Podeszłam do biurka przy ścianie i zaczęłam wypełniać formularz długopisem przymocowanym sznurkiem. Na miejscu wymyśliłam sobie nazwisko i naturalnie nie odważyłam się podać prawdziwego wieku. Jeżeli osiemnastolatka stara się o aborcję, przychodnia powiadamia rodzinę albo łącznika dzielnicowego i sprawca ciąży idzie do więzienia, bo podlega karze sądowej jak za gwałt. W rubryce „wiek” postanowiłam wpisać dwadzieścia jeden lat, co zupełnie nie miało znaczenia, ponieważ z zapadniętą, wymizerowaną twarzą ł tak bardziej przypominałam ducha niż dziewczynę na wydaniu. A z moich oczu dawno zniknęły wszelkie ślady młodości.
Adres i nazwę zakładu pracy też wymyśliłam. Właściwie •wszystko było stekiem kłamstw. Tylko płód w mojej macicy był prawdziwy.
Dopiero kiedy siedziałam na ławce przed gabinetem lekarskim, w pełni uprzytomniłam sobie, jak przezornie postąpiłam, wpisując fałszywe dane. Miałam szczęście, że najpierw poszłam do starego doktora od medycyny ludowej. To poniżające doświadczenie wiele mnie nauczyło.
W szeroko otwartych drzwiach gabinetu wisiała zasłona, kiedyś biała, a obecnie szara ze starości. Jedne kobiety za nią znikały, inne się spoza niej wyłaniały, podczas gdy ich mężczyźni wysiadywali na ławkach w poczekalni lub przemierzali korytarz, paląc papierosy. Za każdym razem, gdy odciągano zasłonę, osoby siedzące w poczekalni, jeśli tylko miały ochotę, mogły dokładnie obejrzeć wnętrze gabinetu. Przez cały czas wszystkie trzy stoły do badania pozostawały zajęte. Kobiety leżały obnażone od pasa w dół, z szeroko rozsuniętymi nogami; parawanów nie było, bo pewnie by przeszkadzały.
Oblałam się rumieńcem na ten widok i ze wzrokiem wbitym w kolana, nerwowo wierciłam się na ławce.
Była prawie jedenasta, kiedy nadeszła moja kolej. Lekarka, wyglądająca na jakieś czterdzieści lat, ściągnęła chirurgiczne rękawiczki i wrzuciła je do pojemnika przy jednym ze stołów, po czym zapytała mnie o powód wizyty, na co obojętnym tonem oznajmiłam, że okres spóźnia mi się o dwa miesiące, więc pomyślałam, że mogłam zajść w ciążę. Kazała mi ściągnąć majtki. Po pobieżnym badaniu oznajmiła, że prawdopodobnie jestem w ciąży, ale nie może tego stwierdzić ostatecznie bez analizy moczu.
– Czy można dzisiaj wykonać tę analizę? – zapytałam.
– Oczywiście. – Zanotowała coś na mojej karcie. – Wróć, jak załatwisz wszystko w laboratorium – rzuciła do mnie opryskliwym tonem.
Wiedziałam, że jeśli zadam kolejne pytanie, zacznie na mnie krzyczeć.
Kiedy uiściłam opłatę za analizę i otrzymałam kartkę z wynikiem testu, na której ku mojej wielkiej uldze wypisano zlecenie na wykonanie zabiegu, wyznaczając termin na popołudnie, wróciłam do gabinetu. Ledwo zdążyłam wejść do poczekalni, gdy z ławki zerwała się młoda kobieta z trwałą ondulaqą.
– Chcieli od ciebie zaświadczenie? – zapytała.
– Nie.
– Szczęściara! Wyglądasz na niewiniątko, a ta jędza lekarka musiała być w dobrym humorze.
Zauważyłam, że ma brwi podkreślone czarną kredką. Takie ładne dziewczyny jak ona, a w dodatku z makijażem, były szczególnie źle traktowane. Powiedziała, że za każdym razem żądają od niej zaświadczenia z zakładu pracy o „wyrażeniu zgody” albo świadectwa ślubu, a coraz trudniej jest znaleźć zakład, który chętnie by wystawił odpowiedni papier. Tymczasem jej chłopak nie chce używać prezerwatywy i miała już trzy skrobanki.
Kiedy gadatliwa dziewczyna wreszcie dała mi spokój, stanęłam przy ścianie i udając, że na kogoś czekam, tak naprawdę studiowałam plakaty o planowaniu rodziny i chorobach przenoszonych drogą płciową. Już nie byłam tamtą wstydliwą dziewczynką, która oglądała ilustracje w Anatomii człowieka.
Deszcz ustał, ale niebo pozostało ciemne i zaciągnięte chmurami. W kolejce do gabinetu zabiegowego, który mieścił się w osobnym jednopiętrowym budynku, czekały trzy pary. Wszystkie kobiety przyprowadziły ze sobą mężczyzn. Nad wejściem wisiała drewniana tablica z napisem: „Towarzyszom płci męskiej wstęp wzbroniony”, jednak ten zakaz był zdecydowanie częściej łamany niż przestrzegany. Zajęłam krzesło możliwie jak najdalej od wszystkich, ale i tak czułam, że patrzą na mnie jak na wybryk natury. Nie sądziłam, by mężczyźni przydawali się do czegokolwiek na tym etapie procedury. Parę minut po mnie weszła do poczekalni młoda dziewczyna o okrągłej twarzy, z krótko obciętymi włosami. Towarzysząca jej nieco starsza dziewczyna wręczyła skierowanie dyżurnej pielęgniarce, osiemnaste-, może dziewiętnastoletniej stażystce, która pomimo smarkatego wieku i krótkiej praktyki już zdążyła nauczyć się chamstwa. Kiedy pucołowata dziewczyna spytała, czy długo będzie czekać na swoją kolej, pielęgniarka zmierzyła ją spod przymrużonych powiek.
