Na widok zdjęć Infante zatęsknił za własnym tatą. Nie dlatego, że między nim a młodszym, bardziej krzepkim Stanem Dunhamem było jakieś podobieństwo, ale dlatego, że na zdjęciach uchwycono najważniejsze chwile rodzinnego życia. Krzątanie się po domu, wakacyjny wypoczynek, oczy zmrużone przed słońcem podczas różnych ceremonii. Każde dokładnie podpisano – ten sam kobiecy charakter pisma. „Stan, Tony i ja, Ocean City, 1962”. „Tony na szkolnym pikniku, 1965”. „Zakończenie liceum Tony’ego, 1970”. W ciągu dziewięciu krótkich lat Tony zmienił się z krótko przystrzyżonego blondyna w pasiastej koszulce w długowłosego, niedoszłego hipisa. Gliniarzowi musiało z tym być niełatwo, pomyślał Infante, zwłaszcza w tamtych czasach. Ale jakkolwiek Tony się ubierał, rodzice, którzy obejmowali go na zdjęciu, promienieli dumą.
Ostatnie zdjęcie – chłopak w czymś, co wyglądało jak uniform pracownika stacji benzynowej – było podpisane: „Nowa praca Tony’ego, 1973”. Album na tym się kończył, chociaż zostało kilka wolnych kartek. Dwa lata przed zniknięciem Bethanych. Dlaczego matka przestała dokumentować każdy etap życia swojego syna? Wyprowadził się w 1973? Mieszkał z nimi, kiedy ojciec sprowadził do domu dziewczynkę w 1975? Co Stan Dunham im powiedział, jak wytłumaczył nagłe pojawienie się niepełnoletniej?
– Kevin, niech pan spojrzy.
Willoughby odsunął poduszki, które ułożono – może specjalnie, może nie – tak, by zakrywały duże kartonowe pudło na górnej półce w szafie. Terrie zdjęła je sama, zachwiała się lekko pod ciężarem, a Infante pospieszył z pomocą, kładąc dziewczynie dłoń na ramieniu. Spojrzała na niego z rozbawieniem, jakby przywykła do takich zagrywek, a on poczuł się jak stary pierdziel, kolejny z jej podopiecznych, który próbuje sobie pomacać.
Pudło było pełne śmieci, które zbierają uczniowie i studenci. Świadectwa, programy zajęć, szkolne gazetki. Wszystkie z katolickiej szkoły w Jorku, zauważył Infante – i z nazwiskiem Leibig. Ruth nie miała swojego albumu, kimkolwiek była, choć uczyła się znacznie lepiej niż Tony. Zdjęć też nie, i nic, co pochodziło sprzed wiosny 1975. Był za to dyplom z 1979. Co najdziwniejsze, w pudle leżał stary taśmowy magnetofon, jasnoczerwone pudełko w kształcie torebki. Kevin wcisnął przycisk, ale oczywiście urządzenie nie zadziałało. W środku znajdowała się kaseta Jethro Tuli, Aqualung. Na dole magnetofonu widniała równie staromodna naklejka z wypisanym „Ruth Leibig”.
Infante zaczął kopać głębiej i znalazł coś jeszcze dziwniejszego: akt ślubu, również z datą 1979, Ruth Leibig i Tony’ego Dunhama, poświadczonego przez jego rodziców, Irenę i Staną Dunhamów.
Tony nie żyje? Ta informacja, według Nancy i Lenhardta, zaskoczyła kobietę podczas przesłuchania. Ale nieznajoma nie była smutna. Wstrząśnięta i wzburzona, może nawet rozzłoszczona. W żadnym razie nie smutna. Zarazem nie wspomniała o Tonym ani razu, nie z nazwiska.
– Co się stało? – zapytał Infante Staną Dunhama, który chyba przestraszył się tonu jego głosu. – Kim była Ruth Leibig? Porwałeś dziewczynkę, potem ją pieprzyłeś, aż dorosła, wtedy oddałeś swoją zdobycz synowi? Co się działo na farmie, ty stary, zboczony sukinsynu?
Pielęgniarka była przerażona. Chyba nie umówiłaby się z nim na randkę, gdyby zadzwonił za tydzień. Pamięta mnie pani? To ja jestem tym detektywem, co wyzywał starca, którego pani uważa za uroczego człowieka. Wyskoczymy gdzieś razem?
– Proszę pana, nie wolno tak się zwracać… Dunham chyba nie zauważył, że cokolwiek się stało.
Infante otworzył album ze zdjęciami, wskazał ostatnią fotografię Tony’ego.
