Którejś nocy wypiłam więcej niż kiedykolwiek przedtem. Alkohol palił mi wnętrzności. Przytłaczało ciasne, przepełnione pomieszczenie. Muzykę mogłam znieść, lecz dusiłam się w gęstym od dymu powietrzu, więc przepychając się pomiędzy splecionymi w tańcu parami, wyszłam na dwór, a za mną podążyła koleżanka, zaniepokojona moim stanem. W słabym świetle latarni opustoszała ulica wyglądała jak śmietnik Chciałam zostać sama, czułam obrzydzenie do ludzi i do siebie samej. Uciekłam, gubiąc koleżankę.
Ruszyłam aleją. Przetoczył się wózek śmieciarza, rozległy się dzwonki ulicznej polewaczki. Zdążyłam przejść parę kroków, przytrzymując się muru, gdy zebrało mi się na wymioty. Z ust chlusnął strumień z gorzkimi drobinami niestrawionego jedzenia. Kiedy wreszcie torsje ustały i mogłam złapać oddech, wyciągnęłam z kieszeni kawałek papieru, aby otrzeć usta. Zobaczyłam odbity na powielaczu wiersz z podziemnego czasopisma.
Chociaż nadal żołądek podchodził mi do gardła, poczułam się znacznie lepiej. Ten wiersz musiał zostać stworzony z myślą o mnie, bo wiele razy uciekałam przed nieszczęściem. Napisał go ktoś nazwiskiem Czao. Pomyślałam, że być może los nas jakoś ze sobą zetknie, że spotkam go albo kogoś mu podobnego, kogoś, kto potrafi zrozumieć, co czuję. Mogłabym zostać oddaną przyjaciółką tego człowieka, a może nawet się w nim zakochać. Płomień miłości miałby szansę zapłonąć w moim sercu po raz drugi. A wtedy, być może, moje własne pisanie zaspokoiłoby głód, który noszę w duszy od dnia narodzin.
XIX
1
Od lat byłam w drodze, a teraz nadszedł czas, by wyruszyć w jeszcze dalszą podróż. Zdecydowałam się odwiedzić rodzinny dom. Był początek 1989 roku.
Panowałam nad nerwami, dopóki nie znalazłam się w pobliżu bramy Siedliska Numer Sześć. Jak mnie przyjmą? Ojciec siedział przy małym piecyku w sieni, zakutany w kilka warstw marynarek i kurtek, z dłońmi wsuniętymi w rękawy. Siedział twarzą do wejścia i chociaż całkiem stracił wzrok, wyczuł mą obecność.
– Tato! – powiedziałam, a on się uśmiechnął.
Z pokoju wyszła matka. Od dnia mojej ucieczki jeszcze bardziej się przygarbiła i znacznie postarzała.
– Po co przyjechałaś? Dziwię się, że nie zapomniałaś jeszcze swojego domu. – Jej słowa raniły mi uszy, ale z wyrazu twarzy poznałam, że mój widok nie tylko ją zaskoczył, ale i ucieszył.
Postawiłam na podłodze płócienną walizkę i rozejrzałam się wokół. Wszystko było tak, jak sobie wyobrażałam; nie spodziewałam się tylko, że rodzice aż tak bardzo się posuną i osłabną. Poza tym nic nowego czy niezwykłego, no i ten całkowity brak ciepła. Przyjechałam do domu wyłącznie po to, aby postawić kropkę na końcu rozdziału mego życia, a chciałam to uczynić w miejscu, gdzie spędziłam większość swoich lat. Czy miało to ścisły związek z rodzicami – nie wiedziałam.
Wyjadę stąd pojutrze, a może nawet jutro.
Kiedy skończyliśmy kolację, na dworze zapadły czarne jak smoła ciemności. Wyjrzałam przez okno, ale choć wyciągałam szyję i wytężałam wzrok, nie dostrzegłam nawet zarysu nagich konarów rajskiej jabłoni. Rozebrałam się i weszłam do łóżka, a matka w tym czasie, mrucząc cicho, biła pokłony przed posążkiem Buddy ustawionym na biurku z pięcioma szufladami. Za statuetką, nie większą od kubka na wodę, stała kadzielnica. Matka, obecnie bardziej religijna niż kiedykolwiek przedtem, „zaprosiła” Buddę do domu.
Weszła do łóżka i położyła się tak blisko mnie, że odruchowo się odsunęłam. Pociągnęła za kołdrę, żeby się nakryć. Na ścianie nad łóżkiem wisiała półka ze stertami poskładanych letnich ubrań i jakimiś tobołkami. Niezbyt wygodne miejsce do spania, skoro przy odrobinie nieuwagi można uderzyć się w głowę.
