Выбрать главу

Rozdział 38

Lenhardt wciąż starał się ustalić wysokość napiwku za śniadanie, kiedy Infante zadzwonił do dyżurnego sędziego i uprzedził go, że będą potrzebowali nakazu przeszukania pokoju Staną Dunhama w Sykesville. Spotkali się z sędzią pod Cross Keys Inn, gdzie jadł niedzielne drugie śniadanie, i w niecałą godzinę później Infante i Willoughby byli w drodze do domu starców. Kevin nie chciał, żeby stary policjant z nim jechał, ale nie umiał mu odmówić. Lata temu coś przeoczono, szczegół. Niczyja wina – kiedy kierowca został wyeliminowany. Kto pomyślałby o anonimowym gościu w Pensylwanii, podpisującym czeki? A mimo to widać było, że Willoughby się tym gryzie.

– Wie pan, jak trafiliśmy na Penelope Jackson? – spytał Infante. Willoughby wyglądał za okno, przyglądając się polu golfowemu po północnej stronie autostrady.

– Jak zrozumiałem, za sprawą komputerowego poszukiwania.

– Tak, przez Nancy. Pierwszego dnia zrobiłem to, co zwykle: krajowy rejestr skazanych, wszystkie bazy danych. Ale nie przyszło mi cholera do głowy, żeby sprawdzić w gazetach, na wypadek gdyby Penelope Jackson trafiła do wiadomości z jakiegokolwiek powodu. Gdyby Nancy tego nie zrobiła, nie powiązalibyśmy Tony’ego i Staną Dunhamów. Nawet wiedząc, co zrobiliśmy, pokręciliśmy chronologię. Prawnik Dunhama powiedział mi, że Stan sprzedał posesję kilka lat temu, ale nie przycisnąłem go co do daty. Założyłem, że chodzi o sprzedaż Mercerowi, ale on mówił o sprzedaży deweloperowi przez Mercera.

– Dziękuję panu, Kevin – powiedział Willoughby szorstkim głosem, jakby Infante zaproponował mu miętówkę. – Ale opowiada pan o przeoczeniu, które popełnił w pierwszych godzinach śledztwa w sprawie ucieczki z miejsca wypadku i podejrzanej kobiety. Ja miałem do dyspozycji czternaście lat. A jeśli informacje na temat Dunhama są prawdziwe, to znaczy, że w zniknięciu małych Bethanych nie zrobiłem ani jednego znaczącego odkrycia. Niech pan tylko o tym pomyśli. Tyle pracy, tyle lat, i nie dowiedziałem się niczego. Żałosne.

– Kiedy Nancy zaczęła pracować nad starymi sprawami, zauważyła, że, jak na ironię, nazwisko sprawcy niemal zawsze pojawia się w aktach. Ale danych Staną Dunhama nie ma. Dzwonił pan do firmy przewozowej, podali panu nazwisko kierowcy. Ustalił pan, że to nie mógł być on. Poza tym wciąż nic konkretnego nie wiemy oprócz tego, że istniało jakieś powiązanie między Stanem Dunhamem a rodziną Bethanych.

– Powiązanie, o którym dziecko nie mogło wiedzieć, bo żadna jedenastolatka nie orientuje się, kto indosuje czek. – Willoughby znów zapatrzył się na uciekający za oknem krajobraz, chociaż nie było tam nic wartego uwagi. – Nie umiem zdecydować, czy łatwiej mi przez to uwierzyć tej tajemniczej kobiecie, czy trudniej. Może to ktoś, komu Stan Dunham się zwierzył. Albo Tony Dunham, co bardziej prawdopodobne. Krewna, przyjaciółka. Nancy powiedziała mi, że kobieta bardzo nalegała, żeby sprawdzić szkolne akta, że znajdziemy Ruth Leibig w archiwach tej katolickiej szkoły w Yorku.

– Ale to nie dowiedzie, że ona jest Ruth Leibig, tylko że Ruth Leibig istniała i chodziła do tej szkoły. Mówi się, że nie można udowodnić przeczenia, ale okazuje się, że cholernie trudno dowieść, kim ta kobieta jest. A jeśli po prostu powoła się na inną tożsamość, a potem jeszcze inną? W końcu Ruth Leibig nie żyje. Ta kobieta to Królowa Umarłych.

Zjechali z autostrady i ruszyli na północ. Przedmieścia ciągnęły się o wiele dalej niż dziesięć lat temu, kiedy Infante sprowadził się do Baltimore, ale tutaj, w Sykesville, wciąż były ślady wiejskiego życia. Sam dom starców był dość elegancki, nowoczesny i zadbany, nawet bardziej imponujący niż ten, w którym mieszkał Willoughby. Jak stary gliniarz, bez funduszu powierniczego, mógł sobie pozwolić na taki luksus? Potem Infante przypomniał sobie sprzedaż nieruchomości w Pensylwanii, zainteresowanie Dunhama funduszami emerytalnymi, kiedy wciąż był jeszcze żwawy. Facet bez wątpienia miał wszystko porządnie zorganizowane. Jedyne pytanie brzmiało: Czy zbrodnie zaplanował tak samo starannie jak finansowe zabezpieczenia?

