Выбрать главу

– Słyszałam, że ona ma ze czterdziestkę? – Nacisk położony na te słowa dawał jasno do zrozumienia, że czterdziestolatek to ktoś bardzo, bardzo stary. – I mówi, że to zdarzyło się trzydzieści lat temu? To co, zabiła kogoś, jak miała dziesięć lat, i aż do teraz nikomu nic nie powiedziała?

– Ona chyba nie stwierdziła, że coś takiego zrobiła – wtrącił jakiś niższy męski głos. – Mówiła tylko, że wie o jakiejś głośnej nierozwiązanej zagadce kryminalnej.

– Coś o dziecku Lindbergha?

Dla Kay nie było jasne, czy ta młoda kobieta używa figury retorycznej, czy rzeczywiście sądzi, że dziecko Lindbergha porwano trzydzieści lat temu. Młodzi lekarze, znakomici w swoich specjalnościach, często okazywali się wręcz szokującymi ignorantami, jeśli chodziło o inne sprawy. Wszystko zależało od tego, jak bardzo zawężali pole zainteresowań.

Wtem z nagłością migreny Kay uświadomiła sobie, jak mało pewności siebie ma ta młoda kobieta. Opryskliwość stanowiła u niej przykrywkę kogoś, komu brak zdolności utrzymywania chłodnego dystansu, wymaganej przez zawód, jaki sobie wybrał. Och, jeszcze będzie z nią ciężko. Powinna specjalizować się raczej w sekcjach zwłok, bo tam pacjenci już nie żyją. I to nie dlatego, że była nieczuła, lecz dlatego, iż tej czułości miała aż nadto. Emocjonalny nadwrażliwiec. Kay czuła się teraz niemal fizycznie chora, wyczerpana, obolała jak przy grypie. Jakby ta dziwna młoda kobieta weszła jej na kolana i prosiła, by ją przytulić. Nawet Jane Eyre nie mogła Kay od tego odgrodzić. Chwyciła więc torebkę i wyszła.

Kiedy miała dwadzieścia lat i jeszcze potem, niedługo po trzydziestce, sądziła, że nagłe przebłyski dostrzegania tego, co dzieje się w cudzych duszach, odnoszą się tylko do jej kontaktów z własnymi dziećmi. Ich uczucia wnikały w nią, tak jakby nie istniały żadne fizyczne bariery. Doświadczała ich radości, frustracji oraz smutku. Ale kiedy Grace i Seth dorośli, odkryła, że czasem docierają do niej też uczucia innych osób. Zazwyczaj ci ludzie byli bardzo młodzi, bo tacy nie umieją jeszcze ukrywać swoich emocji. Jednak w odpowiednich warunkach uczucia dorosłych też do niej przenikały. Taka daleko posunięta empatia stanowiła, paradoksalnie, dla pracownika socjalnego niedogodność. Kay nauczyła się więc trzymać empatię w ryzach; ta jednak wymykała się spod kontroli właśnie w takich chwilach spokoju, kiedy Kay dawała się zaskoczyć z opuszczoną gardą.

Wróciła do swojego biura i złapała Schumeiera z psychiatrii na tym, jak zostawia jej kartkę na drzwiach. Zdawał się rozzłoszczony spotkaniem. Zastanowiła się, czemu ryzykował przybycie tu, kiedy wszystko mógł załatwić emailem. Schumeier stanowił chodzący przykład tego, że psychiatria często przyciąga osoby, które najbardziej potrzebują psychoterapii. Kiedy tylko się dało, unikał bezpośredniego kontaktu, nawet głosowego. Emaile były dla niego prawdziwym darem niebios.

– Chodzi o tę kobietę, którą do nas przywieziono wczoraj w nocy… – zaczął.

– Jane Doe?

– Tak. – Wcale go nie zaskoczyło, że Kay już o niej słyszała, wręcz przeciwnie. Zapewne szukał Kay właśnie dlatego, że wiedział, iż nie trzeba będzie jej dużo tłumaczyć i w związku z tym długo rozmawiać.