– Czy tych rzeczy nie można powkładać do kufrów pod łóżkiem? – nie wytrzymałam.
– Ot, widzisz, jak mało wiesz – odparła. – Trzymam to wszystko pod ręką, żeby można było szybko uciec.
Zanim zdążyłam zapytać, dlaczego niby miałaby uciekać, wyjaśniła, że przygotowała się na wypadek pożaru. Najpierw wyprowadzi ojca, a potem wróci po tobołki.
Ma zaledwie sześćdziesiąt dwa lata, myślałam, nasłuchując jej ciężkiego oddechu, ale umysł wydaje się starszy.
Opadały mi powieki. Jakie to dziwne, pomyślałam, że ogarnia mnie taka senność w miejscu, gdzie zazwyczaj nie potrafiłam zasnąć bez tabletek.
Matka zgasiła lampę. Powiedziała, że nie dostała emerytury w tym miesiącu. Kilka stoczni przestało wypłacać pensje pracownikom, a emeryci mają szczęście, jeśli otrzymają połowę tego, co im się należy. Pomimo mrozów kilkakrotnie chodziła do stoczni, ale niczego nie wskórała. Przy bramie kilkuset emerytów urządziło strajk okupacyjny, ale nie dołączyła do nich, bo na tym zimnie obawiała się o swoje słabe serce. Strajkujący domagali się wypłaty emerytury, grożąc, że zablokują dok przy Niebiańskich Wrotach.
– Oni wszyscy są leciwi i parę dni na dworze w taką pogodę wystarczy, żeby śmierć zajrzała im w oczy. – Matka zdawała się mruczeć do siebie. – Teraz nawet wyprawa na rynek Przy Kamiennym Moście bardzo mnie męczy.
Dokładnie wiedziałam, o co jej chodzi.
– Chce mi się spać – powiedziałam. – Jutro dam ci trochę pieniędzy.
Miała chęć jeszcze coś dodać, ale zrezygnowała. Wyczułam, że całą tą przemową daje mi jasno do zrozumienia, iż moim obowiązkiem jest zadbać o rodzinę. Ani słowa na temat mojego życia, żadnych pytań o to, co robię. Jak zawsze obchodziłam ją tyle co zeszłoroczny śnieg. Właściwie, co bym jej odpowiedziała, jeśliby zapytała? Gdyby usłyszała, że jej najmłodsza córka utrzymuje się z pisania wierszy i opowiadań, ani by nie uwierzyła, ani nie potrafiłaby tego zrozumieć. Miałam prawie dwadzieścia siedem lat, a ona nie zainteresowała się, czy jest w moim życiu jakiś mężczyzna, nie mówiąc już o ewentualnym zamążpójściu. Prawdopodobnie uznała, że tej córki lepiej nie pytać o nic, co dotyczy jej życia.
2
Rano obudził mnie drażniący nozdrza, ostry zapach taniego kadzidła. Hołd dla Buddy. Strużka białego dymu wiła się nad kadzielnicą. Ojciec, który zawsze wcześnie wstawał, zszedł po schodach, macając ścianę, i zatrzymał się przede mną. W ręce miał miseczkę z jakimś ciemnym lekarstwem. Nie widział mnie, ale odgadł, że stoję w drzwiach.
Matka wróciła z rynku. Wyjęła z kosza kilka brukwi, kilkanaście dekagramów wieprzowiny oraz pęk cebuli i ułożyła zakupy na bambusowym stole przy drzwiach. Podeszłam, żeby pomóc jej obierać cebulę, i wręczyłam trochę pieniędzy. Przeliczyła je z namaszczeniem, po czym oddała mi dwa banknoty. Nie protestowałam. Powiedziałam, że przyślę więcej, kiedy będę miała.
– Przynajmniej jeden kogut w kurniku wie, jak należy piać -podsumowała. -Zawsze wiedziałam, że będziesz podporą rodziny.
– Wyjeżdżam jutro z samego rana – oznajmiłam, zupełnie ją tym zaskakując.
Uśmiech zgasł na jej twarzy.
– Gdybyś mi powiedziała wczoraj wieczorem, kupiłabym więcej jedzenia. Dlaczego nie uprzedziłaś mnie wcześniej?
Ojciec podniósł wachlarz leżący koło piecyka i zaczął wachlować żar w palenisku. Matka podeszła i wyrwała mu go z ręki.
– Co ty wyprawiasz?! Ogień dobrze się pali! Z tym starym, ślepym głupcem na głowie moje życie jest jeszcze trudniejsze!