Willoughby zadrżał lekko, kiedy skierowano ich do skrzydła, gdzie przebywał Stan Dunham. Infante’a w pierwszej chwili to zdziwiło, potem jednak sobie przypomniał: żona Willoughby’ego umarła w takim miejscu. Odbyła krótką podróż w jedną stronę z apartamentu do hospicjum, kiedy miała dopiero pięćdziesiąt kilka lat.

– Pan Dunham już nie mówi – powiedziała Terrie, ładna, młoda pielęgniarka, która im towarzyszyła.

Infante stwierdził w duchu, że powinien częściej umawiać się z pielęgniarkami. Pasowały do policjantów. Żałował, że nie noszą już białych mundurków, obcisłych w talii, i czepeczków. Ta miała na sobie zielone spodnie, kwiecisty top i paskudne zielone chodaki, ale i tak była uderzająco piękna.

– Wydaje czasem dźwięki – tłumaczyła dalej. – Niektóre oznaczają, co czuje, ale nie potrafi się komunikować poza wyrażaniem najbardziej podstawowych potrzeb. To już końcowe stadium.

– Dlatego został przeniesiony do hospicjum? – spytał Willoughby. Na ostatnim słowie lekko się zająknął.

– Nie przyjmujemy ludzi do hospicjum, dopóki ich przewidywana długość życia przekracza pół roku. U pana Dunhama miesiąc temu zdiagnozowano raka płuc czwartego stopnia. Biedak. Miał strasznego pecha.

Tak, pomyślał Kevin, biedaczysko.

– Czy syn go odwiedzał? – spytał.

– Nie wiedziałam, że jego syn żyje. Jako osobę kontaktową podał tylko prawnika. Może byli skłóceni. To się zdarza.

A może syn nie chciał mieć nic wspólnego z ojcem. Wiedział, co się stało lata temu, i opowiedział swojej dziewczynie, Penelope, a ona powiedziała jeszcze komuś, kogo przypadkiem podwoziła.

Kevin wiedział, że ktoś z zaawansowanym alzheimerem nie może podać żadnych sensownych informacji, ale i tak był zawiedziony, kiedy zobaczył Staną Dunhama. Wrak człowieka, w kraciastej piżamie i szlafroku. Jedynymi oznakami życia były uczesane włosy i świeżo ogolona twarz. Pielęgniarka to zrobiła? Oczy Dunhama pojaśniały na jej widok; jego wzrok przesunął się po Kevinie i Willoughbym z umiarkowanym zainteresowaniem, potem wrócił do dziewczyny.

– Dzień dobry, panie Dunham. – Głos Terrie był wesoły i pełen entuzjazmu, ale nie przesadnie głośny albo dziecinny. – Ma pan gości. Kogoś, kto z panem pracował.

Dunham dalej na nią patrzył.

– Ja nie pracowałem z panem – sprostował Infante. Starał się naśladować sposób mówienia Terrie, ale wyszedł mu ton krzepkiego i serdecznego sprzedawcy samochodów. – Ale Chet tak. W wydziale zabójstw. Pamięta pan? Był chyba najbardziej znany z tego, że dostał sprawę Bethanych. Sprawę Bethanych.

Ostatnie dwa słowa powtórzył wolno i wyraźnie, ale bez efektu. Oczywiście. Wiedział, że tak będzie, ale nie mógł się powstrzymać. Dunham wciąż wpatrywał się w ładną Terrie. Miał spojrzenie psa, pełne miłości i całkowitego oddania. Jeśli ten człowiek porwał małe Bethany, był potworem. Ale nawet potwory się starzeją, słabną. Umierają.

Infante i Willoughby zaczęli systematycznie otwierać szuflady i szafki, szukając czegokolwiek. Wszystkiego.

– Nie ma wiele dobytku – stwierdziła Terrie. – Bez sensu… – Ucichła, jakby człowiek siedzący na fotelu, który śledził jej twarz i głos z taką uwagą, mógł być zaskoczony wiadomością, że umiera. – Ale jest album ze zdjęciami. Czasem przeglądamy. Prawda, panie Dunham?

Wyciągnęła spod otomany duży, pożółkły album oprawiony w białą satynę. Na okładce niemowlak w niebieskiej pieluszce wołał: „To chłopiec!” W środku Infante zobaczył odręczne pismo, wyraźnie kobiece. Ktoś drobną kursywą opisywał życie Anthony’ego Juliusa Dunhama od urodzenia (trzy kilo, sześćdziesiąt gramów), przez chrzciny, do ukończenia liceum. Jego matka, w przeciwieństwie do niektórych, nigdy nie straciła cierpliwości do zapisywania każdego sukcesu syna. Certyfikat ukończenia wakacyjnego kursu czytania, karta Czerwonego Krzyża odnotowująca, że osiągnął „średnio zaawansowany” poziom pływania w Camp Apache. Do kart albumu czarnymi trójkącikami przymocowano szkolne świadectwa – niezbyt imponujące.