– Wracaj na swoje miejsce! – wrzasnęła. – Niech cię o to głowa nie boli. Trzeba się było martwić, zanim dałaś sobie zrobić bachora.
Towarzystwo drugiej kobiety niewiele jej pomogło.
A ja? Co powiem, jeśli zapytają, dlaczego nie przyprowadziłam męża? Inne kobiety mogły wziąć ze sobą jakiegoś krewniaka i udawać, że to mąż, lecz ja nikogo takiego nie miałam. Postanowiłam nakłamać, że przyjechałam na szkolenie, a mąż został w domu. Tak naprawdę nikogo tu nie obchodziło, czy chcesz mieć dziecko, czy nie. Ponieważ istniała konieczność ograniczania liczby ludności, im więcej aborcji, tym lepiej. A jednocześnie ciągle propagowano wysokie standardy moralne i publicznie piętnowano seks pozamałżeński. Polityka państwa stwarzała furtkę pozwalająca na łamanie komunistycznej moralności w chińskim wydaniu.
Do poczekalni dobiegł potworny wrzask, jakby za ścianą zarzynano świnię. Można pomyśleć, że szlachtowano tam ludzi żywcem. Tak się przelękłam, że popuściłam w majtki, ale tyle było mi wolno, jeśli chciałam się powstrzymać od ucieczki.
– Najpierw przyjemność, a potem ból, więc przestań wrzeszczeć! – Tę obraźliwą uwagę słyszało się najczęściej. – Jak masz ochotę płakać, wypłacz się na ramieniu swego chłopa. Rzygać mi się chce, kiedy patrzę na taką dziwkę jak ty!
Tak przemawiała lekarka do swoich pacjentek w trakcie zabiegu; nie dawano narkozy ani żadnych środków znieczulających. Mężczyźni czekający na zewnątrz stawali się kłębkiem nerwów; miłość nagle traciła swą romantyczną otoczkę. Kiedy kobieta z twarzą zalaną łzami, słaniając się, opuszczała gabinet, mężczyzna podbiegał do niej, aby ją podtrzymać. W tym zwykłym geście kryło się największe szczęście, jakie mógł ofiarować kobiecie. Kilka rozszlochanych kobiet leżało na ławkach w ramionach swych mężów.
Pociły mi się dłonie. Może, pomyślałam, istnieje jakiś lepszy sposób na rozstanie się z życiem. I dokładnie w tej samej chwili w drzwiach ukazała się pielęgniarka.
– Yang Ling! – zawołała.
Nikt nie zareagował. Powtórzyła jeszcze raz i wtedy do mnie dotarło, że to właśnie nazwisko wymyśliłam rano. Zerwałam się z ławki.
– Głucha jesteś? Tędy! – warknęła, kiedy za nią ruszyłam. W gabinecie kazała mi zdjąć buty i wsunąć stopy w sandały, które stały za drzwiami. Były stare i podejrzanie brudne, więc zawahałam się, zanim spełniłam jej polecenie.
Na ławce przy ścianie po lewej stronie zobaczyłam kobietę. Przed chwilą zeszła ze stołu zabiegowego i leżała na brzuchu, obnażona od pasa w dół. Przy biurku siedziały dwie pracownice – lekarki czy pielęgniarki, trudno powiedzieć – i wypisywały karty, odnotowując opłaty za kupione w szpitalu podpaski higieniczne, które, jak twierdziły, były czystsze i bezpieczniejsze od sprzedawanych na ulicy.
– Zdejmij spodnie i połóż się na stole! – poleciła ostrym tonem ta, która liczyła pieniądze.
Trzęsłam się cała, zdejmując spodnie, a kiedy przyszła kolej na majtki, palce miałam tak drętwe, że nie mogłam ich ściągnąć.
– Pospiesz się i nie graj mi tu niewiniątka!
Zsunęłam majtki i popatrzyłam na tę kobietę, która nawet nie raczyła zaszczycić mnie spojrzeniem.
Dopiero kiedy leżałam na stole, zobaczyłam, jaki ten gabinet jest duży. Farba na ścianach i suficie łuszczyła się; zapewne dużo czasu upłynęło od ostatniego remontu. Szyby w trzech oknach były popękane, zupełnie tak samo jak w mojej szkole średniej. I żadnych zasłon, które odgradzałyby gabinet od pozbawionego drzew szpitalnego podwórka. Nie widziałam ani skrawka nieba, ani kawałka chmury. Oślepiało mnie jaskrawe światło lampy fluorescencyjnej zwisającej ze środka sufitu. W sali stały dwa łóżka zabiegowe, drugie akurat było wolne. Oba upstrzone rdzawymi plamami w miejscach, gdzie odprysła emalia. Szpital zbudowano w latach trzydziestych, podczas wojny z Japończykami; zapewne zdążyło się przez niego przewinąć kilka pokoleń kobiet.