– To prawda – powiedział później Lenhardt do Infante’a. – Reston w Wirginii to dla mnie obcy kraj. Widziałeś kiedyś to miasto, pełne biurowców i wieżowców? Każdy mógłby tam zniknąć.
– Jak wszędzie – odparł Infante.
W końcu Sunny Bethany właśnie to robiła, przez ponad trzydzieści lat – jako uczennica szkoły parafialnej, sprzedawczyni szwajcarskich serów, pracownica redakcji małej gazety, informatyczka w dużej firmie komputerowej. Jak ptak zajmujący porzucone gniazda, zajmowała życia dawno martwych dziewczynek, licząc, że nikt jej nie zobaczy. A świat aż nazbyt chętnie udzielał jej tego przywileju. Była jedną z anonimowych kobiet, których tłum przelewał się przez ulice, centra handlowe i biurowce każdego dnia – atrakcyjna, warta drugiego spojrzenia, ale odsuwająca od siebie uwagę. Czy Infante, wytrawny kolekcjoner kobiet, kiedyś by ją zauważył? Pewnie nie. Teraz jednak, skoro już dobrze się przyjrzał, zdał sobie sprawę, że twarz Sunny była uderzająco podobna do szkicu wygenerowanego przez komputer, choć program dodał jej więcej zmarszczek, rysując wyraźne kurze stopki i głębokie bruzdy po obu stronach ust. Sunny mogła uchodzić za pięć, dziesięć lat młodszą, gdyby się postarała. Ale jej wystarczyły ledwie trzy.
Kto by zgadł, pomyślał Infante, zamykając okno komputera, w którym widniały podobizny dwóch sióstr. Sunny Bethany nie ma zmarszczek uśmiechu.
Część X
Swadhayaya
Piąty i ostatni krok Pięciokrotnej Ścieżki,
swadhayaya, to wyzwolenie przez samoświadomość:
Kim jestem? Dlaczego tu jestem?
Zebrane z różnych nauk na temat Agnihotry
Rozdział 42
Kiedy tylko Kevin Infante wszedł na bożonarodzeniowe przyjęcie Nancy Porter, zorientował się, że szykują się swaty. Nieszczęśliwą damę potrafił dostrzec z odległości kilometra – brunetkę w jasnoczerwonej sukience. Była całkiem ładna. Właściwie wyjątkowo ładna, choć w stylu, który uważały za atrakcyjny inne kobiety – szczupła sylwetka, jasne oczy, bujne włosy. To go ostrzegło. Wybrała ją Nancy i musiał przyznać, że miała dobry gust. Mimo to nie znosił nawet biernego swatania na zasadzie „spikniemy ich i zobaczymy, co się stanie”, które sugerowało, że nie potrafi sobie sam znaleźć partnerki. Albo wybiera nieodpowiednie.
A jeśli nawet, to co z tego? Był już dużym chłopcem. Nancy nie powinna się wtrącać.
Rozejrzał się po pokoju, szukając towarzystwa do konwersacji, w którym mógłby się schronić. Na takich przyjęciach nie było sensu zagadywać gospodyni. Nancy biegała między kuchnią i jadalnią, uzupełniając talerze i piętrząc jedzenie na bufecie. Lenhardt jeszcze się nie pojawił, a mąż Nancy nigdy nie przepadał za Infante’em, ale z drugiej strony Andy Porter nie przepadałby za żadnym mężczyzną, który spędzałby długie godziny sam na sam z jego żoną, choćby w najbardziej niewinnych okolicznościach. Rozglądając się i czując, że brunetka jest coraz bliżej, Infante zobaczył znajomą twarz, choć potrzebował chwili, by skojarzyć tę kobietę – pulchną, sympatyczną. Kay jakaś tam, pracownik społeczny.
– Dzień dobry. – Wyciągnęła dłoń. – Kay Sullivan. Z St. Agnes.
– Tak, ta, która…
– Właśnie.
Przez chwilę stali w niezręcznym milczeniu. Kevin uświadomił sobie, że musi się bardziej postarać, jeśli chce uciec choćby na chwilę przed machinacjami szanownej pani Porter.
– Nie wiedziałem, że przyjaźnicie się z Nancy.
