Выбрать главу

– Będziesz w ogóle pracował? Freud uważał, że praca jest konieczna dla dobrego samopoczucia mężczyzny. Człowieka.

– Może jakiś wolontariat. Nie potrzebuję… No, mam dużo różnych zajęć, nie umrę z nudów.

Prawdopodobnie chciał powiedzieć: „Nie potrzebuję pieniędzy”. Ale nawet teraz, znając Dave’a od czternastu lat, rozmawiając z nim o rzeczach zarazem intymnych i strasznych, Willoughby miał swoje prywatne tematy. Być może tak już przywykł do ukrywania się w pracy ze swoim odziedziczonym bogactwem, że nie umiał się z tego wyrwać przy Davie. Raz, tylko raz, zaprosił go na Wigilię Bożego Narodzenia, z litości. Dave spodziewał się rubasznej gliniarskiej imprezy. Nawet jej pragnął – nareszcie coś nowego. Ale przyjęcie okazało się rodzinno-sąsiedzkie – i jaka to była rodzina, jakie sąsiedztwo. Elegancka, pewna siebie swoboda, którą rodziny z Pikesville z czasów młodości Dave’a próbowały osiągnąć swoimi hałaśliwymi pretensjami, ale na tym poziomie bogactwa nie dawało się go już udawać. Kraciaste spodnie, chrupki serowe, martini z dżinem, szczupłe kobiety i mężczyźni z czerwonymi twarzami, wszyscy mówiący po cichu, nieważne, ile wlewali w siebie procentów. To było wydarzenie, które z przyjemnością opisałby Miriam, gdyby ze sobą wciąż rozmawiali. Miriam wyłączyła telefon. Dave wiedział o tym, bo próbował do niej zadzwonić poprzedniego wieczoru.

– Co będzie… kto będzie… – Gardło mu się ścisnęło i poczuł, że ogarnia go panika.

– Sprawa już została przydzielona – odparł szybko Willoughby. – Młodemu, bystremu detektywowi. A ja dopilnuję, żeby informował cię na bieżąco. Nic się nie zmieni.

W tym właśnie problem, pomyślał ponuro Dave. Nic się nie zmieni. Tropy będą się pojawiać i znikać jak poranna rosa. Co pewien czas jakiś wariat albo więzień liczący na specjalne traktowanie wyskoczy z fałszywymi rewelacjami. Nic się nie zmieni. Jedyna różnica, że nowy detektyw, cokolwiek by wiedział, wyczytałby z akt, nie był ze mną od samego początku, pomyślał Dave. To przeżycie okazało się bardziej druzgoczące niż rozstanie z Miriam, a na pewno bardziej nieoczekiwane.

– Czy będziemy jeszcze… rozmawiać?

– Oczywiście. Kiedy zechcesz. Cholera, nadal zamierzam trzymać rękę na pulsie, nie myśl sobie, że nie.

– W porządku – powiedział Dave.

– Oczywiście muszę działać dyplomatycznie. Nie mogę temu nowemu za bardzo wchodzić w drogę. Ale ta sprawa zawsze będzie należała do mnie. To jedna z dwóch najbliższych mojemu sercu.

– Jedna z dwóch? – Dave nie zdołał się powstrzymać. Był wstrząśnięty, że jakaś inna sprawa przykuwała uwagę Willoughby’ego.

– Tamta została rozwiązana – wyjaśnił szybko detektyw. – Dawno temu. Chodziło o… porządną policyjną robotę w obliczu przeważających trudności. Nie ma porównania.

– Tak, rzeczywiście, sprawa polegająca na dobrej policyjnej robocie nie może się równać z moją.

– Dave.

– Przepraszam. Ale dzisiaj jest ten dzień. Czternaście lat i żadnego tropu, choćby dziadowskiego. Cisza przez ostatnie dwa lata. Wciąż nie wiem, jak sobie z tym poradzić, Chet.

„Z tym”, czyli ze wszystkim – nie tylko ze statusem wiecznej ofiary przestępstwa, ale z całą swoją egzystencją. Dave nauczył się „ciągnąć dalej”, bo to określenie oznaczało długie brnięcie donikąd, czystą inercję. Ciągnięcie dalej było proste. Ale on dawno temu zapomniał, jak „być”. Po raz pierwszy od wielu lat pomyślał o przyjaciołach z Pięciokrotnej Ścieżki, rytualnym paleniu ofiar i medytacjach, które zarzucił, bo nie mógł już dłużej udawać, że żyje w określonej chwili. W Krainie Czarów Alicji zasada brzmiała: dżem jutro i dżem wczoraj, ale nigdy dżem dziś. W świecie Dave’a również nie było dziś, tylko wczoraj i jutro.

