Drogi na szczycie wzgórza rozchodziły się w trzech kierunkach. Stary sprzedawca herbaty siedział pod rajską jabłonią, której pień otoczały dziwnie uformowane kamienie. Kiedy zbliżyłam się do starca, dreszcz przebiegł mi po plecach. Odwróciłam się. Starannie ubrany mężczyzna stał pod okapem warsztatu ślusarskiego; nie widział mnie, bo akurat rozmawiał ze ślusarzem.
Ktoś, kto czeka na dorobienie klucza? Poczułam się nieco lepiej, lecz kiedy znów się odwróciłam, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jestem obserwowana. Huczało mi w głowie. Byłam tak roztrzęsiona, że upuściłam jedną bułeczkę. Uklękłam, aby ją podnieść, a ona potoczyła się na zbutwiałe liście pod straganem. Zdmuchnęłam z niej kurz, jednak paprochy przywarły do ciasta, więc ostrożnie je pozdejmowałam.
Mężczyzna zniknął, zanim podniosłam się z klęczek. Czy to mógł być ten sam człowiek, który zwykł mnie śledzić? Może obserwował mnie przez cały dzień? Była niedziela. W przeszłości chodził za mną do szkoły i z powrotem, być może teraz zmienił zwyczaj?
A może tak szybko wbiegłam po schodach, że zakręciło mi się w głowie? Nie, ufałam moim przeczuciom, byłam pewna, że to był on. Dlaczego chował się przede mną przez dziesięć lat, żeby akurat dziś pojawić się bez ostrzeżenia? Omal na niego nie wpadłam.
W tej okolicy często dochodziło do gwałtów; na wzgórzach i w pobliżu rzeki było mnóstwo nisz i jam, więc szansa wytropienia sprawcy była niewielka. Kiedy dochodziło do ujęcia i skazania gwałciciela, szczegółowy opis zdarzenia podawano do publicznej wiadomości. Ofiara najczęściej była mordowana, a jej ciało gniło gdzieś w zaroślach lub lądowało w rzece. Wszystkie młode dziewczyny bały się mężczyzn.
Kiedyś aresztowano ojca dziewczynki z mojej klasy, a ona wraz z młodszą siostrą szła za nim kawał drogi, płacząc cały czas. „Ani żony, ani burdeli, co miałem robić?!” – wywrzaskiwał owdowiały doker. Podobno uwiódł córkę sąsiadów, która była dziewicą.
Nie odważyłam się dłużej o tym myśleć, już i tak czułam przerażenie. Toteż zawróciłam i przebiegłam do placu zabaw na alei Szkoły Średniej. Ponieważ była niedziela, nikt tam nie krzyczał ani nie popiskiwał, żadne dziecko nie grało w piłkę ani nie łapało koników polnych czy motyli. Niebo rozciągało się hen, za plac zabaw. Zwolniłam i zaczęłam schodzić w dół wąską trawiastą ścieżką, usiłując uciszyć nerwy.
V
1
Wyjęłam z kredensu płytką kamionkową miskę i włożyłam do niej bułeczki, przedtem odwinąwszy je ostrożnie z nasiąkniętego tłuszczem papieru. Na kredensie stała miseczka z rozgotowanym, wodnistym ryżem; głodna i spragniona, wypiłam go jednym haustem.
Kiedy wszedł ojciec, zapaliłam światło. W pokoju nadal było mroczno, ale kontury łóżka, stołu i kredensu stały się trochę wyraźniej sze.
Podałam ojcu miskę.
– To dla ciebie i dla matki.
– A ty? – Nie wziął bułeczki.
– Ja już jedną zjadłam. Te są dla was.
– Słaba z ciebie kłamczucha – zauważył. – Gdzie można dostać trzy duże, nadziane mięsem bułeczki za pięćdziesiąt fenów? Tak bardzo je lubisz, zjedz.
W tej samej chwili weszła matka z umytymi miseczkami do ryżu i pałeczkami, które wetknęła do bambusowego pojemnika na ścianie.
– Mała Szóstko, dokąd poszłaś z samego rana? Przydałaby mi się pomoc przy wieszaniu bielizny, ale teraz, kiedy jesteś dorosła, moje słowa nic dla ciebie nie znaczą. Jeżeli nie można się wesprzeć na bambusowym kiju, jak można się oprzeć na jego pędach? Każde z was, dzieciaków, jest gorsze od poprzedniego.
Matka coraz bardziej się zaperzała. Powiedziałam, żeby przestała wyrzekać, bo przyniosłam dla niej jej ulubiony poczęstunek.
Oczywiście rozpromieniła się na widok bułeczek. Nawet nie zapytała, skąd wzięłam na nie pieniądze.
– Dlaczego? Gdzie je kupiłaś?
Wyjaśniłam jej, że byłam na Kamiennym Moście.
Chciała wiedzieć, do którego sklepu poszłam.
