Выбрать главу

Miriam go zignorowała, wzięła w dłonie lewą rękę kobiety i ścisnęła ją, jakby chcąc powiedzieć: „To nie będzie bolało”. Potem podwinęła rękaw rozpinanego swetra, który tamta miała na sobie, uważając, by nie dotknąć zabandażowanego przedramienia. Na górnej części ramienia znalazła ślad, którego szukała – nieforemną, ledwie widoczną bliznę po szczepionce rozerwanej packą na muchy. Mucha uciekła, ale trysnęły ropa i krew, tworząc ranę, która goiła się tygodniami. Córka bez przerwy zdrapywała strup mimo upomnień, żeby go nie ruszać, że takie skubanie zostawi bliznę. I rzeczywiście pozostał ledwie widoczny ślad, tak drobny, że nikt inny by go nie zauważył. Właściwie może nawet go tam nie było, ale Miriam wierzyła, że go widzi, więc widziała.

– Och, Sunny – powiedziała. – Co tu się w ogóle dzieje?

Rozdział 41

Koła autobusu kręcą się wraz, kręcą się wraz, kręcą się wraz. Chcieli wiedzieć, co sobie wyobrażała, co miała w głowie, a to było właśnie to: piosenka z dzieciństwa, która wróciła do niej tamtego dnia w autobusie linii piętnaście. Heather siedziała po drugiej stronie przejścia, nucąc w ten swój wesoło wkurzający, wkurzająco wesoły sposób. Heather wciąż była małą dziewczynką. A Sunny nie. Sunny miała zostać kobietą. Ten autobus, numer 15, wiózł innych ludzi do centrum handlowego, w codziennych sprawach, ale ona jechała nim na spotkanie ze swoim mężem.

Autobusy były magiczne. Inny autobus przywiózł ją w to miejsce jej życia, do tej chwili, w której wszystko miało się zmienić. Uciekała, tak samo jak kiedyś matka. Ta prawdziwa, z blond włosami i niebieskimi oczami. Prawdziwa matka by zrozumiała wszystkie rzeczy, które córka skrywała w sercu, sekrety tak wielkie, że nigdy nie zostały zapisane w pamiętniku.

Sunny Bethany miała piętnaście lat i była zakochana w Tonym Dunhamie. Każda piosenka, jaką słyszała, każdy dźwięk, pulsowały tą wiadomością, nawet szum kół autobusu.

„Koła autobusu kręcą się wraz, kręcą się wraz, kręcą się wraz”.

Wszystko zaczęło się w innym autobusie, szkolnym, kiedy odwrócono trasę po naleganiach pozostałych rodziców i Sunny popołudniami zaczęła jeździć sama.

– Będzie ci przeszkadzało, jeśli włączę radio? – zapytał któregoś dnia kierowca. To był zastępca, młody i przystojny, zupełnie niepodobny do pana Madisona, który zwykle jeździł na tej trasie. – Ale musisz obiecać, że to pozostanie tajemnicą. Nie wolno nam włączać radia. Mój ojciec, właściciel firmy przewozowej, jest bardzo surowy.

– Jasne – zgodziła się, zawstydzona tym, jak piskliwie zabrzmiał jej głos. – Nic nie powiem.

Potem – nie następnym razem, kiedy prowadził, ani jeszcze następnym, ale za czwartym, w listopadzie, kiedy robiło się już zimno:

– Może przesiądziesz się tu do przodu i porozmawiasz ze mną, dotrzymasz mi towarzystwa? Strasznie nudno tak siedzieć tu samemu.

– Pewnie. – Przycisnęła książki do piersi i poczuła się głupio, kiedy autobus wpadł w dziurę na drodze, a ona mocno uderzyła biodrem w jeden z foteli. Ale Tony nie śmiał się z niej ani nie przedrzeźniał.

– Przepraszam – powiedział. – Od tej pory będę prowadził ostrożniej, moja pani.

Kolejny raz – piąty, może szósty. Ich spotkania zlewały się już w jedno, chociaż bardzo rzadko widywała go częściej niż dwa, trzy razy w miesiącu.

– Fajna piosenka? Ma tytuł Samotna dziewczyna. Kojarzy mi się z tobą.

– Naprawdę? – Nie była pewna, czy piosenka się jej podoba, ale wysłuchała uważnie, zwłaszcza ostatniego wersu, o samotnym chłopaku. Czy to znaczyło… ale nie odrywała wzroku od swojego niebieskiego zeszytu. Inne dziewczyny wypisywały na okładkach imiona sympatii, ale ona nigdy się nie odważyła. Kilka tygodni później spróbowała i wykaligrafowała maleńkie „TD” w dolnym prawym rogu.

– Co to znaczy? – spytała Heather, wścibska Heather, wiecznie szpiegująca Heather.

– Tylko dotknij, a dostaniesz w zęby – odparła szybko Sunny. Potem przerobiła inicjały na figury trójwymiarowe, tak jak nauczyła się na geometrii.

