swoich wnuczek?

Nawet teraz, kiedy znała całą historię, nie potrafiła przezwyciężyć swojej pierwotnej niechęci do Turnerów, do poddańczego stosunku Herba do Estelle, jego niemożności kochania kogoś innego albo troszczenia się o kogokolwiek innego. Całkiem możliwe, że Sally uciekła, bo nie było dla niej miejsca w tym pięknym domu w Sudbrook, zapchanym nadmiarem miłości do Estelle.

Dziewczynki nigdy nie poznały całej prawdy. Wiedziały, że są adoptowane, oczywiście, chociaż Heather nigdy nie chciała całkiem uwierzyć, nawet gdy Sunny udawała, że pamięta więcej, niż prawdopodobnie by mogła („Mieliśmy dom w Nevadzie”, opowiadała siostrze. „Dom z ogrodem. I kucyka”). Ale nawet prawy, zawsze prawdomówny Dave nie umiał wyjawić dziewczynkom wszystkiego – o młodocianych uciekinierach, morderczym szale biologicznego ojca, śmierci dwojga osób, do której doszło dlatego, że Sally nie potrafiła się przełamać, zadzwonić i poprosić rodziców o pomoc w uwolnieniu się od męża. Miriam uważała, że dziewczynkom nie należy mówić wszystkiego, podczas gdy Dave twierdził, że wyznanie prawdy powinno wiązać się z ich wejściem w dorosłość, gdy będą miały mniej więcej osiemnaście lat.

Ale jeszcze gorzej czuła się z tą łagodną bajką, jaką tymczasem on tworzył dla dziewczynek.

– Opowiedz mi o mojej innej mamie – poprosiła Sunny albo Heather, kładąc się spać.

– No… była piękna…

– Czyja wyglądam jak ona?

– Tak, dokładnie.

Prawda. Miriam widziała zdjęcia w domu Turnerów. Sally miała takie same miękkie, niepokorne blond włosy, identyczną delikatną twarz.

– Poślubiła pewnego mężczyznę i odeszli, aby razem żyć. Jednak zdarzył się wypadek.

– Samochodowy?

– Coś w tym stylu.

– To znaczy?

– No tak, wypadek samochodowy.

– Byłyśmy tam wtedy?

– Nie.

Naprawdę jednak były. To martwiło Miriam. Dziewczynki znaleziono w domu, Heather w kołysce, Sunny w kojcu – w innym pokoju, ale… co widziały, co słyszały? A jeżeli Sunny przypomni sobie rzeczy bardziej prawdziwe niż Nevada, dom i kucyk?

– Gdzie my byłyśmy?

– W domu, z opiekunką.

– Jak się nazywała?

I Dave opowiadał, dodając różne szczegóły, aż wszystko w końcu stało się najbardziej kolosalnym kłamstwem, jakie Miriam kiedykolwiek słyszała.

– Powiemy im prawdę, kiedy skończą osiemnaście lat – oznajmił.

Co to za pomysł, że prawdę można przypisać do wieku, jakby była piwem albo prawem wyborczym. Och, Miriam i Dave zachowywali się jak dwa bardzo pracowite, ale niedoświadczone bobry, budujące wspólnie zaporę powstrzymującą wszystkie ich sekrety, próbujące zatamować strumyczek, podczas gdy zbliżało się trzęsienie ziemi Wreszcie, na sam koniec, wszystkie ich kłamstwa objawiono światu, tyle że przeszły niezauważone, bo kto dostrzega takie maleńkie sprawy w postapokaliptycznym świecie, gdzie wokół tyle gruzu. Tego dnia, kiedy Estelle i Herb Turnerowie przybyli, aby szukać u nich pomocy, Miriam sądziła, że zapewnia nowy początek niewinnym dzieciom. Ale ostatecznie to dziewczynki dały jej szansę zmiany siebie samej. A kiedy odeszły, straciła tę część siebie.

A do diabła z tym, zaklęła w myślach, źle i wbrew przepisom skręcając w lewo. Pojadę do Barton Springs. Ale już przecznicę dalej wróciła na dawną trasę. W Austin, na rynku nieruchomości tempo zaczęło zwalniać. Nie mogła ryzykować utraty nawet jednego klienta.

Rozdział 26

Myślisz szybciej niż kasa fiskalna – stwierdził Randy, menedżer sklepu Swiss Colony. – Słucham?

– Nowa kasa fiskalna liczy drobne, myśli za ciebie. Ale ty jej na to nie pozwalasz, Sylvio, jesteś zawsze o krok do przodu.

– Syl – poprawiła, ciągnąc za rękawy stroju Szwajcarki, który wszystkie musiały tutaj nosić. Dziewczęta nienawidziły tych głębokich dekoltów, odsłaniających im piersi, kiedy schylały się po ser lub kiełbasę. Zimą nosiły pod spodem swetry, ale teraz, kiedy kwiecień był już prawie za pasem… co mogły włożyć?

– Jestem Syl, nie Sylvia.

– Ale za cholerę nie potrafisz pakować – stwierdził. – Jeszcze nigdy nie widziałem kogoś, kto by zaplątał się w folię. I nie potrafisz handlować. Jeśli ludzie kupują kiełbaski, powinnaś im wcisnąć jeszcze musztardę. Jeśli chcą mały koszyk z prezentami, dlaczego nie proponujesz większego.

Bo nie dostajemy żadnej prowizji, chciała odparować, ale wiedziała, że tak nie wolno. Pociągnęła za prawy rękaw, wtedy lewy się zsunął, pociągnęła za lewy, wtedy zsunął się prawy. Dobra, niech Randy popatrzy sobie na jej ramiona.

– Sylvio, nie chcesz tu pracować?

– Syl – poprawiła Randy’ego. – To skrót od Priscilli, nie od Sylvii. – Starała się przyzwyczaić do tego imienia, bo teraz nazywała się Priscilla Browne. Zgodnie z dokumentami, które miała przy sobie, skończyła dwadzieścia dwa lata, tak wykazywały: akt urodzenia, karta ubezpieczenia społecznego, stanowa karta identyfikacyjna. Nie miała jednak prawa jazdy.

– Jesteś trochę zepsuta.

– Słucham?

– Nie masz dużego doświadczenia w pracy. Mówiłaś, że nie pozwolono ci pracować w liceum, a teraz jesteś w… gdzie? – Zerknął na leżącą przed nim kartkę. – W Fairfax Community College? Córeczka tatusia, co?

– Słucham?

– Dostawałaś od niego dużo pieniążków, nie musiałaś pracować. Zepsuł cię.

– Tak sądzę. – O tak, on zdecydowanie mnie „zepsuł”.

– Właśnie, a teraz idzie nam słabo. Cienko przędziemy od Bożego Narodzenia, jeśli chcesz wiedzieć. A więc czas trochę się odchudzić…

Spojrzał na nią wyczekująco. Takich chwil się bała. Od kiedy musiała sama dbać o siebie, próbowała rozmawiać w języku, który uważała za dialekt ludzi „normalnych”. Słowa były mniej więcej takie same, ale miała problem z wyłapywaniem znaczeń. Gdy ktoś nie kończył zdania, oczekując, że ona to zrobi, bała się, że odpowiedź tak będzie się różnić od tego, czego oczekują, że automatycznie stanie się podejrzana. Na przykład teraz chciałaby powiedzieć: „… i poszerzyć ofertę o niskokaloryczną żywność”. Ale zdecydowanie nie o to chodziło Randy’emu, gdy mówił o odchudzaniu. Chodziło mu… O cholera, wyleją ją z pracy. Znowu.