Naturalnie do Domu na Wodzie, odparłam. Cieszy się największą renomą w mieście. Zawsze stały u nich kolejki po nadziewane bułeczki i sakiewki z mięsem.
Zanim skończyłam mówić, matka szurnęła miską w głąb kredensu i przytrzymując się wezgłowia łóżka, ze świstem zaczerpnęła powietrza.
– Nadziewane bułeczki z Domu na Wodzie! – Zatrzęsła głową z obrzydzeniem i siadając na brzegu łóżka, wzięła wilgotny ręcznik, który jej podałam.
– Przesadnie reagujesz – zauważył ojciec przygnębionym głosem.
– Przesadnie? Czyżbyś zapomniał, jakie to były lata?
Z ich chaotycznej rozmowy udało mi się mniej więcej wywnioskować, co ją tak poruszyło. Fama głosiła, że podczas wielkiego głodu nadziewano bułeczki dziecięcym mięsem. Zadowoleni klienci ufnie powracali, podobnie jak dziś trzymają się restauracji, w których do wywaru dodaje się korzenia konopi czy makowin. Raz ktoś natrafił w farszu na paznokieć i powiadomił władze. Para właścicieli trafiła do więzienia, a sklep zamknięto. Otwarto go ponownie dopiero po wielu latach, i to jako spółdzielnię.
– Kobiety w naszej okolicy to kupa starych plotkarek – stwierdził ojciec.
– Skąd ci z Domu na Wodzie brali mięso, skoro było o nie tak trudno? – zapytała matka. – W dodatku takie dobre mięso. Bez żadnych dodatków.
Poza tym istnieją dowody. Matka przypomniała, jak trzyletni synek tragarki, z którą pracowała w parze przez rok czy dwa, zniknął bez śladu. Przez jakiś czas kobieta płakała za każdym razem, kiedy ktoś o nim wspomniał, a potem, gdy zabrakło już łez, rzuciła się do studni w pobliżu placu zabaw na alei Szkoły Średniej. Jej ciało odnaleziono dopiero wtedy, gdy ktoś poczuł smród unoszący się nad studnią, którą później zabito deskami. Matka powiedziała, że z tamtą kobietą najlepiej jej się pracowało, bo nigdy nie poluźniała liny, żeby przerzucić większy ciężar na partnerkę.
– Mów ciszej – skarcił ją ojciec. – Mała Szóstka nie kupiła tych bułeczek dla siebie. Nie chcesz ich, w porządku, ale teraz nawet ona boi się wziąć je do ust, a wszystko przez jakieś bezpodstawne pogłoski. – Ojciec odwrócił się i wyszedł na korytarz.
– Mam ciszej mówić? – Matka jeszcze bardziej podniosła głos. -Chcesz mnie uciszać?! Dlaczego? Jestem za stara, żeby się bać! -Jednak ściszyła głos, kiedy ojciec znalazł się poza jego zasięgiem.
Wpatrywałam się w miskę z bułeczkami. Wszystkie te domniemane przypadki wydarzyły się podczas wielkiego głodu, zanim się urodziłam, więc nie było powodu do obaw. Jednak opuścił mnie radosny, urodzinowy nastrój. Przecisnęłam się obok matki i podeszłam do biurka. Otworzyłam pierwszą szufladę po lewej stronie.
– Czego szukasz? – zapytała matka, obserwując, jak przewracam zawartość.
– Listu. – Wewnątrz leżały przybory do szycia, nożyczki, guziki, grzebienie i mnóstwo różnych drobiazgów. Byłam gotowa wyciągnąć całą szufladę i wyrzucić wszystko na podłogę. – Gdzie jest list od Dużej Siostry? – spytałam.
– Tam go nie ma – odparła stanowczo i wsunęła dłoń pod poduszkę.
Z poszewki wypadła harmonijka ustna. Kiedy po nią sięgnęłam, matka przytrzymała moją rękę. I chociaż ten gest był pozbawiony gwałtowności, zaskoczył mnie. Po co jej ta harmonijka? Zareagowała, jakby to był jakiś skarb, coś, czego nie powinnam dotykać. Nigdy nie miałam żadnego instrumentu, więc nie potrafiłam na niczym grać, a jedyną zabawką, jaką się kiedykolwiek bawiłam, była szmaciana lalka, którą matka sama dla mnie zrobiła.
– Ach, tak, przypomniałam sobie! Musiał zawieruszyć się z praniem.
Byłam przekonana, że coś ukrywa. Nie chciała, abym przeczytała list od siostry; podejrzewałam, że podarła go w przypływie złości.
– Nie wierzę ci – oświadczyłam.
– Co w ciebie dzisiaj wstąpiło? Cały czas nic, tylko pyskujesz.
– Ktoś widział Dużą Siostrę dziś rano. Ona wróciła.
– No i co z tego? Może sobie chodzić, gdzie jej się żywnie podoba. Dopóki nie przestąpi progu tego domu, czuję się szczęśliwa.