W zamęcie przygotowań do pierwszego etapu podróży nie od razu zwróciła uwagę na datę. Było tyle do zrobienia: mnóstwo dokumentów, czeki podróżne, umowa podnajmu mieszkania, sprzedaż samochodu. Już samo to powinno zdradzić jej kolegom, że nie zamierza wracać. Kto mógłby żyć w Teksasie bez samochodu? Ale trzy tygodnie temu, kiedy w końcu zarezerwowała bilet na samolot, popatrzyła na datę w organizerze – szesnasty marca. Miriam uznała, że to dobry znak – ucieczka z kraju przed kolejnym dwudziestym dziewiątym.
Autobus piął się krętą drogą na górską przełęcz, a Miriam zauważyła maleńkie białe krzyże wzdłuż trasy. Czy autobusy w Meksyku me spadały bez przerwy z urwisk? Takie informacje były chyba podstawą każdego wydania wiadomości. Wypadki autobusów, lawiny błota, tajfuny i trzęsienia ziemi. Jadąc taksówką z lotniska na dworzec, Miriam widziała budynki opuszczone po trzęsieniu z 1987 roku, o których losie wciąż jeszcze nie zadecydowano. Większość jej znajomych uwielbiała CNN, uważała, że inteligentny człowiek ma obowiązek oglądać kanał kablówki, który podaje tyle wiadomości z zagranicy. Niektórzy nazywali go Crisis News Network, Siecią Wiadomości Kryzysowych, ale Miriam uważała, że Ted Turner chce wszystkim powiedzieć: „Cieszcie się, że jesteście właśnie tutaj”. Reszta świata była ukazywana jako dzika i nieprzewidywalna, podatna na katastrofy, niepokoje i wojny domowe. Jeśli człowiek odpowiednio długo słuchał CNN, Stany Zjednoczone zaczynały wyglądać sielsko i spokojnie.
Autobus dotarł w końcu do śródmieścia Cuernavaca. Miriam miała rezerwację w hotelu i adres w kieszeni, ale zanim tam ruszyła, czekała ją jeszcze jedna językowa łamigłówka. Według rad z kursu, w taksówkach należy się targować, z góry uzgadniając opłatę. Jak to zrobić bez płynnej znajomości hiszpańskiego? Kiedy podeszła do pierwszej taksówki w szeregu, zaproponowała kierowcy tysiąc pesos, potem tysiąc pięćset, potem dwa tysiące, ale wciąż jej odmawiał. Była już bliska złości, kiedy uświadomiła sobie, że to różnice rzędu kilku centów.
Taksówka ruszyła zatłoczonymi ulicami, a wzrok Miriam upajał się tym, co próbował ogarnąć – zamek, jeden z kortezowskich, przyozdobiony muralem Diego Rivery; zócalo, tłumne w niedzielne popołudnie, pełne mężczyzn w ludowych strojach. Kierowca skręcił w końcu w brudną, nijaką ulicę. Miriam była przerażona. Zarezerwowała pokój w Las Mananitas, hotelu szokująco drogim na meksykańskie standardy, odpowiedniku lotniskowego Marriotta w Stanach. To miało być jej ostatnie szaleństwo, finalna ekstrawagancja. Założyła, że cena gwarantuje wysoką jakość, i była zrozpaczona, kiedy kierowca zatrzymał się przed obskurnym budynkiem.
– Tutaj? – spytała, potem przypomniała sobie:
– Aqui?
Taksówkarz mruknął coś, niemal wyrzucił jej bagaż na chodnik i odjechał. Nagle ciężkie drewniane drzwi otworzyły się i pojawił się w nich szczupły, jasnowłosy mężczyzna w towarzystwie dwóch miejscowych, którzy bez słowa wzięli jej torby. Zaproszona do recepcji zobaczyła, że hotel został zaprojektowany jako ukryta wspaniałość. Ku ulicy zwracał brzydki front, ale usytuowany był przy rozległym dziedzińcu, z pokojami otaczającymi szmaragdowy trawnik, po którym przechadzały się pawie. Miriam poczuła się jak Dorota w Czarnoksiężniku z Oz, zmieniająca czarnobiałe Kansas na technikolor baśniowej krainy.
Przypomniało jej to o dziewczynkach, o ich dorocznym rytuale oglądania telewizyjnej wersji filmu pod starą kołdrą, którą zarzucały sobie na głowy w niektórych strasznych momentach – przy wojowniczych drzewach albo latających małpach. Co ciekawe, nigdy przy wiedźmie, chociaż jej pierwsze wcielenie Elviry Gulch nieco je niepokoiło. Margaret Hamilton jednak osłabiła swoją zdolność wzbudzania strachu, występując w reklamach kawy.