– On nie żyje. Zginął podczas pożaru. Może został zamordowany. Wiedział, co zrobiłeś? Jego dziewczyna wiedziała?
Starzec pokręcił głową westchnął i wyjrzał za okno, jakby to Infante był niespełna rozumu – bełkoczący szaleniec, którego należy zignorować. Czy cokolwiek zrozumiał? Czy fakty były zamknięte w jego mózgu, czy przepadły na zawsze? Zresztą co za różnica, Infante nie miał do nich dostępu. Stan Dunham znów zaczął przyglądać się pielęgniarce, jakby oczekując zapewnienia, że to zakłócenie codziennej rutyny wkrótce się skończy. Kiedy znów zostaniemy sam na sam? – pytał wzrokiem. Mówiła cichym, dodającym otuchy głosem, głaszcząc go po dłoni.
– Właściwie nie wolno tego robić – powiedziała, zerkając ze zmartwieniem na Infante’a. – Dotykać pacjentów. Ale on jest przemiły, lubię go najbardziej ze wszystkich podopiecznych. Nawet pan sobie nie wyobraża.
– Nie – odparł Kevin. – Nie wyobrażam sobie.
Bóg jeden wie, co by z panią zrobił, gdyby panią spotkał jako nastolatkę.
Chet Willoughby dalej przesiewał pudło papierów. Wrócił do dyplomu i aktu małżeństwa, którym przyjrzał się przez okulary w szylkretowych oprawkach.
– Coś tu się nie zgadza, Kevin. Trudno powiedzieć na pewno, ale na podstawie tego jest mało prawdopodobne, że Ruth Leibig to Heather Bethany.
Rozdział 39
Jadalnię oddzielały od salonu podwójne przeszklone drzwi. Z biegiem lat I Kay zauważyła, że kiedy były zamknięte, jej dzieciom wydawało się, że są niewidzialne. Często to wykorzystywała, ustawiając swój ulubiony fotel do czytania tak, by mogła ukradkiem zerkać na Grace albo Setha – co zdarzało się coraz rzadziej z każdym upływającym rokiem. Dojrzewanie było jak wielki strup albo blizna, stopniowo zarastające duszę, aby ją chronić przed działaniem żywiołów. Kay lubiła to, jak Grace przygryza włosy, kiedy odrabia lekcje z matematyki – pamiętała ten nawyk z własnego dzieciństwa. Seth, jedenastoletni, wciąż mówił do siebie, prowadził narrację swojego życia cichym, niespiesznym monologiem, który kojarzył się Kay z komentowaniem zawodów golfowych. Oto moje drugie śniadanie, mówił, ustawiając ciastka w precyzyjne wzory i struktury. Oreo, prawdziwe. Bo Oreo nie da się podrobić. A tutaj mleko, pół procent, z Gianta. Bo mleko to mleko. To ostatnie zdanie, które sama często wypowiadała, wracało do niej jak bumerang. Tuż po rozwodzie bez przerwy martwiła się o pieniądze i porzuciła wszystkie firmowe towary. Urządzała nawet dzieciom testy, żeby im udowodnić, że z zamkniętymi oczami nie są w stanie odróżnić różnych marek ciastek i chipsów. Ale okazało się, że potrafiły, więc w tej sprawie osiągnęli kompromis. Markowe ciastka, chipsy i napoje, sklepowe mleko, makarony, chleb i przetwory.
Czasami dzieci przyłapywały matkę, jak je obserwuje zza szyby, ale chyba nie miały nic przeciwko temu. Może nawet im się to podobało, bo Kay nigdy nie śmiała się ani z nimi nie drażniła. Tylko wzruszała ze skruchą ramionami i wracała do lektury, jakby to ona została na czymś przyłapana.
Dzisiaj jednak w jadalni siedziała Heather i skrzywiła się, kiedy zobaczyła Kay za szkłem. Kay czytała niedzielną gazetę i myślała, jak ładnie Heather wygląda w szarawym świetle. Trzymała gazetę na wyciągnięcie ręki, jakby była dalekowidzem. Nie miała zmarszczek na czole, a linia szczęki wciąż pozostawała gładka i jędrna. Tylko głęboka bruzda między oczami zdradzała zacięte skupienie.
– Kiedy w niedzielnym komiksie przestali rysować „Księcia Valianta”? – spytała, gdy Kay przyniosła do jadalni swój kubek z kawą. Ale zanim Kay zdążyła zareagować, Heather sama sobie odpowiedziała. – Nie, to nie „Beacon” drukował „Księcia Valianta”. To „Star”. „Beacona” dostawaliśmy w dni powszednie, ale w niedzielę obie gazety. Mój tata był uzależniony od wiadomości.