Tony, przy muzyce, coraz więcej mówił o sobie. Próbował wstąpić do wojska, pojechać do Wietnamu, ale nie chcieli go przyjąć, ku uldze matki i rozczarowaniu jego samego. Sunny nie przypuszczała, że istnieją ludzie, którzy z własnej woli chcą jechać na wojnę. Tony miał wadę serca, wypadanie płatka zastawki dwudzielnej. Sunny nie mogła uwierzyć, że z jego sercem może być coś nie w porządku. Miał gęste włosy z przedziałkiem na środku, które często czesał małym grzebieniem, trzymanym w kieszeni dżinsów; nosił też złoty łańcuszek. Palił pall maile, ale tylko kiedy pozostałe dzieci wysiadły z autobusu.

– Nie wydaj mnie. – Mrugnął do niej w lusterku. – Ładna z ciebie dziewczyna. Mówił ci to już ktoś? Powinnaś nosić fryzurę jak Susan Dey. Ale i bez tego jesteś niezła.

„Koła autobusu kręcą się wraz”.

– Bardzo bym chciał spędzić z tobą trochę czasu. Nie tylko w autobusie. Nie byłoby fajnie, gdybyśmy mogli być gdzieś sami?

Pewnie że tak, ale jak to załatwić. Nawet bez pytania rodziców wiedziała – choć uważali się za otwartych i wyluzowanych – że nie pozwoliliby się jej spotykać z dwudziestotrzyletnim kierowcą autobusu. Tylko ciekawe, co by im przeszkadzało najbardziej – te dwadzieścia trzy lata, kierowca czy to, że chciał jechać do Wietnamu.

W końcu Tony oznajmił, że chce się z nią ożenić. Jeśli spotka się z nim w centrum handlowym w którąś sobotę, pojadą do Elkton i pobiorą się w małej kaplicy, gdzie brali ślub ludzie z Nowego Jorku, bo tam sprawę załatwiano od ręki i nie wymagano badań krwi. Powiedziała „nie”. Na pewno żartował.

– Mówię poważnie. Jesteś taka ładna, Sunny. Kto by nie chciał się z tobą ożenić?

Przypomniała sobie, że jej prawdziwa matka uciekła w wieku siedemnastu lat, by wyjść za swoją prawdziwą miłość, prawdziwego ojca Sunny, a ludzie przecież teraz dużo szybciej dorastali. Rodzice bez przerwy powtarzali: „Dzieci teraz tak szybko dorastają”.

Następnym razem, kiedy się spotkali, dwudziestego trzeciego marca, powiedziała, że tak, spotka się z nim; a teraz, ledwie sześć dni później, jechała innym autobusem, na spotkanie z Tonym. Wieczorem miała ruszyć na miesiąc miodowy. Trochę się tego bała. Do tej pory udało się im tylko pocałować, a i tak wszystko się jej w środku przewracało. Ojciec Tony’ego bardzo dobrze znał rozkład jazdy. O wszystko wypytywał dokładnie, jeśli syn spóźnił się do domu. Obwąchiwał wnętrze autobusu i pytał, czy Tony palił. Zabawne, ale bycie dzieckiem właściciela firmy przewozowej nie dawało Tony’emu żadnych przywilejów, wręcz przeciwnie. W wieku dwudziestu trzech lat wciąż mieszkał z rodzicami tylko z jednego powodu – gdyby się wyprowadził, matce pękłoby serce.

– Ale po ślubie nie będziemy z nimi mieszkali – obiecał. – Wynajmiemy sobie jakiś kąt w mieście, a może w Yorku.

„Koła autobusu kręcą się wraz”.

A potem Heather musiała wszystko zepsuć, ciągnąc się nie tylko do centrum handlowego, ale i na Chinatown, gdzie Sunny miała się spotkać z Tonym. Kiedy je wyrzucono, Sunny uciekła. Nie wiedziała, co robić. Jak miała teraz znaleźć Tony’ego? Poszła do Harmony Hut. Przecież właśnie muzyka ich połączyła. W końcu jednak się spotkali, ale Tony był zdenerwowany i wzburzony, jakby wyłącznie przez nią plan legł w gruzach. Wtedy Heather znalazła ich oboje. Zauważyła, że Sunny stoi w Harmony Hut, przed płytami The Who, i trzyma za rękę mężczyznę. Zaczęła wołać, że to jakiś podejrzany facet, który zaczepia dziewczynki przed sklepem z organami. Zagroziła, że powie rodzicom. Musieli ją ze sobą zabrać, prawda? Inaczej rodzice by się o wszystkim dowiedzieli. A wtedy to już koniec. Obiecali jej słodycze i pieniądze. Powiedzieli, że wróci do domu, kiedy się pobiorą, że zostanie druhną i świadkową. To ją chyba przekonało. Ale na parkingu Heather uznała, że jednak nie chce jechać, więc Tony złapał ją, trochę brutalnie, i wepchnął do samochodu. Podczas szarpaniny upuściła torebkę, ale Tony nie chciał wracać, a Heather przez całą drogę po autostradzie płakała i marudziła: „Nie mam swojej ulubionej torebki. Z pomadką. I z grzebieniem, pamiątką z Rehoboth Beach. Nie mam mojej torebki”.