Pod Miriam ugięły się kolana. Zaczęła płakać, ale tylko trochę. Jak wyjaśnić, w jakimkolwiek języku, dlaczego tak się zachowywała? Przyjechała do Meksyku w nadziei, że raz na zawsze przestanie wyjaśniać. Ucieknie przed głuchymi telefonami. Dave? – krzyczała w ciszę. Kto tam? Po co do mnie dzwonicie?
Tylko raz zapomniała się i powiedziała: „Kochanie?” – by usłyszeć raptowne sapnięcie. Przyjechała do Meksyku, żeby zacząć od początku, a tu, proszę, znów uwięzia w tym samym starym życiu. Niesamowite były poziomy cierpienia, jego subtelne wariacje, nawet po przeszło dziesięciu latach. Miriam przeżywała każdy dzień z tępym, chronicznym bólem, jak z permanentnym uszkodzeniem nerwu, które nauczyła się znosić, bo nie dawało się go usunąć operacyjnie. Ale nieważne, jak była ostrożna, jak czule chroniła niesprawne stawy i ścięgna, zdarzały się rzeczy, od których ból wzbierał, nagły i przeszywający. Wszystko mogło obudzić wspomnienia, nawet nowe doświadczenie, takie jak to, wyszukane w nadziei znalezienia kontekstu, w którym dziewczynki by się nie zmieściły. Miriam popatrzyła na białe pawie, spacerujące po trawniku hotelu w Cuernavaca, i zalała się łzami na myśl o dzieciach – ten widok bardzo by im się podobał.
Ale piękno hotelu pierwszej klasy, cały sens płacenia siedemdziesięciu pięciu dolarów za noc, kiedy równie wygodnie można by przenocować za trzydzieści, to personel wyszkolony w niewzruszonej uprzejmości. Señora musi być zmęczona po długiej podróży, powiedział blondyn po hiszpańsku, ale Miriam go rozumiała. Mówił wolno, słowa nie zlewały się i nie zderzały ze sobą. Zaprowadzono ją do lśniącego czystością pokoju, a pokojówka przyniosła świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy. Potem prezentowała wszystkie wygody pomieszczenia. Nic nie było dla niej zbyt trywialne. Dywan na podłodze. „Dla pani stopek”. Misa owoców. „Jeśli będzie pani głodna”. Na końcu ułożyła małą poduszkę na śnieżnobiałym łóżku i zachęciła Miriam, żeby się położyła. „Dla pani główki”.
Miriam na migi pokazała, że chciałaby się napić wody, którą należało destylować albo oczyszczać, nawet w tak porządnym hotelu. Potem spróbowała spytać, czy trzeba się ubierać elegancko na kolację, czy może włożyć spodnie; otworzyła nawet walizkę i pokazała swoje niegniotące się, jedwabne spodnie spakowane na wierzchu. Como no, odparła pokojówka, Nie „czemu nie”, ale, jak nie”, zauważyła Miriam. Kolejny idiom do opanowania.
– Tiene sueño? - zagadnęła pokojówka.
Miriam się wzdrygnęła. Pytano ją jednak tylko, czy jest śpiąca, a nie, czy ma sny.
Położyła się na łóżku, a kiedy się obudziła, zapadła już noc. Na hotelowym trawniku ludzie pili drinki i jedli kolację. Miriam upiła łyk kir royale, skubnęła pieczonych orzechów pinii i spróbowała zapomnieć o języku, który już rozumiała, wpuszczając tylko hiszpański do głowy i serca. Przyjechała tu nauczyć się nowych słów, nowego sposobu mówienia, nowego sposobu życia. Kilka rzeczy już dziś opanowała. Teraz „miała głód”, a nie: „była głodna”. Zaimka pierwszej osoby używać tylko dla podkreślenia. I, co najważniejsze, zamieniać „dlaczego” na Jak”. iCómo no?
Rozdział 35
Barb, straciłam artykuł! Krzyk, zupełnie normalny o tej godzinie, dobiegł ze swojego zwykłego źródła, zabałaganionego biurka w rogu sali, zawalonego papierami i raportami tak wysoko, że siedząca przy nim osoba byłaby niewidoczna, gdyby nie wysoka fryzura. Drobna, bardzo dbająca o wygląd pani Hennessey często traciła swoje prace tuż przed terminem oddania, rzadko jednak z powodu rzeczywistej awarii komputera. Miała zwyczaj chowania tego, nad czym pracowała, albo kopiowania całego tekstu do schowka, a potem kasowania go z ekranu przed sobą.