– Poznałyśmy się w Domu Ruth. Robiła dla nas prezentację na temat jednego z najstarszych nierozwiązanych morderstw w hrabstwie, sprawy Powers.
Kevin pamiętał. Nigdy nie zapominał spraw, które sam prowadził. Młoda kobieta, w separacji z mężem, zacięta walka o prawa do opieki nad dziećmi. Któregoś popołudnia wyszła z pracy. Nikt więcej nie widział ani kobiety, ani jej samochodu.
– A, tamtej. Ile to już czasu?
– Prawie dziesięć lat. Ich córka jest teraz nastolatką. Wyobrażasz sobie? Musi wiedzieć, że ojciec był głównym podejrzanym. Ale nie pamiętałam, że pracował w policji, zanim przeszedł do prywatnej ochrony.
– Aha.
Kolejna niezręczna pauza; Infante zastanawiał się, po co Kay Sullivan o tym wspomniała. Zamierzała zasugerować, że baltimorscy gliniarze z natury byli złoczyńcami? Stan Dunham tylko ukrył morderstwo.
– Czy…?-zaczęła.
– Nie.
– Nawet nie wiesz, o co chciałam zapytać.
– Założyłem, że o Sunny Bethany – wyjaśnił, a Kay zaczerwieniła się, jakby zawstydzona. – Nie mam z nią kontaktu. Chyba stary Willoughby od czasu do czasu sprawdza, co słychać u jej matki. A skoro o nim mowa…
Rozejrzał się. Willoughby też powinien być wśród gości. W końcu Kevin go zobaczył, w swetrze w romby – rozmawiał z brunetką w czerwonej sukience. Willoughby miał oko do kobiet, o czym Infante się przekonał, kiedy zaczęli razem grać w golfa. Ku swojemu zaskoczeniu – i zadowoleniu, choć nie chciał się do tego przed sobą przyznać – zauważył, że Willoughby chyba wolał jego towarzystwo od nadętej zgrai z Elkridge. Był jednak bardziej policjantem niż bogaczem. A także jednym z tych dystyngowanych lubieżników, którzy lubią pławić się w blasku pięknych kobiet. Nadskakiwał Nancy, jadł z nią obiad przynajmniej raz w miesiącu. Teraz pewnie próbował zaprowadzić brunetkę pod jemiołę, namówić na małego buziaka.
– Powinienem się przywitać.
– Jasne – powiedziała Kay. – Rozumiem. Ale gdyby Sunny się do ciebie odezwała…
– Tak?
– Przekaż, proszę, że to było miłe z jej strony, że odesłała spodnie Grace wyprane i zacerowane. Jestem wdzięczna.
Mówiła smutnym, zrezygnowanym tonem, jakby przywykła już do tego, że ludzie ją porzucają. Infante nadział na widelec pieroga z tacy i przeciągnął go przez śmietanę – dzięki Bogu za polskie korzenie Nancy, dziewczyna wiedziała, co podać na święta. Wydarzenia zeszłej wiosny dla niego stanowiły element pracy, ale dla Kay Sullivan musiały być ekscytującą przygodą. Mogła oderwać się od… no, od tego, czym zajmują się pracownicy socjalni szpitali. Pewnie szarpania się z formularzami Medicaidu.
– Grace? – zagadnął. – To twoja córka? Ile ma lat? Jedynaczka?
Kay rozpromieniła się i zaczęła mu opowiadać ze szczegółami o swoich dzieciach, a Infante słuchał i kiwał głową, nakładając sobie więcej pierogów. Gdzie tu się spieszyć? Brunetka nie ucieknie.
– Como se llama? - spytał mężczyzna pod galerią, a Sunny zmusiła się, żeby nie gapić się na jego górną wargę. Matka wspominała o kalectwie Javiera. Uprzedziła, że przy pierwszym spotkaniu jego wygląd może trochę wytrącać z równowagi, a Sunny automatycznie założyła, że mężczyźnie odebrało też mowę. W Wirginii, pogrążona w planowaniu tej podróży, wyobrażała go sobie jako niemego Quasimodo, porozumiewającego się chrząkaniem i wzdychaniem.