– Odmówiła poddania się badaniu psychiatrycznemu. To znaczy, wymienili kilka zdań, ale kiedy konwersacja przestawała być ogólnikowa, pacjentka oznajmiła, że nie będzie rozmawiać bez prawnika. Tyle że ona nie chce współpracować z obrońcą z urzędu, a mówi, że nie ma żadnego pełnomocnika.

Kay westchnęła.

– A ma pieniądze?

– Podobno tak, ale ciężko stwierdzić, bo nawet nie podała nazwiska. Powiedziała, że niczego nie zrobi bez obecności prawnika.

– A ty chcesz, żebym…

– Przyjaźnisz się z prawniczką, prawda? Tą, o której ciągle piszą w gazetach.

– Chodzi ci o Glorię Bustamante? Znam ją, ale nie jesteśmy przyjaciółkami. Po prostu obie zasiadamy w zarządzie Domu Rut.

I ja nie jestem lesbijką, miała jeszcze ochotę dodać, pewna, że właśnie w tę stronę powędrowały myśli Schumeiera. Skoro Gloria Bustamante, prawniczka o niejasnych upodobaniach seksualnych kolegowała się z Kay Sullivan, która nie umawiała się na randki od czasu rozwodu, znaczyło, że Kay z pewnością też jest lesbijką. Czasem myślała sobie, że chyba powinna nosić taki znaczek z napisem: „Wcale nie jestem lesbijką, ja tylko lubię czytać”.

– Mogłabyś do niej zadzwonić?

– Myślę, że najpierw powinnam się zająć Jane Doe. Nie chcę tutaj ściągać Glorii, póki ta kobieta nie będzie miała zamiaru z nią porozmawiać. Przy stawkach Glorii sama wizyta kosztowałaby prawie sześćset dolarów.

Schumeier się uśmiechnął.

– Zaciekawiła cię ta tajemnicza kobieta, która pojawiła się w naszym szpitalu, co? Chciałabyś się jej przyjrzeć, tak?

Kay schyliła głowę, szukając w torebce miętówek, które schowała tam, gdy ostatnim razem zaszalała i poszła z Grace oraz Sethem do restauracji. Nigdy nie lubiła pełnych emfazy oświadczeń Schumeiera o tym, co inni myślą albo czują. To był właśnie kolejny powód, dla którego wyniosła się z jego wydziału. „Jesteś psychiatrą, nie psychologiem”, miała ochotę mu powiedzieć. Zamiast tego wymruczała tylko:

– W której sali leży?

Młody umundurowany policjant, który stał pod salą numer 3030, przepytywał Kay niemal bez końca, podekscytowany, że wreszcie ma coś do roboty, ale koniec końców pozwolił jej wejść. W sali było ciemno, rolety zasunięto, odcinając jaskrawe promienie zimowego słońca. Kobieta wyglądała, jakby zasnęła na siedząco. Głowa opadła jej niezgrabnie w bok, jak u dziecka na siedzeniu samochodu. Włosy miała dosyć krótkie – ryzykowna fryzura dla kogoś niemającego ładnie uformowanej czaszki. Taka moda czy rezultat chemioterapii?

– Cześć – powiedziała nieznajoma, nagle otwierając oczy.

Kay, która udzielała już porad ofiarom poparzeń i wypadków oraz kobietom z twarzami zmasakrowanymi przez mężów, poczuła się zszokowana jasnym spojrzeniem pacjentki. W kobiecie na łóżku ujrzała niemal bolesną kruchość, coś więcej niż tylko zwykłe roztrzęsienie ofiary kolizji. Nieznajoma zdawała się jednym wielkim sińcem, jej skóra powstrzymywała ból świata równie słabo, jak skorupka jajka. Świeża rana na czole była niczym w porównaniu ze zranionym spojrzeniem.

– Nazywam się Kay Sullivan, jestem tutejszym pracownikiem socjalnym.

– Po co mi pracownik socjalny?

– Doktor Schumeier sądzi, że pomogę pani w znalezieniu sobie prawnika.

– Nie chcę żadnego obrońcy z urzędu. Potrzebuję kogoś dobrego, kto skupi się tylko na mojej sprawie.