– Nikt nie jest przygotowany do tego, co przeszedłeś, Dave. Nawet policja. Pewnie nie powinienem ci tego mówić, ale… akta przez większość czasu mam u siebie w domu. Teraz, w związku z emeryturą… muszę je oddać, ale na zawsze pozostaną w mojej głowie. Daję słowo. Będę zawsze do twojej dyspozycji. Nie tylko dzisiaj, nie tylko w ten dzień. W każdy dzień do końca życia. Zostanę tutaj. Nie pojadę na Florydę czy do Arizony.

Słowa detektywa uspokoiły Dave’a, przynajmniej powierzchownie. Ale cały ranek szykował się do walki i ten nastrój mu nie minął. Sprawa Steinbergów doprowadzała go do szału, odkąd trafiła na pierwsze strony gazet półtora roku wcześniej, a wyrok z zeszłego tygodnia znów rozpętał w nim burzę uczuć. Każda historia molestowania dziecka albo rodzicielskich zaniedbań doprowadzała go do szału. Lisa Steinberg została zabita dwa tygodnie po tym, jak dziewczynka w Teksasie, Jessica, wpadła do studni, a to też go złościło. Gdzie byli rodzice? Jego doświadczenie, co dziwne, sprawiło, że miał w sobie mniej współczucia. Rozbierał innych na części tak samo, jak inni rozbierali jego. Adam Walsh, Etan Patz, całe to smutne, dziwne bractwo żałoby – nie chciał mieć z nimi nic wspólnego.

Dzwonki wiatrowe zadzwoniły, kiedy wszedł do sklepu, teraz nazywającego się po prostu BG – czy też, jak widniało na szyldzie, „bg”, małymi literami. Najpierw chciał skrócić nazwę do „czbg”, ale sam się przekonał, że to niezbyt dobrze brzmi. Dział ubrań zajmował już tyle samo miejsca, ile dział sztuki ludowej. Sklep przekształcił się w dokładnie taki, na jaki próbowała go namówić Miriam, o wiele bardziej dostępny. Okazał się strzałem w dziesiątkę. Dave go nienawidził.

– Cześć, szefie – powiedziała Pepper, jego obecna kierowniczka, szczupła młoda kobieta z trzynastoma kolczykami w lewym uchu, i ciemnymi włosami, krótko przystrzyżonymi z tyłu, lecz dłuższymi z przodu, tak że spadały jej na oczy. Myła płynem do szyb gabloty. Pepper nie mogłaby bardziej troszczyć się o sklep, nawet gdyby należał do niej, a Dave wciąż jeszcze nie odgadł, co sprawiało, że była tak odpowiedzialna w młodym wieku. Miała talent do odwracania od siebie uwagi, unikała zwierzeń. Dave miał tę samą skłonność, ale on znał przyczynę. Pepper być może zaznała cierpienia złamanego serca, ale nie umiał sobie wyobrazić, by przeszłość tej promiennej, zdrowej dziewczyny – mimo fryzury i trzynastu kolczyków była typową, ładną Amerykanką – kryła prawdziwą tragedię. Przeszło mu przez myśl, by poprosić Willoughby’ego, żeby sprawdził ją dokładniej, pod pretekstem, że zgłosiła się do niego do pracy, bo wiedziała o kimś lub o czymś, co wiązało się ze zniknięciem dziewczynek. Ale nigdy nie wysługiwał się w ten sposób swoimi córkami i nie chciał zaczynać.

Pepper była też piękna, zauważali ją mężowie i przyjaciele, zaciągani na siłę do sklepu. Dave dostrzegał to jednak tylko jako abstrakcję. Za każdym razem, kiedy spotykał kobietę, oceniał jej wiek, porównując z tym, ile miałyby teraz jego córki, i jeśli nie była przynajmniej piętnaście lat starsza, nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Sunny kończyłaby w tym roku dwadzieścia dziewięć, pomyślał z bólem. Dlatego nawet nie spojrzałby na kobietę poniżej czterdziestu pięciu. Co powinno być dobrą wiadomością dla mieszkanek Baltimore w średnim wieku – zamożny, wolny mężczyzna, który nie obejrzy się za młodszą – tyle że związki Dave’a nigdy się nie udawały. Często mówiło się o czyjejś przeszłości jako o bagażu, ale przeszłość Dave’a była o tyle większa, o tyle cięższa, że trudno by ją określić jako jeden przedmiot, który ciągnąłby się za nim jak kula u nogi. Jego przeszłość przypominała jazdę wierzchem na smoku wymachującym ogonem. Trzymał się go kurczowo, wiedząc, że jeśli puści, zostanie zmiażdżony przez nieczułe łapy.